Niewygodny Polexit. Dyskusja opozycji o tym, czy Polska wychodzi z Unii, to element politycznej gry. Więc o co tyle hałasu?
Poniedziałkowe słowa wicepremiera Jarosława Gowina rozpoczęły, chyba mimowolnie, tygodniową debatę na temat tego, czy rząd szykuje Polskę do Polexitu, czyli wychodzenia z Unii.
Oczywiście, wyjść z Unii można tylko na zasadach opisanych w art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej. Formalnie zatem od uznania lub nie przez polski rząd wyroku Trybunału z Luksemburga droga do wychodzenia z Unii daleka, a sprawy te są powiązane tylko politycznie. Dyskusja opozycji o tym, czy Polska wychodzi z Unii, to normalny element politycznej gry. Dlaczego zatem właśnie tej dyskusji przedstawiciele rządu się wystraszyli?
Wypowiedzi przedstawicieli obozu władzy pozwalają na wniosek: W oczach PiS Polacy są generalnie „za Unią”. Oznacza to, że uważają, iż debata o wychodzeniu z niej psuje wyborcze szyki. Odstrasza nie tylko wyborców centrowych, ale nawet własnych zwolenników, przykładowo na wsi.
Zwróćmy uwagę właśnie na polityczne centrum. To o jego względy zabiegają przedstawiciele PiS w wyborach samorządowych w wielkich miastach, a szczególnie w Warszawie. Ci wyborcy szczególnie nie chcą słuchać o kolejnych konfliktach z Brukselą czy Luksemburgiem.
Specjalnością polskiej polityki jest ujawnianie w mediach cichutko tkanych strategii politycznych. Tak było i tym razem. Gdzieś na marginesie tych politycznych polemik wyszło, co rząd Polski zrobi, jeśli TSUE, odpowiadając na pytania Sądu Najwyższego, wyda wyrok niekorzystny dla obozu władzy w Polsce.
Otóż nie trzeba Metternicha, by wszyscy, których ta sprawa interesuje, wyciągnęli wnioski z ostatnich wypowiedzi premiera, marszałka Senatu i wicepremiera. Rząd liczy wciąż, że TSUE orzeknie korzystnie dla władzy, przykładowo uzna, że nie ma kompetencji w tej sprawie.
Obóz władzy liczy, że sędziowie, zdając sobie sprawę z arcypolitycznego kontekstu skierowanych do nich przez polski Sąd Najwyższy pytań, uchylą się od odpowiedzi. W takim wariancie Trybunał będzie „cacy”, a z oficjalnych gabinetów w Warszawie popłyną głosy typu: „a nie mówiliśmy?”.
Jeśli Trybunał orzeknie inaczej niż rząd oczekuje, wówczas oficjalna Warszawa uzna, że „Trybunał nie miał kompetencji w tej sprawie”. Trybunał będzie miesiącami, a pewnie latami ciągnął procedury, PiS nie zastosuje się do rozstrzygnięcia, mówiąc, że ma spór prawny z Trybunałem, jednocześnie co do zasady nie podważając roli Trybunału.
A przeciwnicy integracji europejskiej w obozie władzy, którzy mrugają do narodowców, ale wciąż nie mają większości, będą czekać na kolejne okazje, by powiedzieć, że „Unia jest be”.