Czytamy w "Dzienniku" Lechonia w lutym 1952 o krajowej rzeczywistości: „Bo to już jest inny świat i inny wymiar, który nam kiedyś odkrył Gogol. W tym świecie logika stoi na głowie, wszyscy śmieją się, bijąc się sami po gębie”. Tak ocenił dawnych kolegów po piórze.
Też kiedyś Skamandryta Jarosław Iwaszkiewicz wyrzucał wspólnemu przyjacielowi w marcu 1956: „[…] nawet najprostsze sprawy inaczej teraz nazywamy” i powtarzał po trzech latach pretensje wobec emigracji: „[…] wy już tego nie odczuwacie […] irytująca jest pewność siebie, z jaką wygłaszacie Wasze twierdzenia”. Pisał z Kopenhagi, więc szczerze. A „arogancki” Mieczysław Grydzewski cierpliwie to przyjął. Lubię jego zuchwałość.
Wojciech Wencel nie cytuje tej korespondencji z redaktorem „Wiadomości Literackich” i „Skamandra”. Przytacza natomiast zdanie Iwaszkiewicza o chwili debiutu swego bohatera, w 1920 roku: „Wszyscy wówczas za przykładem Antoniego Słonimskiego łudziliśmy się, że odrzuciliśmy z ramion »płaszcz Konrada«. Lechoń bynajmniej tego Konradowskiego płaszcza nie odrzucał, przeciwnie, zdawał się go jeszcze piękniej na swych plecach drapować”. Czyżby pęknięcie istniało od początku?
Piękniej ubrać płaszcz Konrada
Fakt, iż Iwaszkiewicz, Słonimski i Julian Tuwim służyli komunizmowi, zaowocował paradoksem - o całej formacji nie dało się zapomnieć. Dwaj ostatni świadome wrócili z uchodźstwa, by pamięć o sobie ratować. I uratowali, w jakimś sensie - niechcący - niezłomnych kolegów: Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia (Leszka Serafinowicza). Pamiętam niestety frekwencję Jarosława w „Dzienniku TV”, jego państwowy pogrzeb w górniczym mundurze. Ponure wspomnienie i ciemne - nie tylko dlatego, że czarno-białego telewizora skrzynia pięła się na pajęczych nóżkach pod oknem.
Wiersze trzech niegdysiejszych Skamandrytów pełniły podobną rolę jak mundury WP, w które przebrano bojców z KBW, czy rogatywki na lieutenanckich czerepach. Poezję trudniej szyć „na zimno” i na miarę, ale i tu zdarzały się udane próby. Na szczęście prawdziwy artysta słowa - to nie tylko męski krawiec słów. Pozostała zła, nierówna pamięć o tym i o innych fragmentach naszej kultury. I ją właśnie przezwycięża książka o Lechoniu. Jestem dopiero przy Skamandrytach, a już dwa razy się wzruszyłem…
Kawiarnia „Pod Pikadorem” - Nowy Świat 57. Nie ma tego świata. Niezrozumiała jest dla nas dzisiaj ówczesna Warszawa. Ta, przez Lechonia uwielbiana, narodzona za Stanisława Augusta. Choć króla miał za zdrajcę, za miasto mu dziękował. Czy stanie w nim kiedyś pomnik poety do czego wzywa Wojciech Wencel - sam nie tylko biograf?
Pełen poczucia groźnych tajemnic
- W ten sposób „faun” i „rycerz” odczuwał siebie u zarania poezji. Pierwsze określenie pojawia się zrazu przy próbie opisu niezwykłej barwy śmiechu. A drugie? „Swoją rycerską misję traktował bardzo poważnie. Z zasady broni tego, co szlachetne, przeciwko temu, co nikczemne. Przewaga liczebna wroga nie robiła na nim wrażenia, a porażki utwierdzały go w przekonaniu o słuszności obranej drogi”. Nie dwudzielny tytuł buduje konstrukcję dzieła. Czy apogeum życia, rozdział »Karmazynowy poemat«, to także jego apogeum? (Nie odpowiemy - nie spoilerujmy!).
