Nowa era wojny na teczki. Teraz każdy może zlustrować sąsiada
Siedząc w domu przy komputerze możesz dokonać lustracji. Sprawdzić, czy kolega pracował w SB, czy przeciwnie - był rozpracowywany przez służby. Pod koniec lutego IPN udostępnił w internecie 1 mln 690 tysięcy danych.
Szefowie „Solidarności” w Zakładach Azotowych „Puławy” są podejrzewani o współpracę ze służbami PRL.
W samych Puławach powstaje inicjatywa, której celem jest opublikowanie listy byłych esbeków i tajnych współpracowników. Tysiące pracowników skarbówki do dziś muszą się wytłumaczyć ze swojej PRL-owskiej przeszłości.
A to zapewne tylko początek nowego lustracyjnego piekła. Musimy się bowiem przygotować na to, że co jakiś czas będą wybuchały afery teczkowe. Wraca właśnie era lustracji, czyli powszechnego wertowania teczek zgromadzonych w przepastnych archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie znajdują się informacje o tajnych współpracownikach organów PRL i funkcjonariuszach Służby Bezpieczeństwa.
Błąd wolnej Polski?
Trzeba uczciwie przyznać, że z lustracją Polska nigdy do końca sobie nie poradziła. Zdecydowała o tym polityka „grubej kreski”.
- Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania - mówił w swoim exposé sejmowym w 1989 roku premier Tadeusz Mazowiecki.
Chodziło o uwolnienie się od przeszłości i skupienie na budowaniu przyszłości. Z tym że, jak później tłumaczył Mazowiecki, nie chodziło o bezkarność działaczy komunistycznych, a idea „grubej kreski” została zniekształcona.
- Sytuację z komunistycznymi służbami można porównać do nowotworu. Trzeba go wyciąć jak najszybciej i jak najgłębiej. Potrzebna jest terapia szokowa, bolesna, bo jak pozostawi się zarażone fragmenty, to choroba się rozwija. Tak było w Polsce z lustracją - ocenia prof. Mieczysław Ryba, historyk z KUL, będący jednocześnie radnym miejskim PiS. - Nie poradziliśmy sobie z lustracją, dlatego ten temat wraca i szkodzi społeczeństwu - dodaje.
Zdaniem prof. Ryby z problemem najlepiej poradziły sobie Niemcy podczas zjednoczenia kraju po upadku muru berlińskiego.
Ministerstwo Bezpieczeństwa, czyli Stasi, zostało zlikwidowane, a żaden z funkcjonariuszy nie zasilił służb RFN. Agenci dostali zakaz zajmowania stanowisk publicznych.
- Nowe zjednoczone Niemcy, w których liderem była zachodnia część kraju, nie chciały wpuścić do swojego krwiobiegu politycznego trucizny komunistycznych służb - mówi Ryba.
Z przeszłością komunistyczną poradziły sobie też Czechy. Już w 1991 r. w ówczesnej Czechosłowacji zaczęła obowiązywać ustawa, według której każdy esbek i TW oraz komunistyczni działacze mieli 5-letni zakaz zajmowania znaczniejszych funkcji w instytucjach państwowych.
Ci, którzy już zasiadali na wysokich stanowiskach (np. w ministerstwach, służbach, mediach, państwowych spółkach, sądach i prokuraturach), musieli zdobyć zaświadczenie lustracyjne. Jeśli było negatywne, taka osoba była zwalniana z pracy w ekspresowym tempie 15 dni.
Polska poszła w innym kierunku i nic dziwnego, że co jakiś czas wybuchają u nas afery lustracyjne. Przykład sprzed kilkunastu dni: okazuje się, że polski ambasador w Berlinie Andrzej Przyłębski został w czasie studiów zarejestrowany jako TW o pseudonimie „Wolfgang”.
Pikanterii dodaje fakt, że dyplomata to prywatnie mąż Julii Przyłębskiej, prezes Trybunału Konstytucyjnego.
- Niewykluczone, że szantażowany, pod groźbą nie tylko odmowy wydania paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie. Będę prosił IPN o dokonanie jak najszybszej lustracji - tłumaczył Przyłębski zaraz po ujawnieniu teczkowych rewelacji.
10 marca IPN wdrożył procedurę lustracyjną Przyłębskiego.
Zlustruj sąsiada
Pod koniec lutego IPN uruchomił internetowy inwentarz archiwalny. Jest to prosta w obsłudze wyszukiwarka, przy pomocy której każdy może sprawdzić, kto pracował z SB, kto był TW, a kto pokrzywdzonym.
„Udostępniany Państwu Inwentarz zawiera ponad 1 mln 690 tys. rekordów opisujących materiały administracyjne, operacyjne i osobowe. Jest efektem nie tylko ciężkiej, kilkuletniej pracy pracowników pionu archiwalnego, ale także ich starań, by bogatszą informacją bardziej odpowiadał rosnącym oczekiwaniom Użytkowników” - czytamy na stronie inwentarza.
