Nielegalne eksperymenty medyczne w szpitalu w Poznaniu? Co najmniej 23 zgony w Szpitalu Przemienienia Pańskiego pod lupą prokuratury!
Pacjentów uniwersyteckiej kliniki w Poznaniu poddawano nielegalnym eksperymentom i ryzykownym zabiegom? Po naszych wcześniejszych tekstach o klinice przy ul. Długiej sprawdza to poznańska prokuratura. Wszczęła śledztwo ws. zgonów „co najmniej 23 pacjentów” w Szpitalu Przemienienia Pańskiego. Tymczasem dotarliśmy do nowych informacji oraz do rodzin pacjentów, którzy zmarli w tym szpitalu po podaniu preparatu Actilyse, niezarejestrowanego w Polsce do leczenia zakrzepicy kończyn dolnych. Dwie wdowy dowiedziały się od nas, a nie od lekarzy z Długiej, że ich zmarli mężowie zostali poddani kontrowersyjnej terapii.
Preparat Actilyse jest zarejestrowany w Polsce do leczenia świeżego zawału serca, zatorowości płucnej i udaru mózgu. Tymczasem w Poznaniu, w klinice przy ul. Długiej, miał zostać wprowadzony „kuchennymi drzwiami” do leczenia innego schorzenia. Zaczęto go podawać także pacjentom z zakrzepicą kończyn dolnych. Stało się tak, mimo że lek nie przeszedł badań klinicznych do tego schorzenia, a co za tym idzie, nie został dopuszczony do użytku.
Rozmowa z lekarzem, który ujawnił sprawę. Zobacz film
Pacjenci nie wiedzieli, że biorą udział w eksperymentalnym leczeniu. Część lekarzy powiedziała nam również, że w klinice nikt za bardzo nie wiedział, jak dawkować Actilyse pacjentom z zakrzepicą nóg. Owszem, mówią, lek mógł niektórym pomóc, ale przy nieustalonym dawkowaniu mógł wywołać także wiele nieodwracalnych szkód.
- Zaczęliśmy od bardzo dużych dawek. U pacjentów dochodziło do poważnych powikłań, do masywnych krwotoków, a nawet do zgonów
- przyznał jeden z lekarzy w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”.
Lekarz ze Szpitala Przemienienia Pańskiego analizował wpływ Actilyse"
Sprawę nagłośnił inny lekarz, doktor Krzysztof, chirurg naczyniowy zatrudniony w klinice przy ul. Długiej do 2016 roku. Klinika jest częścią uniwersyteckiego Szpitala Przemienienia Pańskiego.
- Ówczesny szef kliniki dopiero w 2015 roku, po trzech latach od podawania Actilyse, zlecił mi analizę leczenia poszczególnych pacjentów. Taka analiza powinna być prowadzona od samego początku, od pierwszego pacjenta, ale u nas zaczęliśmy sprawdzać
działanie leku dopiero po kilkuset chorych. Już po analizie pierwszych 50 przypadków stwierdziłem wiele powikłań, w tym dwa podejrzane zgony. Okazało się też, że preparat podawano bez wiedzy i zgody pacjentów. Zawiadomiłem o tym ówczesnego szefa kliniki. Skończyło się awanturą z jego strony, a w końcu zwolnieniem mnie z pracy pod pozorem likwidacji mojego stanowiska - opowiada doktor Krzysztof.
W sądzie wygrał sprawę z Uniwersytetem Medycznym o przywrócenie do pracy. Gdy wrócił, skierowano go do zupełnie innych zadań niż wcześniej. Uznał, że taka sytuacja nie ma sensu. Sam się zwolnił.
Doktor Krzysztof niedawno wygrał również z uniwersytetem sprawę o mobbing, a jako mobbera uznano ówczesnego szefa Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyń. Sprawa eksperymentów wciąż czeka na wyjaśnienie.