Omówienie wiersza »Herostrates« czynione pod prąd szkolnym interpretacjom wypełni tę część i rozłupie chronologiczny porządek opowieści. Zaraz potem - wzmianka o „namiętnościach” poety. Gwałtowny to przeskok - rozdział po rozdziale (»Śmierć i miłość« po »Karmazynowym poemacie«). I dalej rzadko, acz rytmicznie o „niezdrowych fascynacjach”, „awanturkach” „człowieka złamanego grzechem”. Nie życie osobiste stanowi główny wątek pracy. Od wojennej »Matki Boskiej Częstochowskiej« natkniemy się na dłuższe wypisy, w tym list do Tuwima zrywający długoletnią przyjaźń. Od tej chwili biografia przeradza się jakby w mini-antologię, co jest wartościowe, zważywszy nie tyle na trudną dostępność niektórych tekstów, co na wiedzę o ich lokalizacji.
Dotyczy to prozy - rozproszonej w czasopismach dostępnych już w sieci. Jednakże gdy czytamy wiersze i automatycznie włączy się w uszach zawodowa deklamacja - brzmi ona zawsze akademijnie, jak chałturzenie etiudy Chopina. Gdy szepczemy w myślach własnym głosem, rytmem, w dialogu z twórcą tych strof - uderzą na pewno z niespodziewaną szczerością. Tym bardziej, że łatwiej czyta się litery, niż nuty: „Jest w nich coś żywego, wciąż aktualnego, co nie tylko rozrzewnia czytelnika, ale wzbudza w nim niepokój” - znajdziemy w komentarzu.
„Jeśli literaturę da się tworzyć drogą różnych konceptów, chwytów retorycznych czy eksperymentów formalnych, to warunkiem poezji czystej jest natchnienie” - pisze gdzie indziej Wencel i przytacza: „Bo owa symbolika, ów najgłębszy sens rzeczy […] zawarte są w doskonałym zestawieniu słów, w muzyce ich, płynącej z wyczucia ducha języka, w lakonizmie niedościgłym, w czymś, na co nie ma żadnych przepisów, a co jest właśnie tajemnicą geniuszu”. Przy dygresji o wyobraźni poetyckiej wyskoczy zacytowany wiersz. Podobnie w »Pamiętniku« Wierzyński opowiadał o sobie - usławszy łamy gawędy zwrotkami.
Sens ponad klęską
Praca o Lechoniu jest o piętnaście procent „chudsza” niż poprzednia, o Wierzyńskim, „konkurencie do tytułu emigracyjnego wieszcza”, ale i bratniej duszy. Autor nie powtarza części kontekstów historycznych, w przypisach odsyła do tamtego tomu. Przy jakich wątkach? O powstaniu „Wiadomości Polskich” i atmosferze w Paryżu, 1940; wzmiance o działalności Oskara Langego i innych sowieckich agentów w USA; przy relacji z Ignacym Matuszewskim i zadaniach „emigracji walki” po 1945 roku. Również - zażyłości przyjaciół oraz głośnych „spraw” - Janty i Miłosza. Przypis skieruje do próby rozjaśnienia przyczyn samobójczej śmierci. Może warto odkrywać obie publikacje razem?
Biografia Wierzyńskiego obfituje w niewątpliwe perełki: „niespiesznie spacerowali po mieście z Jerzym Stempowskim”, czy „polemika z Gomułką to jednak coś innego niż dialog z Mnemosyne czy Orfeuszem”. O Czesławie Miłoszu zdanie: „Najwyraźniej w swych pseudoklasycyzujących wierszach i przekładach z tego okresu widział poeta owe kamienie, które zmienią bieg lawiny”. »Rycerz i faun« to także sezam plastycznych stwierdzeń: „mroczna jak stara katedra polskość” (zobaczyłem odruchowo: „mroczna jak stara KARETA polskość”!), czy też uderzająca dwuznaczność określenia jednego z utworów - „arcydzielny liryk” (»B-moll«). To od arcydzieła, czy arcydzielności? Skoro o cnotach mowa - ujmuje strofa ze szkicu »Polska Słowackiego i Chopina« z 1949 roku: „jaka moc tkwi «w każdym męskim trzymaniu łez pod powieką»”.