Wystarczy w wyszukiwarce wpisać np. „Jan Nowak” i od razu otrzymujemy 114 stron z wynikami. Tak można zlustrować sąsiada siedząc w domowym zaciszu.
I tak właśnie namierzono Przyłębskiego jako TW, Andrzeja Jacynę, przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w Zakładach Azotowych „Puławy” oraz szefa komisji rewizyjnej oddziału związku Grzegorza Szymańskiego.
Jacyna według inwentarza IPN przez dekadę od 1972 r. był TW „Ala”, którego prowadziła Wojskowa Służba Wewnętrzna.
Szymański z kolei w latach 1981 - 1984 miał być TW „Tatry”, którego teczka ma się znajdować w IPN w Radomiu.
Problem w tym, że w inwentarzu są tylko informacje, które pokrywają się z danymi osobowymi obu panów, a ci stanowczo zaprzeczają współpracy ze służbami PRL.
- Nigdy nie byłem współpracownikiem. Kategorycznie zaprzeczam, abym cokolwiek podpisywał. Jest to próba zdyskredytowania mojej osoby - mówił dziennikarzom Jacyna i tłumaczył, że w czasie, gdy miał donosić, służył w wojsku w Legionowie.
Szymański też się bronił: - Nigdy nie byłem TW, a nazwa „Tatry” nic mi nie mówi. Na początku lat 80. byłem w wojsku, to był stan wojenny, więc być może wtedy coś mi założyli. Na pewno na nikogo nie donosiłem. Uważam, że ten atak na przewodniczącego związku i na mnie to gra polityczna, która jest prowadzona w Zakładach Azotowych. Według mnie, to oczernianie ludzi. Ja jestem czysty, nie mam sobie nic do zarzucenia.
Zarówno Jacyna, jak i Szymański chcą sądowej autolustracji, ale na razie są zawieszeni w pełnieniu obowiązków związkowych.
- Nie osądzajmy jeszcze nikogo, bo od tego jest sąd. Z IPN-owskich teczek tych panów, które posiadamy, nie wynika, żeby współpracowali, ani że nie współpracowali. Spokojnie czekamy na orzeczenie sądu - mówi Marian Król, szef Regionu Środkowo-Wschodniego „Solidarności”.
„S” ujawnia prawdę
Dekadę temu Marian Król był pomysłodawcą akcji „Solidarności” „Ujawnić prawdę”. Chodziło o sporządzenie listy funkcjonariuszy i TW działających na szkodę opozycjonistów w PRL.
- Za wszystko, co ujawniamy, przyjmujemy moralną odpowiedzialność. Nie ma wątpliwości, że ci ludzie byli tajnymi i aktywnymi współpracownikami działającymi na szkodę związku - mówił w 2006 roku Król.
Do dziś na stronie internetowej lubelskiej grupy „Ujawnić prawdę” widnieją nazwiska lokalnych funkcjonariuszy PZPR, tajnych współpracowników oraz pracowników Służby Bezpieczeństwa i organów współpracujących. Jeśli chodzi o TW, to można się dowiedzieć, że „ Zośka” pracował w lokomotywowni w Lublinie, „Krysia” w PZL Świdnik, „Zbyszek” w FSC, a „Gołębiowski” w Teatrze im. Juliusza Osterwy.
Największym szokiem była chyba obecność na liście TW „Henryka” działającego w WODROL Przedsiębiorstwie Zaopatrzenia Rolników w Wodę. „Henrykiem” okazał się Leszek Liszcz, mąż byłej prawicowej poseł, senator i byłej sędzi Trybunału Konstytucyjnego Teresy Liszcz.
- Mam przekonanie, że nikogo nie skrzywdziliśmy. Nad każdym nazwiskiem, zanim umieściliśmy je na liście, pochylali się fachowcy z prokuratorem Włodzimierzem Blajerskim na czele. Dodatkowo każda osoba, która się do nas zgłosiła i wyraziła skruchę, nie została umieszczona na liście. Nikogo nie chcieliśmy uśmiercać za życia - mówi dziś Marian Król.
Czas na Puławy
Teraz komitet „Ujawnić prawdę” wraca, ale w Puławach. Jego przewodniczącym został Cezary Kruk.
- Już kilkanaście osób pozytywnie odpowiedziało na tę inicjatywę - mówi Kruk i dodaje, że co kilka lat miał impuls, żeby uruchomić swoją inicjatywę.
- Pierwszy impuls był już w 1989 roku, kiedy proponowałem, aby siłą przejąć archiwa SB. Wtedy nazwano mnie oszołomem. W 2006 r. „Ujawnić prawdę” zaczęło funkcjonować w Lublinie, Chełmie i Zamościu, a w Puławach była cisza. Efekt jest taki, że dziś są osoby, które kreują się na zasłużonych opozycjonistów, a prawda jest inna. Byli funkcjonariusze SB w Puławach świetnie się czują. Organizują uroczystości patriotyczne, a TW są zaangażowani w upamiętnianie żołnierzy wyklętych - tłumaczy Kruk.