Żona zmarłego pacjenta: nie wiedziałam, że mąż dostał Actilyse
O eksperymentach medycznych przy ul. Długiej i podawaniu leku bez zgody pacjentów zaczęliśmy pisać w 2019 roku. Od tamtej pory pojawiły się nowe informacje. Z kolei władze szpitala uznały, że to my, dziennikarze, robimy burzę w szklance wody.
- Jeżeli panowie uważacie, że pacjenci nie wiedzieli o podawaniu Actilyse, to proszę wskazać przykłady. Pacjenci - zgodnie z wymogami - są informowani o sposobach leczenia
- usłyszeliśmy od doktora Szczepana Cofty, dyrektora szpitala przy ul. Długiej.
Panie doktorze, oto przykłady. Słyszeliśmy o co najmniej trzech zgonach pacjentów, którym chwilę wcześniej podano Actilyse. Dotarliśmy też do dwóch kobiet, które pochowały swoich mężów. Obie zaprzeczyły, by ktokolwiek z nich miał wiedzę o podaniu takiego preparatu.
Według naszej wiedzy, jednym z pierwszych pacjentów, który zmarł po podaniu Actilyse, był pan Leszek z Poznania. Dotarliśmy do wdowy po nim.
Pani Gabriela mieszka na Wildzie. Wpuściła nas do mieszkania, gdy usłyszała, że interesujemy się zgonem jej 61-letniego męża. Okoliczności śmierci Leszka, którego zdjęcie wisi na ścianie, opowiada z detalami. Od pogrzebu minęło ponad siedem lat.
- W marcu 2013 roku mąż trafił na Długą, miał zakrzep pod prawym kolanem, noga bardzo bolała. Pielęgniarka powiedziała, że trafił do dobrego lekarza i wszystko będzie dobrze. W środę go przyjęli, zaczęli podawać jakieś leki. W czwartek go odwiedziłam, noga bolała, ale ogólnie czuł się dobrze. W piątek znowu poszłam do szpitala, wzięłam świeżą piżamę i wodę dla męża. Ale łóżko
było puste. Zdenerwowałam się. Pielęgniarka zawołała mnie do gabinetu. Przyszedł lekarz i mówi: niech pani usiądzie. A ja na to: co się stało? Nogę mu obcięliście? Lekarz, że nie. Tak dziwnie mówił. Po chwili powiedział, że mąż nie żyje. Siedziałam jak sparaliżowana, nie wiedziałam nawet, o co zapytać. Mąż leżał już w łazience, w worku. Serce mi w gardle stanęło. Zadzwoniłam do córki. Potem pojawiła się siostra przełożona. Tuż po śmierci męża dostałam od niej papierek do podpisania, że mam zrzec się roszczeń i nie robić żadnych „ale”. A ja się na tym nie znałam, z tych nerwów i niewiedzy wzięłam, i podpisałam. Ten papier podsunięto mi przy wydawaniu jego rzeczy - powiedziała nam pani Gabriela.
Wdowa podpisała dokument, że nie wnosi o badanie pośmiertne, nie ma zastrzeżeń do sposobu leczenia i rozpoznania klinicznego. Z dokumentów, które dostała, wynikało, że 8 marca 2013 roku u jej męża doszło do gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia, do krwotoku i zatrzymania krążenia. W efekcie do zgonu.
Z dokumentów wynikało również, że jej mąż podpisał ogólną zgodę na leczenie i podanie środków znieczulających. Nie ma śladu po zgodzie męża na stosowanie preparatu Actilyse.
Adwokat: w Szpitalu Przemienienia Pańskiego mogło dojść do nielegalnego testowania leków
Po rozmowie z nami, kilka lat po śmierci męża, pani Gabriela poszła do szpitala przy ul. Długiej. Skierowano ją do Biura Ruchu Chorych. Tam złożyła wniosek o wydanie całej dokumentacji dotyczącej zmarłego 61-latka.
Z pełnej dokumentacji, którą teraz posiada, wynika, że jej mąż dostawał Actilyse już od pierwszego dnia pobytu w szpitalu. Preparat odstawiono krótko przed śmiercią Leszka, gdy jego stan gwałtownie się pogorszył i doszło do krwotoku.
