Nowy Jork, środek pandemii? To może randki na podglądzie?
Tu związki nie zaczynają się od przypadkowego spotkania w bibliotece. Ludzie szukają się w sieci. Dzięki dwóm młodym Polkom randki online odbywają się na oczach setek widzów z całego świata. Z Nowego Jorku - Karolina Kołowska, torunianka.
Regularne randki na oczach setek internautów i to jeszcze z facetami, o których nic się nie wie, bo wybrali ich widzowie. Co to za pomysł?
W Stanach Zjednoczonych bardzo wiele osób korzysta z aplikacji randkowych. Teraz, gdy Amerykanie, jak i cały świat, zostają w domach, te aplikacje mają jeszcze więcej użytkowników. Na początku nie rozumiałam, na czym ma polegać pomysł, który „out of the blue” (Jak to powiedzieć po polsku? Znienacka?) przedstawiła mi Urszula, moja przyjaciółka. Znamy się, odkąd mieszkam w Nowym Jorku. To Polka, ale urodzona za oceanem. Ma 25 lat. Jest samotna. Intensywnie szuka partnera. Z czasem doszła do wniosku (chyba słusznie...), że nie ma szczęścia do trafnych wyborów. Jestem trenerem związków, tu to brzmi: relationship coach. A więc Urszula zwróciła się do mnie i kilku innych koleżanek z prośbą o pomoc w wyborze kandydatów do randek, które z uwagi na społeczną kwarantannę, muszą się odbywać online. A żeby była to nie tylko rozrywka, ale i nauka, prowadzimy transmisję live w internecie (w każdą niedzielę o 19.30 czasu nowojorskiego) i 24 godziny po transmisji pod adresem: www.instagram.com/urszulala/?hl=en). W minioną niedzielę 900 osób z całego świata oglądało randkę Urszuli - drugą z tym samym kandydatem. To widzowie wskazują mężczyzn, z którymi Ula powinna się spotkać ponownie. Mamy wspaniałą publiczność, bardzo aktywną: dopytują, radzą i dzielą się własnymi doświadczeniami.
Na ulicach nie rozgrywają się żadne apokaliptyczne sceny. Przeciwnie: ludzie robią pikniki na trawie, gromadnie uprawiają sport w parkach. Miejsca spotkań, takie jak bary, restauracje, siłownie są pozamykane, ale spotkania się odbywają. Jedzenie można przecież zamówić do domu czy do parku właśnie. I zjeść z przyjaciółmi. Wiele osób chyba nie wierzy w tego wirusa. Dopóki choroba nie dotknie ich czy ich bliskich, będą uważali że są bezpieczni.
Nie hejtują?
Zupełnie nie, choć byłyśmy przygotowane na różne reakcje. Kiedy po półgodzinnej randce przychodzi czas na mój komentarz, w którym staram się wskazać obojgu kierunek, w jakim mogliby pójść, by lepiej się zrozumieć, internauci piszą: „W moim związku dzieje się źle, wypróbuję twoją radę”. Najmilsze słowa przeczytałam pod swoim adresem w niedzielę: „Zupełnie jak druga Oprah Winfrey”.
Czego można się nauczyć, podglądając randki innych?
Jak czytać mowę ciała, jak zinterpretować gest, który wykonała druga osoba. Wszystko to ma bardzo duże znaczenie w komunikacji. A to najważniejsze w związku. Przedstawiam Uli i kandydatom moją perspektywę, moje spojrzenie na relację, którą nawiązują. Sugeruję, jakie pytania warto zadać, by przekonać się, jakimi wartościami kieruje się dopiero co poznana osoba.
Jak wybieracie kandydata dla Uli?
Znamy jej preferencje. Mówiąc w uproszczeniu: Uli podobają się wysocy mężczyźni w średnim wieku. Przesyłamy kandydatowi kilka pytań, przeglądamy jego profile w mediach społecznościowych, by sprawdzić, jakie ma hobby, w jakich grupach się udziela. Skupiamy się na tym, by dobrać mężczyznę pod względem cech osobowości, choć staramy się, by kandydaci byli różnorodni. To dodaje randce kolorów, podkręca atmosferę.
Mężczyźni wiedzą, że wystąpią na żywo?
Oczywiście! Zresztą mężczyzna, który nie ma oporów przed wzięciem udziału w naszym projekcie, to typ Uli. Bo już sama zgoda na udział, co nieco mówi o kandydacie: o jego poczuciu własnej wartości, otwartości, przebojowości, odwadze.
Jak się randkuje w Nowym Jorku?
