Aleksandra Gerszaleksandra.gersz@polskapress.pl

Nikomu nie powiedzieli o swojej górskiej wyprawie. On zginął, ona przeżyła

Aleksandra Gerszaleksandra.gersz@polskapress.pl

33-letnia Czeszka miesiąc przetrwała samotnie w nowozelandzkich górach. Pavlina Pižova straciła partnera, trzy noce spędziła zimą pod gołym niebem i schroniła się w górskiej chatce.

33-letnia Pavlina Pižova i 27-letni Ondrej Petr, turyści z Czech, zaczęli wędrówkę na 32-kilometrowej górskiej trasie Routeburn 24 lipca. Malowniczy i trudny szlak znajduje się w Parku Narodowym Fiordland (największym w Nowej Zelandii) na Wyspie Południowej i jest bardzo popularny wśród amatorów górskich wędrówek, także wśród Czechów. Jak podaje nowozelandzka gazeta „NZ Herald”, w tym aż 30 tys. obywateli Czech ubiegało się o 12-miesięczną wizę do Nowej Zelandii. Rocznie przyznaje się ich 1,2 tys. - Największą atrakcją Nowej Zelandii jest jej przyroda, jest bardzo sławna w moim kraju. Mamy małe góry, a wielu Czechów szuka przygód - mówił 33-letni Martin Fucik z Ostrawy, jedna z osób, którym udało się zdobyć wizę.

Jak zauważył Fucik, historia Pižovej i Petra odbiła się więc głośnym echem w zakochanych w Nowej Zelandii Czechach. Para, która zaczęła wędrówkę w mało sprzyjających warunkach pogodowych, po dwóch dniach straciła orientację w terenie. 33-latka mówiła na konferencji w Queenstown w piątek, że ona i jej partner byli przemarznięci, dodatkowo śnieżyca i mgła utrudniała im widzenie. Podróżnicy zeszli więc niechcący z głównego szlaku - cytuje słowa kobiety gazeta „The Guardian”. Zagubieni Czesi, którzy nie mieli możliwości wezwać pomocy, próbowali dotrzeć do schroniska nad Jeziorem McKenzie. Para spędziła jedną noc w górach. - Warunki były ekstremalne - mówiła Pižova. Jak relacjonowała, następnego dnia Petr poślizgnął się i spadł ze stromego wzgórza. Kobieta szybko do niego dotarła, ale mężczyzna zmarł. Miejscowe służby znalazły jego ciało w piątek.

Po śmierci Petra kobieta, która została sama w nieznanych jej górach, próbowała wrócić na szlak Routeborn. 33-latka spędziła pod gołym niebem kolejne dwie noce i przetrwała mimo zamieci śnieżnych oraz minusowych temperatur. Tłumaczka Czeszki Vladka Kennett, honorowy konsul Czech w Queenstown, przyznała, że na początku nie mogła uwierzyć w to, jak człowiek mógł przetrwać w tak ciężkich warunkach aż trzy noce bez żadnego schronienia - relacjonuje „The Guardian”. Pižova powiedziała jej jednak, że wkładała w swój śpiwór wszystko, co miała ze sobą, aby utrzymać się w cieple. Oprócz tego cały czas masowała swoje przemarznięte stopy. - To jest niewiarygodnie twarda kobieta - mówiła dziennikarzom Kennett.

Po dwóch samotnych dniach i nocach w górach Pižova dotarła do schroniska nad malowniczym Jeziorem McKenzie. Jak mówiła, przejście dwóch kilometrów do chatki zajęło jej dużo czasu z powodu małej widoczności, a także jej wyczerpania i odmrożonych stóp. Czeszka najpierw poszła do opuszczonego schroniska, w którym łącznie może się zmieścić 50 osób. Zdecydowała się jednak na zatrzymanie się w małej chatce strażnika, do której weszła przez okno. Jak mówiła, była ona lepiej wyposażona i wygodniejsza. Kobieta spędziła w niej ponad cztery tygodnie.

Pižova miała w chatce żywność, wodę, drewno na opał oraz kuchenkę gazową. W wyposażeniu było także górskie radio, ale Czeszka, która nie znała angielskiego, nie rozumiała instrukcji, jak je uruchomić. Jak powiedziała na konferencji prasowej, kilka razy próbowała wyjść z chatki, ale szybko wracała do budynku. Jej stopy były odmrożone, a warunki pogodowe bardzo ciężkie. - Wiedziałam, że najlepiej będzie jak zostanę w bezpiecznym miejscu, biorąc pod uwagę moje zdrowie fizyczne, opady śniegu i ryzyko lawin w okolicy - mówiła 33-latka. Podczas swojego miesięcznego pobytu w chatce Pižovej udało się skonstruować z kijków do wspinaczki oraz drewna buty do wędrówki po śniegu. W śniegu ułożyła też z popiołu z ogniska wielką literę „H” (skrót od angielskiego „help” - pomocy), która, jak miała nadzieję, zwróci uwagę przelatujących nad schroniskiem helikopterów.

Pomoc jednak nie nadchodziła, ponieważ Pižova i Petr nikomu nie powiedzieli o swojej górskiej wyprawie. Jak podaje strona internetowa DoC, sezon na wspinaczki w Parku Narodowym Fiordland skończył się 27 kwietnia, a rozpocznie 25 października. Poza sezonem schronisko nad Jeziorem McKenzie nie było regularnie sprawdzane. Czeski konsulat w Wellington zaniepokoił się dopiero zniknięciem Czechów po miesiącu i zaalarmował służby w Parku Narodowym Fiordland. Na parkingu przed wejściem na szlak Routeborn znaleziono opuszczony samochód, który wyglądał na nieużywany od dłuższego czasu - podaje „NZ Herald”. W środę, 24 sierpnia, w góry wysłano więc śmigłowiec. Ratownicy znaleźli kobietę ok. 1:30 w nocy w czwartek. Dostrzegli bowiem zrobioną przez nią literę „H”. Relacjonowali, że kobieta była bardzo szczęśliwa i odczuła ulgę, kiedy ją znaleźli. Była też w dobrym stanie fizycznym. Sama Pižova nazwała swoich wybawców na konferencji prasowej „bohaterami”.

Niezwykła historia czeskiej turystki budzi podziw, ale również niedowierzanie. Nowozelandzkie służby i ludzie doświadczeni w górskich wędrówkach na trasie Routeburn nazywają przypadek Pižovej „dziwnym” i „trudnym do uwierzenia” - podaje „The Guardian”. - Pięć tygodni. To niewiarygodne - powiedział rzecznik klubu wspinaczkowego w regionie Otago na Wyspie Południowej Ian Sime. Z kolei główny inspektor w regionie Olaf Jensen powiedział, że historia Czeszki jest „niespotykana”, ale pochwalił ją za jej decyzję o schronieniu się w chatce. Powiedział też, że tragedii Pižovej i Petra można było uniknąć, gdyby para miała ze sobą lokalizator. Z kolei doświadczony wspinacz powiedział gazecie „NZ Herald”, że przypadek kobiety która miesiąc spędziła w chatce po śmierci partnera, jest „dziwaczny”.

Konsul Vladka Kennett powiedziała jednak, że 33-latka ignoruje te krytyczne opinie i nie słucha plotek. - Ona jest bardzo dzielną osobą - powiedziała kobieta. Sama Pižova zaapelowała do innych turystów, aby przed wędrówką powiedzieli komuś zaufanemu o swoich planach, mieli ze sobą lokalizator i nie ignorowali nowozelandzkiej pogody.

Autor: Aleksandra Gersz

Aleksandra Gerszaleksandra.gersz@polskapress.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.