I tym razem nawiązanie do sławy noblisty, w kontekście mglistych planów pochówku Lechonia: „Niezwykłym paradoksem jest natomiast fakt, że ostatecznie na Skałce spoczął Czesław Miłosz. To tak, jakby w grobie przygotowanym dla Hamleta pochowano Fortynbrasa”. Nie boi się autor własnych opinii: „Ani Bolesław Leśmian, ani Kazimierz Wierzyński, ani później Zbigniew Herbert nie wznieśli się w swojej twórczości na taki poziom, jaki osiągnął młody geniusz z warszawskiego Przyrynku” (na najwyższy wzbił się w »Karmazynowym poemacie« - ocena wygłoszona przy pochwale »Goplany« z »Arii z kurantem). I nie raz szeroko uśmiecha się do nas poeta, nie historyk: pojawia się nagle R.M. Rilke, cytowany - Ernest Hello o „człowieku miernym”. Później np. Aleksander Janta nazwany jest tym mianem, nie tylko on zresztą…
Aneks wiązanej mowy
Na pochwałę zasługują tytuły rozdziałów. Piszę to z ręką na sercu, jako - przyznam - czuły na tym punkcie pisarskiego rzemiosła. Mój ulubiony to »Bzy i kartacze«. A w nim wers - „… się Polska nam rozcudni” z »Poloneza artyleryjskiego«, 1916. Po latach górowania pozytywizmu cztery lata później piewca romantycznej „odzyskanej siły woli”. W wielu odsłonach pojawia się Polska w tej poezji i w książce. Głównie jako ciągłość i marzenie?
Znów zjawisko, co jak stolica umarło: „…jakaś poezja, jakaś niemal mistyka, wyrażająca właśnie pełen poezji i prawie mistyczny stosunek Polaków do wojska” (Lechoń przy okazji wspomnienia o wizycie Śmigłego-Rydza we Francji w 1936 roku). Czy zauważona przez autora kulturowa przerwa - zasypany wskutek wojny i jej konsekwencji „»ciemny nurt» polskiej poezji”, Władysław Sebyła, pokolenie „Sztuki i Narodu”, emigracja Wierzyńskiego i Lechonia. Gdy mowa o „polskim imaginarium XIX wieku” pytamy, jakie będzie „polskie imaginarium XXI wieku”? Z tym dwudziestowiecznym ciągle mamy problem, czy też toczy się o nie bój.
»Rycerz i faun« sytuuje się wśród biografii literackich czy też popularnonaukowych, przy jej lekturze warto jest umieć docenić warstwy psychologiczną i literacką. Na przykład wyłowić zdanie przytoczone z »Dziennika«: „Byłem nieszczęśliwy i silny jak nigdy przedtem” - o okresie powstawania wierszy ujętych w karmazynowy wieniec w 1920 roku. Za to gdy czytam, że Lechoń jako dziecko „studiował książkowe ryciny” i wpatrywał się długo w napoleońskie obrazki - widzę siebie… I dla mnie, podobnie jak siedemdziesiąt lat wcześniej - po prostu żyły. Cóż, nie wystarczy to doświadczenie, by zostać poetą!
Kto porówna akapit Wojciecha Wencla z wiersza »Do Jana Lechonia«, z 2010 roku, zamieszczonego w aneksie mowy wiązanej do tej niecodziennej prozy: „ja nie chcę nic innego niech jeno mi płacze / powstańczych wierszy gędźba w zburzonej kantynie / a latem niech się budzą podziemne motyle / a wiosną niechaj Polskę skrzydlatą zobaczę”? Z »Herostratesem« oczywiście. Zadanie, które Państwu zostawię.
Wojciech Wencel, „Lechoń. Rycerz i faun. Biografia poety”, seria: „Biblioteka Pana Cogito” pod red. J. M. Ruszara, Instytut Literatury, Kraków 2021.