Nieznana kobieta oddała mi kiedyś swoje serce
O transplantologii i jej niezwykłej wadze rozmawiamy z Krzysztofem Machajkiem, który 17 lat temu przeszedł operację przeszczepu serca.
Jak można skłonić innych do oddawania swoich organów?
Staram się być żywym przykładem tego, że warto to robić. Zawsze mówiłem wszystkim: „Słuchajcie, jestem po przeszczepie serca dzięki komuś, kto zdecydował się mi pomóc. Żyję już 17 lat po operacji. Warto oddawać organy, bo kolejka oczekujących jest bardzo długa”. Uważam, że wszyscy myślimy podobnie. Jeśli potrzeba przeszczepu nie dotknie nikogo z bliskich, wtedy po prostu nie jest to temat, o którym się mówi. Najważniejsze, żeby chociaż od czasu do czasu rozmawiać o tym ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Wtedy, gdy ktoś będzie u kresu życia, powie: „Tak, umieram. Zabierzcie moje organy, niech żyje ktoś inny”.
O czym Pan pomyślał po przebudzeniu się tuż po przebytej operacji?
Otworzyłem oczy i pomyślałem, że życie z nowym sercem będzie wspaniałe. Cały czas – przed i po zabiegu – miałem pozytywne nastawienie. Bo wszystko jest w naszych głowach. Gdy zawiedzie psychika, wtedy i reszta upadnie. A ja zawsze bardzo chciałem żyć. Śmiano się ze mnie, że jechałem na operację w garniturze i pod krawatem. Odpowiadałem im, że dziś kroją mnie na stole, ale za kilka tygodni chcę już być w pracy. Niestety, tak szybko mi się to nie udało. Po przeszczepie dostałem lewostronnego udaru niedokrwiennego ciała. Nie mogłem mówić i ruszać się.
Jak udało się Panu wrócić do zdrowia?
Tu znowu pomogła głowa. Dzięki pozytywnemu nastawieniu i rehabilitacji doszedłem do siebie. Dziś dopisuje mi zdrowie kardiologicznie, ale muszę brać tzw. leki immunosupresyjne. Ludzie po przeszczepach serca chorują na różne choroby, które są ubocznymi skutkami zażywania właśnie tych leków. Część z nas umiera później z ich powodu na nowotwór płuc i ma duże problemy z nerkami. Pomimo wszystko dość szybko wróciłem do pracy w marketingu. A potem odkryłem nordic walking! Zacząłem codziennie chodzić z kijkami. W tym roku na zawodach przeszedłem już ponad 170 km. Kilka miesięcy temu – w Pucharze Federacji Nordic Walking – zająłem ósme miejsce w Polsce w kategorii osób niepełnosprawnych.
Dlaczego operacja była niezbędna?
Przyczyną moich problemów z sercem były grypy. Przeszedłem ich dwie. Wszystkie związane z nimi powikłania wpłynęły na pracę mojego serca, które straciło swoją wydolność. Było tak słabe, że po zrobieniu jednego kroku mdlałem. Diagnoza lekarzy była jedna: potrzebny jest przeszczep. Dzień przed operacją pierwszy telefon dostałem o 11 w nocy: „Jest dla ciebie serce. Szykuj się, bo będziesz jechał do szpitala”. Potem za godzinę drugi telefon: „To serce nie nadaje się dla ciebie. Czekaj dalej w kolejce”. Nie mogłem zasnąć. Aż tu nagle, jeszcze tej samej nocy, po trzech godzinach zadzwonili znów: „Jest serce, które będzie pasowało dla ciebie. Przyjeżdżaj!”.
Ale najpierw trzeba było znaleźć dawcę…
Czekałem na ten moment dwa lata. Osobiście nie miałem wątpliwości, ze znajdzie się dawca. Byłem bardzo optymistycznie nastawiony. Nie znam osoby, od której otrzymałem serce. Wiem jedynie, że była to kobieta. Miała 36 lat i mieszkała w Radomiu. Nie mam kontaktu z jej rodziną. Wiem za to, że oni interesowali się, jak udał się zabieg. Dzwonili do mojego koordynatora transplantacyjnego. Pytali, czy przeżyłem i czy serce się przyjęło. Przy okazji chciałbym im jeszcze raz serdecznie podziękować za ten szczególnie cenny dla mnie dar.