- Po tych wszystkich informacjach mam wielkie wątpliwości i żal do szpitala. Myślę, że ludzie nie liczą się z innymi tylko patrzą na swoje korzyści. Dla nich ktoś umrze, to umrze - statystyka. Dla mnie to trauma. Sprawy nie zostawię. Co obejrzę zdjęcie męża, to mi się wszystko przypomina. Mogliśmy żyć normalnie, a zostałam sama. Podali mu lek, który wywołał krwotok - uważa pani Gabriela.
Wraz z rodziną zgłosiła się do prawnika. Stała się stroną w śledztwie prowadzonym przez poznańską prokuraturę. Panią Gabrielę reprezentuje adw. Aleksandra Duszyńska, która tak komentuje sprawę:
- Eksperyment medyczny jest standardową i legalną procedurą umożliwiającą postęp w medycynie. Tutaj jednak mogło dojść do złamania podstawowych zasad prowadzenia eksperymentu, jeżeli pacjentom, bez ich wiedzy i zgody, podawano lek niezarejestrowany do leczenia danego schorzenia. Pamiętajmy, że mówimy o pacjentach w ciężkim stanie bezpośrednio zagrażającym ich życiu. Ocena wszystkich okoliczności może skłaniać do wniosku, że doszło do nielegalnego testowania leków. Legalny eksperyment medyczny związany jest z szeregiem ścisłych procedur i niesie ze sobą określone koszty dla producenta leku. Może zatem istnieć pokusa, aby te koszty znacznie obniżyć i sprawdzić działanie leku z pominięciem obowiązujących zasad. Pacjentom nie trzeba płacić za udział w eksperymencie i do tego nie trzeba płacić im odszkodowań w razie wystąpienia negatywnych skutków leczenia, innych niż objęte zgodą pacjenta. Zaskakuje przy tym otwartość, z jaką działano. Podawanie leku Actilyse było niejednokrotnie rejestrowane w dokumentacji medycznej pacjentów. Wobec tego, prędzej czy później sprawa musiała się wydać. Czyżby zatem osoby zamieszane w sprawę nie wysiliły się nawet na stwarzanie pozorów działania zgodnego ze sztuką? Na to i wiele innych pytań musi odpowiedzieć prokuratura. Czeka nas długie śledztwo - podkreśla adw. Aleksandra Duszyńska.
Żona drugiego pacjenta również ona nie wiedziała o kontrowersyjnej terapii
Drugą wdową, do której dotarliśmy, jest pani Sabina. I ona wcześniej nie słyszała, by jej 66-letni mąż dostał preparat o nazwie Actilyse. Poproszona przez nas o przejrzenie dokumentów ze szpitala, zrobiła to. Nie znalazła śladu po Actilyse, który dostał także jej mąż.
Mąż pani Sabiny zmarł przy Długiej w lipcu 2016 roku. Jak zaznacza wdowa, trafił tam w tak złym stanie, że raczej nie mógłby świadomie podpisać żadnego dokumentu. Jej nikt nie pytał o zgodę na podanie leku poza jego oficjalnymi wskazaniami. Do dzisiaj nie może się pogodzić ze śmiercią męża. Płacze. Przeszłość to dla niej bolesna rana, której nie chce rozdrapywać. I dlatego nie zamierza iść ani do szpitala, ani do prokuratury. To nadal zbyt duże obciążenie psychiczne, a życia mężowi, jak podkreśla, i tak nikt nie wróci.
O sprawie wiedział także Szpital Przemienienia Pańskiego
Klinika przy ul. Długiej, jak cały Szpital Przemienienia Pańskiego, podlega Uniwersytetowi Medycznemu w Poznaniu. Doktor Krzysztof powiedział nam, że w latach 2015-2016 informował szefa kliniki, kierownictwo szpitala oraz ówczesnego rektora o śmiertelnych powikłaniach po podaniu Actilyse. Na potwierdzenie pokazał nam kopię jednego z pism. Dotyczyło ono właśnie zmarłego męża pani Sabiny.
