Niepolitycznie: Samorządy gotują się na wariant Putin - Miedwiediew
Władimir Putin w minionej dekadzie dwa razy był prezydentem Rosji. Trzeci raz pod rząd nie mógł być, bo zabraniała tego konstytucja. Putin mógł ją oczywiście zmienić pod siebie, ale wybrał wariant „demokratyczny”: namaścił na następcę swój cień, czyli premiera Dmitrija Miedwiediewa.
On zaś będąc prezydentem doprowadził do zmiany konstytucji: prezydentem co prawda nadal można być tylko dwie kadencje pod rząd, ale już przez kadencje 6-letnie, a nie 4-letnie. Zrobił Miedwiediew swoje i odszedł na stołek premiera, Putin zaś prezydentem został po raz trzeci. A za rok wystartuje na drugą kadencję w nowej 6-letniej formule. Po co o tym piszę? Bo takie „rosyjskie warianty” szykują się w polskich samorządach po tym, jak prezes PiS zapowiedział wprowadzenie dwukadencyjności na fotelach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Oficjalne uzasadnienie jest takie, że samorządy są spowite sieciami układów, sitw i innych mrocznych konstelacji. Mniej oficjalna podkładka jest taka, że PiS w dużych miastach przegrywa seryjnie i chce sobie sprawę co najmniej ułatwić eliminując popularnych prezydentów. Oczywiście poza gadaniem w kółko, że to „skandal”, że to „niekonstytutycyjne”, do tych popularnych burmistrzów i prezydentów dotarło w końcu, że nie jest dziś istotne, iż zmiany w ordynacji jeszcze nie zaszły. Przecież dziś o tym, co jest „niekonstytucyjne”, nie decyduje nawet Konstytucja, tylko Trybunał Konstytucyjny podporządkowany nawet nie PiS, a jego prezesowi. Zaczęli więc brać pod uwagę nieuchronność nadchodzących zmian. A że zasada miałaby działać wstecz, każdy kto w tej chwili rządzi co najmniej drugą kadencję, o ile nie miał innych planów, zaczyna jak Putin szukać swego Miedwiediewa. Po to, by „zachować kontynuację”, aby „zmiany nie poszły w niewłaściwym kierunku” - jak mówiła o tym ostatnio prezydent Łodzi Hanna Zdanowska (PO) na spotkaniu samorządowców. Dodała, że bliskie ze sobą środowiska powinny się dogadać w sprawie jednego kandydata, by ze sobą nie konkurować, bo wtedy wygra „ten trzeci”. Słowa te odebrano jako kamyczek w ogródek Nowoczesnej i do wewnątrz własnej partii, gdzie już się zaczęły podchody pod „namaszczenie”.
To się zresztą w Polsce już raz udało, nawet niedawno. Niezwykle popularny, wieloletni prezydent Katowic Piotr Uszok nie wystartował w wyborach. Namaścił i wypromował swego zastępcę Marcina Krupę, a on wygrał i rządzi choć nie był superrozpoznawalną personą. Wystarczyło, że katowiczanie zaufali Uszokowi, iż ten wybór będzie optymalny.
Ale cóż oznacza „zachowanie kontynuacji”? W Rosji Putinowi udało się kontrolować „przejściowego” prezydenta, bo pozostawiono mu putinowski aparat urzędniczy, więc Miedwiediew politycznie nie miał szans się sprzeciwić. Jego putinowskie otoczenie nie dało mu nawet przez chwilę pomyśleć o własnej polityce. Wracając do Polski, oczywiście trzeba brać pod uwagę, że prezydent Zdanowska mówiąc o „zachowaniu kontynuacji” miała na myśli kierunki polityki kojarzone z jej rządami, ale to nie zmienia faktu, że będzie to możliwe tylko przy żelaznym utrzymaniu w garści aparatu urzędniczego. Tego samego, którym ona sama zarządzała, bo inaczej nad „zachowaniem kontynuacji” kontroli się nie utrzyma. Gdyby „namaszczony” wygrał wybory, to były prezydent może być jego zastępcą, a nawet doradcą. Zmiany w urzędzie byłyby co najwyżej kosmetyczne, kontrolę z tylnego siedzenia trzymałby ex-prezydent, rządziłby ten sam trzon. A Jarosław Kaczyński nie może zabronić startu byłym prezydentom, burmistrzom i wójtom. Po odbyciu karencji trwającej kadencję, nie zrobił tego nawet Putin w Rosji. Zresztą nawet Paweł Kukiz stwierdził, że każdy z prezydentów, którzy otrzymaliby szlaban, po upłynięciu kolejnej kadencji mógłby startować ponownie. Nie ma się co oszukiwać: PiS-owscy wójtowie, burmistrzowie i prezydenci (choć jest ich niewielu) liczą na to, że uda się im przepchnąć w partii kandydatury, które w przypadku zwycięstwa zapewnią im „kontynuację” gwarantującą sterowanie gminą z tylnego siedzenia. Ba, nawet gdyby najbliższe wybory samorządowe potoczyły się tak, że kandydaci PiS seryjnie przejmą stanowiska prezydentów, to za 10 lat sami będą wychowywać następców do „zachowania kontynuacji”.
Ktoś zapyta: a co w tym złego? No to i ja wtedy odpowiem pytaniem: Czym taki układ lub sitwa będzie się różnić od układów i sitw, które dziś zwalczać chce prezes Kaczyński?