(Nie)stabilny jak emerytura [komentarz]
To jest taka gra - zobaczcie, my, PiS, dotrzymujemy obietnic, przywróciliśmy poprzedni wiek emerytalny, ale teraz zrobimy wszystko, byście z tego nie skorzystali. I to jeszcze pod przykrywką „dobrowolności” dłuższego zostania na rynku pracy.
Po przekazanych przez rząd PiS do Sejmu wynikach przeglądu emerytalnego i proponowanych rozwiązaniach widać, że rząd miota się. Z jednej strony mówi: Polacy sami zdecydują, kiedy chcą przejść na emeryturę, bo to prawo, a nie obowiązek. Z drugiej nie ukrywa, że stopniowe podwyższanie wieku emerytalnego nie było zrobione przez poprzedni rząd na złość. Takie były i są realia demograficzne i ekonomiczne.
Więc jedną ręką rząd nam daje, a drugą będzie zniechęcał do sięgnięcia po to. Wczoraj w mediach podniósł się hałas o ograniczenia w dorabianiu na emeryturze. Minister rodziny Elżbieta Rafalska zapewniła, że nic takiego nie jest planowane. Że - tak, jak do tej pory - emeryci, którzy osiągnęli pełny wiek emerytalny, będą mogli dorabiać bez ograniczeń.
Nie czarujmy się - nie ma siły, by przywrócenie wcześniejszego wieku nie odbiło się na budżecie państwa. W przyszłym roku na emeryturę odejdzie ponad pół miliona pracowników. Dlatego że decyzję odsunięto do października, skutki finansowe będą mniejsze, niż początkowo zakładano. Ale nie bardzo chce mi się wierzyć w zapewnienia prezes ZUS, że zaplanowane wcześniej 47 mld zł dotacji z budżetu wystarczy i dla tych dodatkowych 330 tys. nowych emerytur. Jakim cudem? Niestety, w następnych latach budżet będzie musiał dorzucać więcej.
Nie mam wątpliwości, że znaczna większość tych, którzy zyskają prawo do emerytury, wystąpi z wnioskiem. Choćby po to, by mieć przyznaną i nie bać się, że przy najbliższych zawirowaniach budżetowych ktoś im znowu sprzątnie ją sprzed nosa. Bo jest jeszcze jeden wątek, o którym się nie mówi - stabilność systemu emerytalnego. My możemy o tym zapomnieć.