W lipcu 2016 tak napisał do rektora prof. Jacka Wysockiego:
- Piszę do Pana jako Rektora, ale również przede wszystkim jako do lekarza. Wczoraj w nocy zmarł pacjent, u którego po rozpoczętej fibrynolizie doszło do krwawienia śródczaszkowego. Jest to kolejny zgon chorego po zastosowaniu tej terapii. Nie chcę tego komentować, ale w jakim świetle stawia to poprzednią moją korespondencję z dyrektorem szpitala i nierozwiązanymi problemami, które trwają w szpitalu - napisał doktor Krzysztof.
Rektor poprosił szpital o wyjaśnienia, podpisał się pod nimi doktor hab. Szczepan Cofta, wówczas Naczelny Lekarz Szpitala Przemienienia Pańskiego. Mamy kopię tego pisma. Doktor Cofta stwierdził w 2016 roku, że niezwłocznie zlecił wyjaśnienie zgonu pacjenta, a ówczesny szef kliniki zaprzeczył zarzutom. Pismo doktora Cofty zostało uznane przez rektora za wystarczające.
W tej historii ważne jest to, że ówczesny szef kliniki, co wyszło na jaw dopiero po pewnym czasie, zasiadał w radzie doradczej koncernu Boehringer Ingelheim, czyli pracował dla producenta Actilyse.
- Pewnie dlatego był taki nacisk na podawanie Actilyse przy zakrzepach żył, mimo że w Polsce był zarejestrowany inny lek do tego typu schorzeń. Mówię o Urokinazie, której dziwnym trafem u nas nie podawano - zaznacza doktor Krzysztof.
- W tej korespondencji z przełożonymi z 2016 roku nie padła nazwa preparatu Actilyse, ale wszyscy wiedzieli, o czym rozmawiamy. Tylko ten preparat był stosowany w naszej klinice do fibrynolizy, czyli rozkładania zakrzepów. O powikłaniach po Actilyse nie tylko pisałem, ale także mówiłem w osobistej rozmowie z szefem kliniki oraz z doktorem Coftą i rektorem prof. Jackiem Wysockim. Zwracałem uwagę, że podawanie tego leku jest wątpliwe etycznie i prawnie. Efekt był taki, że szef kliniki wpadł w furię i powiedział, że się nie znam i nie muszę pracować w klinice. Z kolei doktor Cofta powiedział, że jeśli będę w konflikcie z kierownikiem kliniki, to mogę stracić pracę. Wkrótce rzeczywiście zostałem zwolniony - wspomina doktor Krzysztof.
Czytaj też: Szpital Przemienienia Pańskiego przy Długiej: studenci skarżyli się na szefa kliniki już w 2015 roku
Uniwersytet Medyczny w Poznaniu uznał zarzuty za niewiarygodne. Potem zmienił pogląd na sprawę
Zapytaliśmy przedstawicieli uczelni i szpitala uniwersyteckiego o zarzuty doktora Krzysztofa.
Zacznijmy od Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Jego rzecznik, prof. Maciej Wilczak, najpierw przekonywał nas, że uczelnia
rzetelnie wyjaśniała wszelkie zarzuty. Formułował je zresztą nie tylko doktor Krzysztof. Niektóre zarzuty pojawiały się także w anonimach, które trafiały do uczelni.
- Służby prawne uniwersytetu w 2016 roku uznały, że zarzuty wobec ówczesnego szefa kliniki dotyczące m.in. prowadzenia badań klinicznych bez zgody Komisji Bioetycznej, są pozbawione jakichkolwiek podstaw i zupełnie niewiarygodne
- prof. Maciej Wilczak w tym momencie odczytał nam fragment ustaleń uniwersytetu.
Jak pogodzić zapewnienia uczelni o „niewiarygodnych zarzutach” z faktem, że w klinice przy Długiej jednak podawano niezarejestrowany lek bez zgody i wiedzy pacjentów?
