Nowych zdjęć już nie będzie. Odszedł Władysław Klimczak
Był człowiekiem instytucją - fotografikiem, muzealnikiem, kolekcjonerem, dziennikarzem, historykiem. Barwną postacią Krakowa, przyjacielem "Dziennika Polskiego".
Do redakcji przy Wielopolu wpadał, bywało, że codziennie. Zawsze w biegu, zawsze w rozwianej kurtce lub płaszczu, z nieodłącznym psem Brutusem, dźwigający pod pachą kolejny album, książkę, rocznik starych gazet, którymi chciał się z nami podzielić. „Dziennik Polski” darzył szczególną sympatią. Mówił o nim „moja redakcja”, bo wszak od lat 60. fotoreportersko i dziennikarsko współpracował z naszą gazetą.
Jeszcze niedawno w redakcyjnym archiwum można było znaleźć jego zdjęcia. Nowych już nie będzie, bo Władysław Klimczak, wieloletni prezes Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego, założyciel Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, zmarł 9 kwietnia. Miał 98 lat.
Pan Venus
Był człowiekiem wielu pasji. Muzealnik, kolekcjoner, dziennikarz, historyk, automobilista, ekonomista, inicjator i organizator. Na pierwszym miejscu stało u niego chyba jednak fotografowanie. Jemu pan Władysław poświęcił większość życia, energii i czasu. Jak opowiadał, to właśnie za fotograficzne dokumentowanie wojennej rzeczywistości został aresztowany przez Rosjan w pierwszych dniach po wyzwoleniu Krakowa w styczniu 1945 r.
Potem uwieczniał miasto na potrzeby krakowskich gazet, a w 1961 stanął na czele Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego, którym przez wiele lat kierował (najpierw jako wiceprezes, potem jako prezes). W 1972 r. doprowadził do założenia pierwszego w Polsce, najpierw prywatnego, później państwowego Muzeum Historii Fotografii. Dyrektorował placówce przez 18 lat, organizując w kraju i zagranicą wystawy, wernisaże i konkursy, których ogólna liczba idzie w setki.
Były wśród nich tak ważne wystawy, jak ta legionowa, urządzona jeszcze w latach 80. z okazji kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości, czy nie mniej słynna „Zginęli w Katyniu” z 1989 r. prezentowana w Kamienicy Hetmańskiej. Ta druga odwiedziła później Moskwę, Wilno, Budapeszt, Kanadę i Szwajcarię. Z kolei owocem wystawy legionowej był wydany w 1990 r. album fotograficzny „Legiony Polskie”, bestseller, który rozszedł się w mgnieniu oka i do dziś nie doczekał wznowienia.
Były też liczne ekspozycje zorganizowane w galerii Nafta przy ul. Lubicz 25 we współpracy z prof. Aleksandrem Skotnickim: o okupacyjnym Krakowie, gen. Władysławie Sikorskim, żydowskiej społeczności dawnej Polski (historia była kolejną pasją pana Władysława). Wystawiał też w Pałacu Sztuki, Stradomskim Centrum Dialogu, Synagodze Kupa, Nowohuckim Centrum Kultury, kopalni soli w Wieliczce, na zamku w Niepołomicach…
No i były też głośne Międzynarodowe Salony Fotografii Artystycznej Aktu i Portretu „Venus”. Wzbudzające kontrowersje w statecznym Krakowie, ale i przyciągające nieprzebrane tłumy zwiedzających, przez jednych uwielbiane, przez innych odsądzane od czci i wiary. Urządzane od 1970 r. w Pałacu Pugetów przy ul. Starowiślnej 13 (wówczas Bohaterów Stalingradu) cieszyły się wielką popularnością nie tylko ze względu na artystyczny poziom prezentowanych tam zdjęć (choć ten akurat był wysoki).
Prezesa Klimczaka oskarżano o szerzenie pornografii i nazywano „panem Venus”, na wystawę włamywali się złodzieje, którzy kradli fotografie (krakowska prasa skomentowała: „Fakt bez precedensu w dotychczasowej historii wystawiennictwa fotograficznego”), fotogramy próbowano niszczyć, a renoma konkursu rosła, przyciągając twórców z wielu krajów świata. Że impreza rzeczywiście była ważna, świadczy liczba 22 salonów, których Polska była gospodarzem.