Nowojorczycy pracują dniami i nocami. To bardzo drogie miasto. Ci, którzy tu żyją, są bardzo ambitni, muszą tacy być, by przetrwać. Ale przez to brakuje czasu na wszystko, co nie jest pracą. Nowojorczycy są mili, chętnie pomogą, gdy zagadniesz ich o coś na ulicy, ale będą trzymali wobec ciebie wyczuwalny dystans. Nie chodzi o ich niechęć, bardziej o to, że nie chcą przekraczać twoich granic intymności. Niewiele przyjaźni czy związków zaczyna się od przypadkowego spotkania gdzieś w bibliotece czy parku. Za to ogromna ich część zaczyna się w sieci.
Nowojorczycy pracują dniami i nocami. To bardzo drogie miasto. Ci, którzy tu żyją, są bardzo ambitni, muszą tacy być, by przetrwać. Ale przez to brakuje czasu na wszystko, co nie jest pracą.
Jakie są główne błędy randkowiczów?
Wielu z nas siedzi w swojej głowie i nie wychodzi stamtąd przez całe spotkanie. Mam na myśli to, że za bardzo skupiamy się na sobie: zastanawiamy się, co powiedzieć, co odpowiedzieć, jak wypadliśmy. Wszystko to robimy zamiast po prostu być obecnym z drugą osobą, zamiast jej wysłuchać i poświęcić czas, by ją poznać. W efekcie nawet 80 proc. czasu randki zajmuje nam wewnętrzna walka z samym sobą, a tylko pozostałe 20 proc. czasu zostaje na słuchanie. W swobodnym randkowaniu, w byciu sobą, co zawsze jest najwyżej punktowane w relacjach z innymi ludźmi, przeszkadza niska samoocena. Kolejny błąd: mówimy za dużo. Zwłaszcza kobiety ulegają pokusie, by przekazać naraz jak najwięcej informacji, by wyłożyć jak na tacy wszystko, co mają najlepszego, jakby na dowód tego, że im zależy. Ta taktyka nie działa. Druga osoba może się poczuć przytłoczona, może się przestraszyć. Za szybko nie tylko mówimy, za szybko też ufamy. Gdy już znajdziemy osobę, która jest dla nas atrakcyjna, błyskawicznie uznajemy, że wszystko jest cudowne, tworzymy w głowie wyidealizowaną projekcję. A z tego biorą się i wczesne rozstania, i dramaty. Dysfunkcyjne związki to przecież w dużej mierze relacje oparte na projekcji danej osoby, zamiast na jej prawdziwym wizerunku. Takie zaufanie na kredyt to jak sabotaż relacji, bo często kończy się zawodem.
Jak znalazła się pani w Nowym Jorku?
Do Stanów przyleciałam z Torunia osiem lat temu, zaraz po maturze, na wymianę. Dostałam pracę jako osobista asystentka projektantki wnętrz. Zostałam. Już rok później zamieszkałam w Nowym Jorku. Zaczęłam studia, ale nie poprzestałam na jednym kierunku. Kończę programowanie komputerowe na uczelni, na ktorej dostałam pełne stypendium, a już jestem w trakcie rekrutacji na psychologię na nowojorskim Uniwersytecie Columbia.
Nowy Jork, w którym szaleje epidemia, to dziś miasto widmo?
Na ulicach nie rozgrywają się żadne apokaliptyczne sceny. Przeciwnie: ludzie robią pikniki na trawie, gromadnie uprawiają sport w parkach. Miejsca spotkań, takie jak bary, restauracje, siłownie są pozamykane, ale spotkania się odbywają. Jedzenie można przecież zamówić do domu czy do parku właśnie. I zjeść z przyjaciółmi. Wiele osób chyba nie wierzy w tego wirusa. Dopóki choroba nie dotknie ich czy ich bliskich, będą uważali że są bezpieczni. Tak to tutaj wygląda. A jeszcze maseczki - niektórzy je noszą, ale obowiązku nie ma. Zmiana? Ludzie pracują zdalnie i ruch w pralniach jest rozłożony na cały tydzień, a wcześniej tłok był w weekendy.
Nowojorskie mieszkania bez kuchni, bez pralek utrudniają podporządkowanie się zasadom kwarantanny.
Sama nie mam pralki i tak, do pralni trzeba wyjść, ale ich właściciele stanowią zasady: w środku może przebywać jednorazowo 5 osób. Nie ma zakazów narzuconych przez polityków. To właściciele sklepów czy aptek (zwłaszcza polskich) wymagają, by klienci wchodzili pojedynczo, w maskach. A co do kuchni - nawet gdyby nowojorczycy mogli gotować w domach, nie robiliby tego. To miasto typu: zamów, kup. I gotowe.