Prof. Maciej Wilczak odpowiedział, że uczelnia po prostu nie miała o tym wiedzy, bo szef kliniki nie zgłosił eksperymentu do Komisji Bioetycznej działającej przy uczelni.
- To wyszło na jaw później, że podawanie tego leku nie zostało zgłoszone do Komisji Bioetycznej. Powinna zostać powiadomiona, jeśli ktoś chciał badać ten lek i podawać go pacjentom. Przyznam, że to nieprawidłowość, jednak o szczegóły proszę pytać dyrektora szpitala, docenta Coftę oraz ówczesnego szefa kliniki, który, przypomnę, już nie pracuje w strukturach naszego uniwersytetu - mówi prof. Maciej Wilczak, rzecznik Uniwersytetu Medycznego.
Rzecznik uniwersytetu powiedział nam także, że nie wie, aby już kilka lat temu doktor Krzysztof informował władze uniwersytetu o groźnym dla pacjentów eksperymencie z lekiem Actilyse. Jego zdaniem doktor Krzysztof mówił o innych nieprawidłowościach. Na przykład o mobbingu ze strony ówczesnego szefa kliniki.
- Zareagowaliśmy na wszystkie pojawiające się informacje ze strony tego lekarza. Uniwersytet dołożył wszelkich starań. Były kontrole oraz zawiadomienie do prokuratury, która nie dopatrzyła się żadnego przestępstwa. Przyznaję jednak, że nie wiem czy te kontrole dotyczyły także podawania preparatu Actilyse
- mówi prof. Maciej Wilczak.
Czy twierdzenia przedstawicieli uniwersytetu o wyjaśnieniu wszystkich zarzutów są wiarygodne?
Niedawno uczelnia przegrała z doktorem Krzysztofem kolejną sprawę w sądzie, tym razem o mobbing. Formalnie pozwana była właśnie uczelnia, a jako mobbera sąd wskazał ówczesnego szefa kliniki. Doktor Krzysztof opowiada, że był przez niego gnębiony między innymi za to, że nie przymknął oczu na eksperymenty na pacjentach. Sąd w sprawie mobbingowej nie odniósł się do samych eksperymentów, ale uznał, że uczelnia ignorowała sygnały doktora Krzysztofa o mobbingu, nie rozwiązała konfliktów w klinice, dzięki czemu ówczesny szef kliniki miał przez wiele lat poczucie bezkarności ze strony rektora.
Dyrektor szpitala zapewnia, że nikt nie wszczął alarmu ws. Actilyse
Szpital Przemienienia Pańskiego przy ul. Długiej przedstawia siebie jako lecznicę tradycyjną i innowacyjną. Naczelnym Lekarzem szpitala, a obecnie jego dyrektorem, został wspomniany już Szczepan Cofta. To postać znana w mieście, również z działalności poza szpitalem. Zasiada w Radzie Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim.
W trakcie długiej rozmowy z nami o Actilyse doktor Cofta kilka razy podkreślał, że do sprawy podchodzi z otwartą przyłbicą. I z całą mocą zapewnia, że nikt nie zgłaszał mu problemów z tym lekiem, nikt nie wszczął alarmu. Mówi tak wbrew pismu z 2016 roku. Wtedy, pisząc do rektora w odpowiedzi na zarzuty doktora Krzysztofa, dr Cofta zaprzeczał zastrzeżeniom. Gdy kilka dni temu przypomnieliśmy mu pismo z 2016 roku, Szczepan Cofta odpowiedział, że go nie pamięta, ale sprawdzi. W kolejnym mailu przyznał, że takie pismo faktycznie wpłynęło, ale szpital wyjaśnił sprawę tamtego zgonu i nie dopatrzył się błędów.
Doktor Cofta twierdzi również, że doktor Krzysztof nigdy osobiście nie zgłaszał mu powikłań po Actilyse.
