Niepokorna i nieco zwariowana
Magdalena Ziętara, koszykarka z Wisły Can-Pack Kraków, nie boi się łatki „pyskatej”. - Bo trzeba mieć charakter - mówi nam najlepsza polska zawodniczka krakowskiego zespołu. - Ja nie boję się mówić tego, co uważam...
Zdarzają się sportowcy, którzy traktują treningi i mecze niczym codzienne pójście do biura. To dla nich praca, jak każda inna. Na drugim biegunie jest Magdalena Ziętara, koszykarka Wisły Can-Pack. Sport zdominował całe jej życie. I to nie tylko koszykówka, którą uprawia od dzieciństwa. 25-letnia rzucająca „Białej Gwiazdy” poza boiskiem zmienia się w zagorzałego kibica.
O ligowych rywalkach wie pewnie więcej niż niejeden trener. Mecze koszykarskie ogląda nałogowo, nie bacząc, czy to liga polska, rosyjska czy turecka. Taka zawodniczka to czasem przekleństwo dla szkoleniowca. Nie zawsze bowiem „kupi” każdy taktyczny plan, jaki ten zechce jej narzucić.
- Bywało, że miałam spięcia z trenerem Jose Hernandezem - przyznaje Ziętara. Współpracowała z nim w Wiśle przez ostatnie dwa sezony. - Czasem twierdził, że mam rację, a czasem ja odpuszczałam. Ostatecznie raczej reagował na to śmiechem. Dogadywaliśmy się - uśmiecha się wiślaczka.
Czy spotkała kiedyś zawodniczkę równie zwariowaną na punkcie oglądania koszykówki, co ona? - Tak, w zeszłym sezonie, była to Hind Ben Abdelkader. Nawet mnie pod tym względem pobiła - śmieje się Ziętara.
Fanka Wisły rodem z Warszawy
Nie ogranicza się do basketu. Mimo że urodziła się w stolicy, twierdzi, że od dawna kibicuje piłkarzom krakowskiej Wisły. - Kiedy w szkole pytali, jaka jest ulubiona drużyna każdego z nas, wszyscy koledzy mówili: Legia Warszawa. A ja na to: Wisła Kraków. Trochę krzywo się spojrzeli, ale takie życie - wspomina.
Sama w młodości zaliczyła flirt z futbolem. - W Pruszkowie, gdzie się wychowywałam, była wówczas sekcja piłki nożnej. Razem z koleżankami z podstawówki poszłyśmy na treningi - wspomina. Po jakimś czasie piłkarską sekcję jednak rozwiązano, więc ostatecznie postawiła na koszykówkę. - Nie mam już teraz okazji, by sobie pograć w futbol. Jedynie czasem na rozgrzewce przed codziennym koszykarskim treningiem - przyznaje. Jest jednak częstym gościem na piłkarskim stadionie przy ul. Reymonta.
Uwielbia też madrycki Real.
- Jestem fanką „Królewskich” od dzieciństwa. W poprzednim sezonie razem z drugim trenerem Jordim Aragonesem wspólnie dogryzaliśmy Jose, który był za Barceloną. Ostatnio kupiłam sobie PlayStation i robię karierę menedżerską w FIFA. Czekam teraz na NBA, bo dopiero sobie zamówiłam - zaciera ręce wiślaczka. I dodaje: - Lubię analizować kwestie taktyczne, zmontowałam drużynę i transferuję sobie zawodników.
Sportowymi wrażeniami lubi dzielić się na Twitterze. A komentuje czasem ostro i bezkompromisowo. Nie boi się skrytykować koleżanek z boiska, znajomych sportowców czy gwiazd, jak Marcin Gortat czy Agnieszka Radwańska. - Ręce w obronie czasem można podnieść do góry MG! - ironizowała w trakcie występów Gortata na mistrzostwach Europy. - Kulig niech zainwestuje w klej do rąk! - to z kolei o innym reprezentancie, Damianie Kuligu i jego brakach w panowaniu nad piłką.
Z występami Radwańskiej jest na bieżąco. - Jestem fanką Rafaela Nadala, ale kibicuję też Agnieszce. Ostatnie wyniki Agi trochę mnie jednak niepokoją. Mam nadzieję, że jeszcze wróci do formy z czasów turnieju w Singapurze - stwierdza wiślaczka.
Wszystko, byle nie żużel
Czy dla kogoś, kto nie odpuszcza nawet starć piłki ręcznej Buducnost Podgorica z Vardarem Skopje, istnieje w ogóle jakaś dyscyplina sportu, której oglądać nie ma ochoty?
- Podpadnę byłej kapitan Justynie Żurowskiej, ale jest to żużel - śmieje się Ziętara. - Ostatnio mnie pytała, czy oglądam jakieś zawody żużlowe. Odpisałam: „sorry Justi, ale nie”. Sporty motorowe mnie nie przekonują.
Twierdzi, że żyłki do uprawiania sportu nie odziedziczyła po rodzicach.
- Tata jest wielbicielem kanapy i pilota. Ale ciężko pracuje, nie ma go całymi dniami. Na pewno dużo mu zawdzięczam. Zawsze, jak chciałam np. nowe koszykarskie buty, to je dostawałam - podkreśla. - Mama od dziecka woziła mnie na treningi, zawsze mnie wspierała.
Ojciec też w końcu połknął koszykarskiego bakcyla, przynajmniej jako kibic. - W pewnym momencie zaczął ze mną jeździć na mecze i tak pogłębiała się jego pasja.
Rodzina wiślaczki jest z Pruszkowa. Kiedy w jednym z wywiadów opowiadała o rodzinnym mieście, usłyszała sugestię, że „Reguły kończą się tam, gdzie zaczyna się Pruszków”.
- Źle to brzmi - śmieje się Ziętara. - Ale oczywiście Reguły to miejscowość przed Pruszkowem. Wiadomo, można to różnie odbierać ze względu na fakt, że w Pruszkowie działała kiedyś mafia. Może i wówczas było niebezpiecznie, ale teraz mogę zapewnić, że jest spokojnie, nie boję się wyjść na ulicę. Nic się nie dzieje, zostały już tylko stereotypy.
Przyjaciele wołali na nią „Skejcik”. - Bo zawsze trzymałam się z chłopakami, chciałam mieć takie szerokie spodnie, jak oni i jeździłam na deskorolce - tłumaczy.
Na pruszkowskim podwórku grała we wszystko, tylko nie w koszykówkę. Przygodę z tym sportem zaczęła przypadkiem. - Kiedy byłam w podstawówce, na zajęcia z WF przyszła trenerka z klubu Pivot Piastów i powiedziała, że robi nabór do sekcji koszykarskiej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to jest ta pomarańczowa piłka. Ale chyba ostatecznie nieźle mi z nią poszło - kwituje.
Szybko okazało się, że sport stał się ważniejszy niż szkoła. - Jak jeszcze byłam w Pruszkowie i chodziłam do pobliskiego gimnazjum, to lekcji nie opuszczałam. Ale jak przeprowadziłam się do Poznania i tam zaczęłam grać, to próbowało się różnych rzeczy, żeby tylko na te zajęcia nie pójść. A jeszcze bardziej denerwowało, jak nas kontrolowali, jak trenerka od razu dzwoniła, gdy nas nie było na lekcji - wspomina.
Kolejnym etapem była przeprowadzka na Wybrzeże, do Lotosu Gdynia.
- Gdynia to już było miejsce, gdzie musiałam radzić sobie sama i szybko dorosnąć - zaznacza Ziętara. Samodzielne mieszkanie na Wybrzeżu to było wyzwanie dla nastolatki. Zwłaszcza że - jak wspominała - jako dziecko nie była w stanie nawet pojechać sama na obóz i mama musiała zabierać małą Magdę do domu już po dwóch dniach. - Gdynia zawsze będzie miała miejsce w moim sercu. Gdy tylko mogę, staram się odwiedzać znajomych z Wybrzeża. Właśnie niedawno stamtąd wróciłam, opaliłam się - uśmiecha się koszykarka.
Tylko ten smog...
W Krakowie dokucza wiślaczce smog. - Daje się we znaki chyba każdemu. Gdy się z Krakowa wyjedzie podczas okresu zimowego, różnica od razu jest odczuwalna. Nie zmienia to faktu, że Kraków to piękne miejsce, a Wisła - dobrze zarządzany klub.
W nowym sezonie jej rola w drużynie krakowskiej Wisły ma być jeszcze większa niż do tej pory. Ma być polską liderką zespołu. Tym bardziej że jako jedyna pozostała w drużynie po poprzednim sezonie. - Nie spodziewałam się, że nastąpi aż tak duża rewolucja w składzie - przyznaje.
Ma 25 lat i w koszykówce jeszcze sporo do osiągnięcia. Ale co potem? Nie wyobraża sobie, by mogła funkcjonować poza światem sportu. - Myślałam nad pracą trenerki. Nie wyklucza też kariery telewizyjnego komentatora: - To byłby ciekawy pomysł. Tylko problem jest taki, że komentator musi często umieć ugryźć się w język, a u mnie mógłby być z tym kłopot!
Dyplomatką nie jest. Czy jej cięty język i niepohamowana szczerość czasem nie przysparzają jej kłopotów? - Ja nie mam z tym problemu. Nie boję się mówić, co uważam - mówi.
Rozmawiała kiedyś na ten temat z honorowym prezesem Wisły, Ludwikiem Mięttą-Mikołajewiczem. - Powiedział, że lubi takie pyskate zawodniczki. Bo trzeba mieć charakter. Nie można cały czas mówić „tak, tak, tak” i na wszystko się zgadzać. Nie tędy droga, niczego się wtedy nie osiągnie - podsumowuje.