Niezwykły wyczyn! Robert Tomalski z Lesiowa koło Radomia kajakiem przepłynął Wołgę pod prąd
Nikt dotąd nie zmierzył się z morderczą, rosyjską rzeką Wołgą. Robert Tomalski z Lesiowa koło Radomia, dokonał rzeczy niebywałej. Ponad 3,6 tysiąca kilometrów wiosłował pod prąd.
Pan Robert ma 47 lat. Zdrowia i kondycji mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzieniec. Sport towarzyszy mu niemal od zawsze. Lubi stawiać sobie wysoko poprzeczkę. Wraz z żoną kiedyś biegał. Maratony, potem ultramaratony, odcinki nawet stu kilometrowe. Postanowił kajakiem przepłynąć pod prąd najpierw Wisłę. To 1047 kilometrów. Udało się, ale ten wyczyn przed nim już ktoś dokonał. Wiosną Tomalski postawił na Wołgę.
- Przestrzegali mnie, że to długa i zdradliwa rzeka. Mówiono, że Rosja to kraj cudów i zdrowy stamtąd nie wrócę . Szybko się okazało, że to nieprawda. Szczerze mówiąc i przykro mi to nawet mówić, to w Polsce płynąć po Wiśle miałem większe obawy niż w Rosji. Bałem się, że u nas ukradną mi kajak, albo sprzęt. Bo w Rosji ludzie byli dla mnie przesympatyczni i wspaniali. Bardzo gościnni i pomocni. Czasem do sklepu samochodem, za darmo zupełnie podwozili - opowiada Tomalski.
Kolega zapoczątkował
W 2013 roku Piotr Kuryło pierwszy przepłynął Wisłę kajakiem pod prąd. Inni dokonywali tego z prądem. Robertowi Tomalskiemu spodobała się ta dyscyplina. Regularnie trenuje w Radomiu na siłowni pod okiem świetnych fachowców, trenerów, specjalistów od odżywiania.
- Nie jestem siłaczem, nie dźwigam ciężarów, ale trenuje wytrzymałościowo i mogę bardzo długo biegać, pływać kajakiem - opowiada Tomalski.
Po zaliczeniu Wisły w 2016 roku, od razu rozpoczął przygotowania do Wołgi. Wiedział, że będzie to piekielnie trudny wyczyn, bo rosyjska rzeka ma ponad 3600 kilometrów, w niektórych momentach ma szerokość 30 kilometrów i głębokość 47 metrów. Na niektórych odcinkach są bardzo duże prądy, które kajakiem nie sposób przepłynąć i trzeba je omijać. Stąd nasz rozmówca szacuje, że przepłynął około 4000 kilometrów, aby pokonać wszelkie przeszkody. Do tej pory tylko jedna Amerykanka próbowała tego dokonać, ale poddała się po kilkunastu dniach.
Zdany tylko na siebie
Przepłynięcie całego odcinka zajęło radomianinowi 53 dni. Przez cały ten czas był zdany głownie na siebie. Jadąc do Rosji, niewiele też wiedział na temat Wołgi. Oprócz podstawowych informacji, wiedzę czerpał raczej z atlasu geograficznego. Rzeczywistość potrafiła go wiele razy zaskoczyć. - To było trudne wyzwanie, bo prawie 70 procent długości rzeki pływa się w takim wąwozie, pomiędzy wysokimi skałami. Nie ma tam żadnej ucieczki. Kiedy zawiał wiatr, bywały nawet półtorametrowe fale, trzeba było sobie radzić z takimi trudnościami - dodaje nasz rozmówca.
Robert Tomalski większość kilometrów pokonywał wieczorami i nocą. Szybko poznał siłę rzeki i zaprzyjaźnił się z nią. Rosjanie mówili mu, że Wołga za dnia jest straszna, groźna, ale kiedy słońce zachodzi, to rzeka ucicha. Dlatego potrafił wieczorami, do późnych godzin nocnych robić po kilkadziesiąt kolejnych kilometrów. Średnio dziennie pokonywał 75 kilometrów. Bywały dni, że płynął do 130 kilometrów i odciski na dłoniach dawały znać o sobie.