Swoje akta Cezary Kruk otrzymał z IPN kilka lat temu i kiedy czytał dokumenty, serce zaczęło bić mu mocniej.
- Okazało się, że podczas studiów w Olsztynie, od 1982 r., byłem rozpracowywany w pięciu sprawach. Inwigilowano moją korespondencję, byłem pobity, aresztowany i obowiązywał zakaz wydania mi paszportu. Z akt IPN dowiedziałem się, że donosił na mnie m.in. TW „Antek”, mój najlepszy przyjaciel, który brał za to pieniądze. Do dziś codziennie do mnie dzwoni i przesyła mi wiersze esemesami. Nie wiem po co - opowiada.
Dlatego właśnie Kruk chce publikacji listy puławskich esbeków i TW. Zastrzega jednak, że przeszłość każdej osoby musi być zweryfikowana.
- Nie należy wrzucać do jednego worka osób, które SB złamała, albo takich, którzy pozorowali współpracę dostarczając bezwartościowych informacji. Tak przecież mogło być z Andrzejem Jacyną i dlatego nie chcę go oceniać - tłumaczy Kruk.
PiS to lubi
Można się było spodziewać, że po przejęciu władzy przez PiS wróci sprawa lustracji, bo ta partia na swoich sztandarach ma wypisane hasło rozliczenia się z komunistyczną przeszłością Polski.
W 2006 r., za poprzednich rządów PiS, zmieniono ustawę lustracyjną, rozszerzając katalog osób jej podlegających. PiS chciało np. lustrować dziennikarzy. Oprócz szefów publicznych rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych oświadczenia mieliby składać również szeregowi dziennikarze także mediów prywatnych.
To by oznaczało, że oświadczenia lustracyjne musieliby złożyć nie tylko pracownicy mediów mainstreamowych, ale także gazetek parafialnych czy tytułów kynologicznych albo wędkarskich.
- Musimy doprowadzić do lustracji tych środowisk, które pracują w szerokim sektorze publicznym, wykonują zawód wymagający zaufania publicznego - mówił ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz.
PiS chciało też, żeby ze swojej przeszłości tłumaczyli się: naukowcy, szefowie spółek giełdowych, doradcy podatkowi, biegli rewidenci czy dyrektorzy wszystkich szkół.
Ostatecznie w 2007 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aż 39 na 77 przepisów PiS-owskiej ustawy lustracyjnej jest niezgodnych z Konstytucją.
Teraz PiS wraca do polityki lustracyjnej, a ta zatacza oraz szersze kręgi. Ostatnio było głośno o pomyśle weryfikacji działaczy związków sportowych, ale jak na razie nie weszło to w życie.
Lustracja urzędowa
PiS jednak twardo obstaje przy lustracji. Do dziś oświadczenia lustracyjne muszą składać pracownicy Krajowej Administracji Skarbowej (czyli zjednoczonych od 1 marca służb skarbowych).
- Sprawa jest jasna, bo reguluje ją ustawa o KAS. Każda zatrudniona osoba, urodzona przed 1 sierpnia 1972 roku, musi złożyć oświadczenie o współpracy lub braku współpracy ze służbami PRL. Ja także złożyłam takie oświadczenie. Oczywiście o braku współpracy - wyjaśnia Marta Szpakowska, rzeczniczka prasowa lubelskiej KAS.
Jeśli ktoś nie złoży oświadczenia, straci pracę. Tak samo będzie, jeśli przyzna się do współpracy albo skłamie w oświadczeniu. Zakres współpracy ze służbami nie ma żadnego znaczenia. Nieważne, jakiego rodzaju było to działanie.
- Do 30 maja urzędnicy i funkcjonariusze, którzy przejdą pomyślnie lustrację, będą otrzymywać propozycje pracy w KAS. Pozostali nie - dodaje Szpakowska.
W lubelskiej Krajowej Administracji Skarbowej pracuje około 4,3 tysiąca osób, a oświadczenia musi złożyć blisko połowa z nich.
Nie wszystkim to się podoba. Związek Zawodowy Funkcjonariuszy i Pracowników Służby Celnej Województwa Lubelskiego uważa, że przymus składania oświadczeń jest niekonstytucyjny i deklaruje, że jeśli ktoś zostanie zwolniony z KAS, to związek będzie podejmował działania w jego obronie.
Marian Król: - Wszystko w naszym kraju jest spóźnione o jakieś 20 lat. Pełną i rzetelną lustrację trzeba było przeprowadzić wcześniej. A co do zwolnień w Krajowej Administracji Skarbowej, to uważam, że jak ktoś przyzna się do współpracy, to już się oczyszcza. Przecież o to chodzi. Żeby taka osoba nie była szantażowana, żeby nikt nie grał jej teczką.