Skandal, żenująca sytuacja - mówią znawcy koni. Wiceprezes ANR aukcję arabów ocenia dobrze.
Doroczna aukcja koni arabskich Pride of Poland w Janowie Podlaskim była pierwszą od czasu przejęcia przez PiS rządów i lutowej wymiany szefostwa polskich stadnin. Przypomnijmy, że odwołania prezesów odbiły się głośnym echem w świecie hodowców koni na całym świecie.
Dlatego wszyscy czekali na wynik finansowy aukcji. W zeszłym roku było to niemal 4 mln euro, a w tym roku Agencja Nieruchomości Rolnych celowała w 2-2,5 mln euro.
Nic z tego nie wyszło. Ostatecznie po kilku godzinach licytacji osiągnięto kwotę 1 mln 271 tys. euro. - Kryzys w branży naftowej - robił dobrą minę do złej gry Karol Tylenda, wiceprezes ANR. Ale miłośnicy koni mają własną opinię i to ona wydaje się bliższa prawdy.
- Nie przyjechali znaczący kupcy z USA i krajów arabskich. Sprawiła to sytuacja wokół stadniny - mówiła Anna Stojanowska, ekspertka, też zwolniona z ANR razem z prezesami stadnin.
Efekt jest taki, że z 31 koni nie sprzedano aż 15. W zeszłym roku na 28 arabów kupców podczas Pride of Poland nie znalazły tylko 4 konie.
Ale niska kwota nie była jedynym zmartwieniem organizatorów imprezy. Gorsza była atmosfera skandalu, zamieszanie i bałagan podczas aukcji.
Gwiazdą aukcji miała być klacz Emira ze stadniny w Michałowie. Sprzedawano ją jako pierwszą. Ktoś zapłacił za nią 550 tys. euro. To mało, ale okazało się, że kupiec zniknął i nie sfinalizował transakcji.
- Takie rzeczy się zdarzają - starał się przekonywać Tylenda.
Jakież było zaskoczenie publiczności, gdy pod koniec aukcji Emirę licytowano ponownie. Wówczas osiągnęła cenę 225 tys. euro.
Nie sprzedały się też dwa dobre konie - klacz Al Jazeera i ogier Alert. Al Jazeera też była sprzedawana dwa razy. Za pierwszym podejściem za 350 tys. euro wylicytowała ją osoba, która nie miała prawa brać udziału w aukcji. Za drugim razem proponowano 170 tys. euro, ale nawet nie zbliżono się do ceny minimalnej.
Autor: Sławomir Skomra