11 dni walczył z meszkami
Bywały chwile słabości. Brakowało sił. Wtedy myślał o rodzinie, o żonie i synku, którzy czekają w domu. Myślał, też o pewnym Rosjaninie, który przed podróżą mówił mu: „Ty Robert idiesz kak ruskij sałdat, dasz radę”.
- No i dałem radę. Myślałem o każdym następnym dniu i kilometrów ubywało. Jednak były momenty bardzo trudne, bo Wołga przepływa przez różne regiony Rosji. Przez 11 dni walczyłem z natrętnymi meszkami. Strasznie gryzły, nie dało się wysiedzieć w kajaku i przez 11 dni jechałem w kombinezonie z moskitierą i nie miałem nawet jak się umyć. Było strasznie gorąco. Potem od Wołgogradu przebrałem się w ciuchy sportowe i byłem bardzo szczęśliwy. Ale zaczęły się inne problemy, bo przy śluzie były potężne fale - wspominał Robert Tomalski.
Nasz rozmówca pierwszy raz był w Rosji i najbardziej ujęła go gościnność ludzi. Był bardzo zaskoczony, że gdy tylko wypłynął na brzeg w jakimś mieście, czy wsi, ludzie pomagali mu bezinteresownie.
- Płynąłem po Wiśle i bywało różnie z Polakami. Jednak w Rosji nikt nie patrzył, skąd ja jestem, czego chcę. Bywało, że nakarmiono mnie, zawieziono do sklepu i nikt nigdy nie chciał za to pieniędzy. Niczego nie oczekiwałem, ale jeśli jesteś dla nich miły i przyjazny, to potrafią cię traktować jak członka rodziny - dodaje Robert Tomalski.
Schudł 14 kilogramów
Na co dzień Robert Tomalski prowadzi małą firmę transportowo - budowlaną. Całkowicie sam sfinansował swoją podróż, a firmę zostawił w dobrych rękach pod okiem żony i współpracowników.
- Dzięki moim współpracownikom mogłem zrealizować swoje marzenie - dodaje Tomalski.
Pan Robert przez ponad 50 dni wiosłowania schudł 14 kilogramów. Niczego nie żałuje i teraz mając 47 lat już planuje kolejne podróże i kolejne cele. Ma ogromne wsparcie ze strony żony, która jest aktywną sportsmenką. Podczas wyjazdu bardzo tęsknił za czteroletnim synkiem Michasiem.
Teraz ma być grubo
- Już planuję następny wypad. Na razie nie mogę powiedzieć, gdzie i co, ale zdradzę tylko, że będzie grubo i głośno o tym - dodaje z uśmiechem Robert Tomalski. Na razie jednak chce trochę odpocząć i spędzić czas z najbliższymi.
Robert Tomalski
Ma 47 lat. Jest żonaty, żona Renata. Mają czteroletniego syna Michała. W przeszłości właśnie z żoną uprawiali bieganie. Z czasem dość ekstremalne, na długich i trudnych odcinkach. Ona w tej kwestii odnosiła bardzo duże sukcesy. Doskonale rozumie sportowe pasje męża i stara się go wspierać z całych sił. On pracował kilka lat w radomskich Wodociągach, ale w Kolonii Lesiów pod Radomiem postanowił otworzyć małe przedsiębiorstwo budowlano - transportowe. Jego firma zajmuje się produkcją i dowozem szamb. Dzięki temu ma czas i możliwość realizowania swoich pasji życiowych. Na co dzień trenuje w siłowni Pop&Gym w Radomiu. Pokonanie najpierw Wisły, a potem Wołgi rozochociło go i rozbudziło w nim apetyty, aby bić kolejne rekordy. Zapowiada, że już wkrótce dokona jeszcze większego wyczynu. Podczas prawie dwumiesięcznej wyprawy schudł o 14 kilogramów. Kolejna wyprawa najprawdopodobniej w przyszłym roku, ale cel owiany jest na razie tajemnicą.