- Absolutnie nikt nie zgłaszał żadnych problemów z tym lekiem: ani lekarze, ani pacjenci. Nigdy nie rozmawiałem też o tym z doktorem Krzysztofem, nie pamiętam takiej sytuacji. Ani doktor Krzysztof ani nikt inny nie zgłaszał zdarzeń niepożądanych związanych z tym lekiem czy działaniami niepożądanymi leku, co jest obowiązkiem wynikającym z pracy w szpitalu
- zapewnia doktor Szczepan Cofta.
Czy pacjenci szpitala wiedzieli, że dostają lek poza jego wskazaniami oraz lek niedopuszczony w Polsce do leczenia zakrzepicy kończyn dolnych?
- Oczywiście pacjenci powinni wiedzieć, jakie leki dostają. Ale nie mam żadnej wiedzy, by podawano ten lek niezgodnie z procedurą. Jeżeli ktoś ma zastrzeżenia, powinien je zgłosić nam lub izbie lekarskiej
- odpowiada Szczepan Cofta.
Jak skomentuje fakt, że ówczesny kierownik kliniki zasiadał w radzie doradczej producenta Actilyse i dostawał za to pieniądze?
- Jeśli tak było, byłoby to naganne i stanowiłoby konflikt interesów - przyznaje doktor Szczepan Cofta.
Czytaj też: W 2019 roku, gdy pytaliśmy doktora Szczepana Coftę o Actilyse, przysłał nam literaturę medyczną
W medycynie istnieje zasada off label, ale pacjent musi wiedzieć o podawanych lekach
Dyrektor szpitala wskazał ponadto, że leki są czasami podawane zgodnie z zasadą „off label”, czyli poza wskazaniami, a cała medycyna rozwinęła się dzięki pionierskim badaniom.
Doktor Cofta ma rację w tej kwestii, bo podawanie leków poza wskazaniami jest całkiem często stosowane w medycynie. Ale, dodajmy, powinno odbywać się to legalnie, za wiedzą i zgodą pacjenta.
- Szpital nie pokaże wam takiej zgody w przypadku pacjentów, którzy dostawali Actilyse przez pierwszych kilka lat. Bo takich zgód nie było. Mówię to jako lekarz i jako biegły sądowy wyznaczony na tę funkcję przez sam uniwersytet. W pewnym sensie najśmieszniejsze jest to, że ujawniłem sprawę i na mnie skupiła się cała złość. Dopiero po moim zwolnieniu w 2016 roku szpital zaczął informować pacjentów, dawać zgody, zmniejszono też dawkę leku Actilyse
- zaznacza doktor Krzysztof.
W narracji doktora Szczepana Cofty - jakoby nie słyszał wcześniej o powikłaniach po Actilyse - jest jeszcze jedna zastanawiająca
kwestia. Wiele miesięcy temu doktor Krzysztof został oskarżony przez byłego szefa kliniki o zniesławienie. Powodem wniesienia prywatnego aktu oskarżenia były właśnie zarzuty Krzysztofa, wyrażane w różnych pismach m.in. dotyczące podawania Actilyse. Słowem, doktor Krzysztof został oskarżony, bo publicznie zgłaszał swoje zarzuty. Sprawa powikłań po Actilyse stała się znana w środowisku lekarskim. Mimo to, doktor Cofta zapewniał nas, że wcześniej o niej nie słyszał.
Kończąc wątek doktora Cofty, przypomnijmy niedawny wyroku ws. mobbingu w klinice przy Długiej. Sąd uznał, że mobbing był. Sąd ocenił też wiarygodność zeznań doktora Cofty, który opowiadał o sytuacji w klinice. W pisemnym uzasadnieniu uznał, że dyrektor Cofta w swoich zeznaniach „świadomie i celowo pomija fakty lub nadaje im inny wydźwięk”.
Prokuratura wszczęła śledztwo. Sprawa dotyczy zgonów „co najmniej 23 pacjentów”
O podawaniu leku Actilyse oraz innych kontrowersyjnych terapiach za czasów poprzedniego szefa Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyń, po raz pierwszy pisaliśmy latem 2019 roku. Jeszcze przed naszym pierwszym tekstem, po zawiadomieniu Krzysztofa, sprawą zajmowała się prokuratura. Wtedy w ekspresowym tempie uznała, że nie ma potrzeby wszczynać śledztwa. Ale po naszych ubiegłorocznych artykułach i pytaniach prokuratura zmieniła zdanie. Wróciła do tematu, wszczęła postępowanie.
