Nieoczekiwana wyprawa do Indii. Praca oraz wypoczynek
Cały styczeń ma Pan pod znakiem Indii. Najpierw festiwal, potem wypoczynek. A to przecież nie jest dobrze wyjechać na miesiąc z kraju, i to tak daleko, bo można wrócić do całkiem innej rzeczywistości. Sami niedawno, składając Czytelnikom życzenia noworoczne, mówiliśmy, że każdy tydzień może być niepodobny do kolejnego tygodnia. I co będzie?
Już parę razy wyjeżdżałem i wracałem do zupełnie innego kraju. Pamiętam, że dawno temu wyjechałem z kraju za Gierka, a wróciłem, gdy Gierka już nie było.
Pracowałem we Włoszech i pamiętam ten moment: był sierpień 1980, siedzę na basenie, upał, „gołe” panie chodzą dookoła, no można powiedzieć - raj! Patrzę, a tam ktoś czyta „Corriere della Sera” - i na pierwszej stronie duży napis: „Strajk w Stoczni Gdańsk”.
Pożyczyłem gazetę od gościa, a po południu już byliśmy w aucie. Do Polski. Dojechaliśmy do granicy austriackiej i zatrzymaliśmy się w Tarvisio, bo już nie miałem siły dalej prowadzić.
Ale jednak dla nas jest to o tyle optymistyczne, że może zapach kapelusza kardynalskiego w Krakowie wpłynie dobrze i na poglądy nowego naszego arcypasterza?
I w czasie kolacji, w hotelu, widziałem w telewizji reportaż z Polski. I właśnie tam ostatni raz zobaczyłem Gierka. Mignął gdzieś w tle wiadomości. Już potem nie widziałem go nigdy. Tak więc przyjechałem do innego kraju.
A jak będzie teraz? Któż to wie? Jeśli niektórzy się nie opamiętają, jeśli np. pan prezydent nie wyciągnie jakichś pokrzepiających wniosków, a ciągle ma szansę, żeby zareagować, wydaje mi się nawet, że jako jedyny człowiek w tym kraju jeszcze ma taką szansę, bo Kościół już chyba nie ma żadnej szansy.
Kościół zresztą zawiódł ogromnie. I to nie tylko mnie, ale trudno zaczynać taką rozmowę, tym bardziej że ona już i tak się zaczyna, i to od różnych stron, nawet kościelnych.
Tu u nas, w Małopolsce, jeszcze dodatkowo - wszystko zacznie się na nowo, gdyż mamy nowego krakowskiego arcybiskupa. Napisano już o nim sporo, rzeczy sprawdzonych lub nie. I niechętnych, i zdziwionych, i oczekujących, i złośliwych. Normalnie tak się dzieje, gdy nikt nic nie wie, a wszyscy są zaskoczeni…
Ale jednak dla nas jest to o tyle optymistyczne, że może zapach kapelusza kardynalskiego w Krakowie wpłynie dobrze i na poglądy nowego naszego arcypasterza?
Kto wie?
Ale teraz rzeczywiście wyjeżdżam, jako zaproszony juror na międzynarodowy festiwal filmowy w Pune, w Indiach.
To miasto jest podobno jednym z ważnych ośrodków produkcji filmów Bollywoodu, dużym ośrodkiem uniwersyteckim, leży ponad sto kilometrów od Bombaju.
Będę na tym festiwalu po raz pierwszy, więc nie wiem jeszcze, jakie ma obyczaje, bo każdy festiwal ma swoje własne obyczaje.
Są takie festiwale, gdzie jury jest cały czas razem: razem się chodzi, razem udaje na posiłki, bankiet codziennie, jury przekarmione itd.
Jest to charakterystyczne dla kierunku wschodniego, można nawet powiedzieć, że dla krajów postsowieckich na Wschodzie. A im dalej na Zachód, tym więcej swobody poruszania się, własnej organizacji czasu, dyskrecji... nawet nikt się tobą nie interesuje, wiesz tylko, kiedy masz przyjść na projekcję, masz jedno spotkanie jurorskie w ciągu całego festiwalu, a nie tak, jak też bywa, gdy narady są codziennie.
Nie lubię takich, bo to jest nielogiczne: wybierze się coś z pierwszego dnia, w trzecim dniu zobaczysz coś znakomitego i wszystko ulega przesunięciu, a potem w następnym dniu znowu. A to tylko dodatkowa praca.
Trzeba więc być elastycznym. Ja zresztą na bieżąco piszę sobie krótkie recenzje, co potem przy motywacji pomaga. Więc nie wiem, jakie są obyczaje w tym względzie w Pune. Dawno nie widziałem Krzysztofa Zanussiego, bo on by mi pewnie powiedział, gdyż zapewne był w Pune już kilka razy, wszak bywa chyba na wszystkich festiwalach na świecie.
Natomiast bardzo mi się podoba, że jest tam sekcja „Jurorzy prezentują swoje filmy”, pewnie sami reżyserzy są w jury, jeśli taka sekcja jest. Prosili organizatorzy, żeby im coś zaproponować. Więc ja wyciągnąłem z moich filmów coś, co w Indiach chyba znajdzie zainteresowanie: „Duże zwierzę”. Bardzo chętnie o tym opowiem, bo to dziwny film, który się nie starzeje.
A potem, potem mamy z Basią dwa tygodnie wypoczynku.
Wykupiliśmy sobie pobyt w domku na plaży. Taki stojący na palach… Ciekawy jestem, jakie tam są przypływy i odpływy. Bo to nie jest ocean, to jest Morze Arabskie. Ocean jest po drugiej stronie, a w nim są podobno takie odpływy, że suchą nogą możesz przejść kilometr albo dwa.
Notowała Maria Malatyńska