Nigdy bym nie pomyślał, że ludzie mieniący się obrońcami przyrody wpadną na pomysł betonowej ścieżki rowerowej na wale Rudawy. Jeśli ten pomysł się ziści, z mapy Krakowa zniknie unikatowy, ciągnący się kilometrami szlak, na którym można poczuć się jak na wsi.
Tak, od razu przyznaję, mieszkam w okolicy, wybrałem ją w dużej mierze z powodu sąsiedztwa tej rzeki. Wcześniej przez kilkanaście lat mieszkałem na osiedlu Widok, ale niemal zawsze - wracając do domu w ciepłe miesiące - nadrabiałem rowerem drogi i jechałem nad Rudawą. Niestraszne były mi płytkie dołki, w które wpadałem, ani ciemność, oświetlana jedynie lampką na dynamo. Dodawało to jedynie urokowi podróży wzdłuż szumiącej cicho rzeczki.
Dziś jednak ludzie stali się wygodni. Potrzebują betonowego komfortu na wale przeciwpowodziowym, potrzebują lamp wzdłuż szlaku, nie ścierpią odrobiny błota pod stopami i oponami, ani roślin zahaczających o łydki. I choć wielu z nich mieni się jednocześnie bojownikami o środowisko naturalne, to nie przyjdzie im do głowy, jak głośne prace i wylewanie betonu, a potem pojawienie się tłumów na oświetlonej drodze - wpłyną na niezwykłą faunę tego miejsca, na liczne tu ptactwo wodne i bobry.
Niestety, w środowisku Zarządu Zieleni Miejskiej i jego fanów nie zrodziła się refleksja na temat tych zagrożeń i nieodwracalności zmian, które nastąpią. Nie zrodziła się też myśl, by przeprowadzić konsultacje społeczne. Wystarczyło, że ktoś przed wieloma laty, gdy świadomość ekologiczna była zupełnie inna niż dziś, wpisał ten słaby pomysł do planów magistratu. I już.
ZZM wbrew protestom wielu krakowian brnie jak czołg z koncepcją zupełnej zmiany charakteru parku Bednarskiego, teraz mamy atak na Rudawę. Czy ci „nieomylni” ludzie kiedyś się opamiętają?