Niepodległość wymaga nie tylko krwi, ale i łutu politycznego szczęścia

Czytaj dalej
Fot. Jakub Pokora
Sławomir Sowa

Niepodległość wymaga nie tylko krwi, ale i łutu politycznego szczęścia

Sławomir Sowa

Nie zabrzmi to przesadnie patriotycznie, ale czasem największe poświęcenie nie wystarczy, aby wybić się na niepodległość. Potrzebne jest jeszcze coś, co możemy nazwać szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Polakom od utraty niepodległości w 1795 roku, słońce zaświeciło trzy razy i trzy razy potrafili to wykorzystać.

Obchody 11 listopada w Łodzi w 2011 roku
Grzegorz Gałasiński Sławomir Sowa

Pierwszy raz pomógł nam Napoleon. Polacy u jego boku walczyli we Włoszech już od roku 1797, wierząc, że nie przelewają krwi na darmo. Trzeba było jednak czekać prawie 10 lat, nim zwrócił się na wschód. Po pobiciu Prusaków w bitwie pod Jeną i Rosjan pod Frydlandem, możliwe stało się odtworzenie państwa polskiego, choć formalnie nie mogło nosić takiej nazwy i trzeba było poprzestać na Księstwie Warszawskim.

Niedługo przetrwało to państwo, ale bez Napoleona, trzymani w kleszczach przez trzech zaborców, nie bylibyśmy w stanie się wówczas z nich uwolnić, niezależnie od tego, ile krwi byśmy jeszcze przelali.

Jeszcze większy prezent przyniosła nam historia w 1918 roku. Klęska państw centralnych i jednocześnie rewolucja w Rosji otworzyły geopolityczną przestrzeń do odzyskania państwowości. Dziś w szkołach recytuje się to jednym zdaniem, ale mogłoby być zupełnie inaczej, gdyby tylko białym generałom z pomocą zachodnich sojuszników udało się okiełznać bolszewicką rewolucję. Komunistyczna, agresywna Rosja nie była partnerem dla Francji i Anglii, ale biała Rosja, wojenny sojusznik, jak najbardziej. Na cóż zdałaby się wtedy ofiara Legionów Piłsudskiego? Przecież z punktu widzenia Ententy walczyły po niewłaściwej stronie. Poszczęściło nam się - na 20 lat.

Mieliśmy jeszcze ten trzeci raz. W połowie lat 80. do władzy w Związku Radzieckim doszedł Michaił Gorbaczow, który niezależnie od swoich intencji doprowadził do faktycznego demontażu czerwonego imperium. Polacy porządnie obluzowali zasieki w socjalistycznym obozie, ale kto wie jak długo musielibyśmy jeszcze w nim gnić, gdyby imperialny kolos nie zaczął walić się pod własnym ciężarem. Nawiasem mówiąc, inne baraki w tym obozie dostały niepodległość na tacy, nie ponosząc żadnych ofiar.

Czy te wszystkie szczęśliwe zbiegi okoliczności w jakiś sposób umniejszają wagę naszej walki o wolność? Wręcz przeciwnie. Dowodzą, że trzeba robić swoje, choć czasem ofiary mogą wydawać się daremne. Wierzyć wbrew nadziei, jak napisała Maria Konopnicka. I nie tylko wierzyć.

Sławomir Sowa

Jestem dziennikarzem w redakcji Dziennika Łódzkiego, zajmuję się m.in. problematyką wojskową, biznesem i polityką, ale lubię zanurkować w historię, zarówno tę lokalną, jak i powszechną, żeby poszukać punktów odniesienia i zdobyć dystans do tego, co dzieje się na bieżąco. Zainteresowania? Te zawodowe wyrastają z osobistych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.