Niespodziewany wpływ upałów na emocje
Przyśniło mi się coś niebywałego: chorego, może tylko absurdalnego. Była duża, „kotłująca się” w sposób niezrozumiały przestrzeń, ale gdzie odwróciłam wzrok (we śnie oczywiście), wszędzie pojawiał się, jakby pisany w powietrzu napis „kochajmy się”. Raz większymi literami, raz mniejszymi, niczym w niemym filmie, wyraźnie niezależny od owego kotłującego się tła. Wiedziałam, że nie jest to początek XII księgi Pana Tadeusza, tylko coś większego. Ale co?
Nie jestem interpretatorem snów, ale tłumaczenie może być dwojakie: albo to niespodziewany wpływ ostatnich upałów na senną podświadomość, albo rzeczywiście nadchodzi ten nieuchronny moment, że ludzki organizm ma dosyć wiecznych kłótni, nieustannego kreowania wokół nas przeciwników, podważania wszystkich racji, ośmieszania, wyzywania ludzi zwyczajnych przez rządowe czynniki od zdrajców, wrogości itd. itp.
Nie wiem, czy ratunkiem może być hasło „kochajmy się”, bo pewnie niektórym zacietrzewionym wojownikom byłoby trudno przejść z postawy „nienawiści”, do postawy „miłości”, ale w upale, lub we śnie pewnie wszystko jest możliwe?
A w życiu „normalnym”, co może być ratunkiem? Może chociaż tworzenie wokół siebie aury życzliwości? Może hołubienie ludzi życzliwych, ale takich, którzy rzeczywiście nas znają, albo przyjęli nas z tzw. dobrodziejstwem inwentarza, jak zwykło się mówić.
Najlepiej widać to zainteresowanie nami w dziedzinie kultury i tradycji twórczej. Może dlatego, że w tej dziedzinie rzeczywiście mamy się czym pochwalić? I zawsze tak było! Nasza sztuka zawsze była niezależna lub do tej niezależności dążyła. Może dlatego taką życzliwość i bliskość dobrze sprawdzać „w oczach” ludzi ze świata, którzy z różnych powodów pokochali, lub często nawet wybrali Polskę. cenią i lubią naszą kulturę, wiedzą, że różne nasze wielkości nie są urojone, ale rzeczywiste, a nasze ambicje - też są poparte długą tradycją rzeczywistych osiągnięć.
To warto podkreślać, bo wiele razy, w różnych sytuacjach historycznych mieliśmy skłonność do kompleksów niższości. A jeśli jeszcze ktoś z nas i dzisiaj rozpoznaje w sobie ślady takich kompleksów, to niech zapyta kogoś „ze świata”, co o nas myśli. Niech z nim chociaż porozmawia.
Wiem, że akurat teraz jest to trochę trudniejsze, bo oficjalne czynniki bezmyślnie budują tzw. dumę narodową, na zasadzie odrzucania jakichkolwiek opinii obcych, bo „nie będzie ktoś-tam wtrącał się do nas, gdy my wiemy o sobie wszystko najlepiej”, ale na szczęście, kultura i sztuka, to nie polityka i można jeszcze rozmawiać ze światem i świat może rozmawiać z nami.
Ja nigdy nie byłem na kolanach. Sztuka polska też nigdy nie klęczała przed kimkolwiek.
Tak sobie serdecznie myślę o długoletnim przyjacielu, który od lat z nami pracuje. To Włoch, reżyser teatralny, Gianni Pampiglione. Gdyby nie obco brzmiące nazwisko, można by myśleć, że już dawno stał się Polakiem. A przecież pamiętam go od lat! Odwdzięcza się Polsce za wszystko, co mu ten kraj dał. Jego formacja kulturowa, to przede wszystkim Erwin Axer , to Andrzej Wajda - który był dla niego wielkim przewodnikiem po świecie filmu i teatru - on to wciąż docenia. Nawet powiedział mi ostatnio, że ja też trochę do tej grupy należę, która mu jakby oddała część swoich umiejętności.
Przyjechał tu w młodości, jako absolwent Uniwersytetu w Rzymie, wykształcony klasycznie, czyli łacina, greka… Gdzieś wyniuchał w ambasadzie, czy w Instytucie Kultury Polskiej stypendia i to akurat do naszej szkoły teatralnej. Tak się zaczęło. Potem był stażystą u Grotowskiego, a w ogóle przyjechał tu w latach sześćdziesiątych. I wynajął fiński domek przy Łazienkach, w Parku Ujazdowskim. I został.
Jego miłość do sztuki polskiej w jakimś stopniu wyprowadzała mnie z kompleksu prowincji. On w nas tej prowincji nie widział, on od początku mówił o Europie. Jak to jest, że dopiero ktoś z zewnątrz zauważa, ile wartości kulturowych, artystycznych, generowaliśmy nieustannie - już nie mówię na przestrzeni dalekiej historii, ale za naszego świadomego życia, to, co myśmy przeżyli - ile myśmy już wygenerowali, nasze pokolenie, pokolenie starsze, Andrzeja Wajdy, Zanussiego. Ile myśmy mogli dać Europie. I daliśmy!
My sami tego tak nie widzimy, dopiero, jak odbijemy się od reakcji innych ludzi, od niekończących się braw po Biesach w Londynie!
W hotelu kontaktu nie wiemy jak włączyć, drzwi w hotelu kartą nie umiemy otworzyć, bo jesteśmy zza żelaznej kurtyny, a tu nagle się okazuje, że jesteśmy potęgą. Ale to były takie przeczucia, ślady, śladziki wręcz, po kolei: gdy Mątwa Witkacego była na festiwalu w Spoleto, Gianni to reżyserował, gdy nagle zamiast pięciu spektakli, proponują nam piętnaście: zostańcie do końca festiwalu! Jesteście odkryciem!
Witkacy, pamiętny Witkacy! Było nieźle! To były wartości, które pozbawiały nas kompleksów. I tutaj właśnie sztuka może nam pomóc! A nie „wstawanie z kolan” - zwłaszcza, że tak naprawdę nie wiadomo, co to znaczy! W naszym wypadku akurat!
Ja nigdy nie byłem na kolanach. Sztuka polska też nigdy nie klęczała przed kimkolwiek.
Warto o tym pamiętać.
Notowała: Maria Malatyńska