Zbiory po sufit
Pan Władysław nie ustawał w gromadzeniu zbiorów. Przez lata co tydzień w sobotnie i niedzielne poranki można go było spotkać pod grzegórzecką halą targową. Buszował tam wśród staroci, wyszukując co ciekawsze dokumenty, gazety, książki i zdjęcia. Sprzedawcy znali go i podsuwali co bardziej atrakcyjne okazy, przygotowane specjalnie dla niego, a znając kolekcjonerską pasję prezesa, żądali wysokich cen…
Dla ogromnych zbiorów Władysław Klimczak nieustannie szukał stałego lokum. Towarzystwo i Muzeum musiały opuścić swoje kolejne siedziby przy ul. Stolarskiej, w Pałacu Pugetów i Kamienicy Hetmańskiej. Prezes z częścią liczącej tysiące zdjęć, dokumentów, książek i gazet kolekcji wylądował w biurowcu „Nafta”, gdzie gnieździł się w dwóch zawalonych po sufit (dosłownie) pokojach. Cały czas podejmował próby pozyskania stałego i godnego miejsca dla zbiorów KTF, kołacząc do drzwi władz miasta, województwa i prywatnych sponsorów, co zresztą nie zawsze kończyło się dobrze. Faktem jest, że w mieście takim jak Kraków, dla gromadzonych przez lata obszernych i cennych zbiorów KTF miejsce ostatecznie się nie znalazło.
No właśnie, zbiory… Pan Władysław miał chyba wszystko. Czy potrzebne były fotografie krakowskiej rewii kawalerii z 1933 r., czy zdjęcia XIX-wiecznych uczniów w mundurkach, czy wyzwolenie Krakowa w 1918 r., czy egzemplarz „Ikaca” z maja 1926 r., to na pewno prezes miał je gdzieś w dwóch małych pokoikach gmachu przy Lubiczu. Poza tym z pasją wyszukiwał co ciekawsze okazy (choćby XIX-wieczny album z fotografiami ze środkowej rosyjskiej Azji albo fantastyczną zdjęciową relację z pogrzebu marszałka Piłsudskiego). Przynosił je do redakcji z prośbą o zaprezentowanie na łamach.
Tak było np. z odnalezionym przez niego rodzinnym albumem Habsburgów żywieckich, co zaowocowało wyjazdem naszej reporterki Małgosi Mrowiec do Wiednia i arcyciekawym materiałem o żyjących w Austrii polskich Habsburgach. Ze zbiorów prezesa Klimczaka korzystał Andrzej Wajda podczas przygotowań do kręcenia filmu „Katyń” i Niklas Frank, syn gubernatora Hansa Franka, podczas badań nad zbrodniczą przeszłością swego ojca. Korzystały też redakcje prasowe i telewizyjne, instytucje, sięgali do nich badacze i pasjonaci.
Gomułka w czapce
Prezes Klimczak potrafił też barwnie opowiadać. Jego historyjek i anegdot można było słuchać pasjami. Ot, choćby wielokrotnie przez niego przywoływana historia spotkania w zimowych Tatrach przebywającego tam prywatnie z żoną pierwszego sekretarza Władysława Gomułki. Pies sekretarza rozpoznał w panu Władysławie miłośnika czworonogów i tak zaczęła się rozmowa z „Wiesławem”, dzięki której powstały wyjątkowe zdjęcia Gomułki ubranego w biały, zimowy sweter, narciarskie spodnie, czapkę i ciemne, przeciwsłoneczne okulary(!). „Dostałem później z Warszawy osobisty list od żony sekretarza z prośbą o niepublikowanie tych fotografii. No i zdjęcia nigdy nie poszły” - opowiadał z żalem pan Władysław.
W 2013 r. prezes Klimczak obchodził 90. urodziny, podejmowany w Stradomskim Centrum Dialogu przez prof. Aleksandra Skotnickiego i honorowany odznaczeniem przez prezydenta Jacka Majchrowskiego. Prezentował tam kolejną wystawę ze zbiorów KTF - „Okupacyjny Kraków - fotografie i dokumenty” - i był jak zawsze pełen werwy i energii.
Potem nadwyrężone latami pracy i aktywności zdrowie zaczęło szwankować. Ostatnie lata spędził w Wiśniowej koło Dobczyc, otoczony troskliwą opieką żony Jasi. Zmarł w piątek, 9 kwietnia. 15 kwietnia został pochowany na Cmentarzu Salwatorskim. Choć urodzony w Solcu Kujawskim, z Krakowem związał się na całe życie. Niezależnie od kontrowersji, jakie czasem budził, jego śmierć to strata dla miasta. Z pejzażu pod Wawelem zniknęła kolejna barwna krakowska postać.