Na początku tego roku śledczy zmienili kwalifikację prawną czynu. Obecnie śledztwo jest prowadzone m.in. w sprawie nieumyślnego doprowadzenia do zgonów co najmniej 23 pacjentów.
Chodzi nie tylko o podawanie leku Actilyse, ale także o stosowanie terapii podciśnieniowej bez wskazań medycznych lub bez odpowiedniej wiedzy lekarzy zakładających te opatrunki. W śledztwie ma być także wyjaśniona sprawa przeszczepów żył zdobywanych przez szpital od zmarłych lub od żywych pacjentów bez ich zgody oraz ewentualnego fałszowania dokumentów.
Rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej powiedział nam, że sprawa jest niestandardowa, a prokuratura rzetelnie wyjaśnia wszystkie wątki. Śledczy do tej pory nie mieli do czynienia z taką historią.
- Zostali już przesłuchani świadkowie. Materiały zostaną przekazane biegłym. Śledztwo trwa
- zaznacza prokurator Łukasz Wawrzyniak.
Tymczasem doktor Krzysztof ma wątpliwości wobec działań prokuratury.
- Do tej pory nie zostałem przesłuchany, zresztą były szef kliniki i dyrektor szpitala również. Wiem też, że prokuratura nie zabezpieczyła żadnych dokumentów w szpitalu przy ul. Długiej. Akta śledztwa puchną, ale mniej więcej połowa z nich to skserowane dokumenty z mojej sprawy mobbingowej. Oczekuję, że prokuratura w końcu rzetelnie zbada wszystkie wątki - mówi doktor Krzysztof.
Jeden z prawników, który zetknął się ze sprawami medycznymi, powiedział nam, że prokuratorzy nie palą się do wyjaśnienia tego typu historii.
- Niech znajdzie pan prokuratora, który lubi takie śledztwa. Skomplikowana tematyka i terminologia, wielu świadków, no i na końcu trzeba powołać biegłego. Taki ekspert, jeśli nawet nie jest powiązany z danym środowiskiem medycznym, potrafi napisać mało zrozumiałą opinię. Prokurator potem wnosi o jej uzupełnienia, mijają miesiące, sprawa się ciągnie - stwierdza jeden z adwokatów.
Inny z poznańskich prawników dodaje, że sprawa dotyczy hermetycznego środowiska.
- Musi się znaleźć odważny prokurator, któremu na działanie pozwolą również przełożeni. Brutalna prawda jest taka, że prokuratorzy też chorują i jeśli szukają dla siebie pomocy, mogą nie chcieć zadzierać z profesorami z poznańskiego Uniwersytetu Medycznego. Czas pokaże, jak ta sprawa będzie wyjaśniona
- mówi nasz kolejny rozmówca.
Czy były szef kliniki prowadził eksperymenty? Dlaczego podawano im Actilyse?
Były szef poznańskiej kliniki przy ul. Długiej, za którego kadencji miało dojść do eksperymentów na pacjentach, przez długi czas był nawet konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chirurgii naczyniowej.
Po odejściu z kliniki przy Długiej, po konfliktach ze współpracownikami, trafił do szpitala we Wrocławiu, a potem do Opola.
Przed wieloma miesiącami udało się nam z nim porozmawiać. Profesor zapewniał wtedy, że wszystkie terapie były legalne, także stosowanie leku Actilyse. Potem nie chciał już komentować sprawy.
Nie odbierał telefonu, nie odpowiadał na pozostawione mu wiadomości. Gdy pojawiliśmy się przed jego prywatnym gabinetem w Poznaniu, stwierdził, że interesująca nas sprawa nie nadaje się do omawiania jej w mediach. Wsiadł do samochodu i odjechał.
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień