Niekonwencjonalne sposoby leczenia czy zabijania pacjentów?
Medycyna alternatywna - od lat zyskuje w Polsce coraz większą rzeszę zwolenników. Homeopatia, ziołolecznictwo czy akupunktura wabią Polaków rozczarowanych kolejkami do lekarzy lub po prostu przekonanych, że tzw. tradycja lub egzotyka są skuteczniejsze i na pewno zdrowsze. Do wielu z nich zbyt późno dociera, że konsekwencje takiego przekonania mogą być - i bywają - dramatyczne. Tak zwana medycyna niekonwencjonalna może stanowić zagrożenie dla naszego zdrowia, a nawet życia.
Ta sprawa zaszokowała całą Polskę. Niemal trzy lata temu, w kwietniu 2014 roku ratunku w medycynie niekonwencjonalnej szukali rodzice półrocznej Magdy z Brzeznej pod Nowym Sączem. Pomóc miał miejscowy znachor Marek H. , który zalecił dietę składającą się z koziego mleka rozcieńczonego nieprzegotowaną wodą i rozwodnionej kaszki. Dziecko zmarło po dwóch tygodniach. W chwili śmierci ważyło 3,6 kg. Rodzice, którzy de facto zagłodzili swoją półtoraroczną córeczkę - w kwietniu zeszłego roku zostali oskarżeni o nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka oraz znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem - polegającym na niepodawaniu mu dostatecznej ilości i jakości jedzenia. Według biegłych Joanna i Michał P. w chwili czynu mieli ograniczoną zdolność rozpoznania jego znaczenia i pokierowania swoim postępowaniem.
W śledztwie rodzice nie poczuwali się do winy, przyznali jednak, że wykonywali polecenia znachora. Grozi im do 10 lat więzienia. Marek H. odpowiada za „sprawstwo kierownicze” do narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i w konsekwencji jego zgon oraz świadczenie usług medycznych bez uprawnień blisko 60 osobom z zamian za korzyści majątkowe - za co grozi mu do 5 lat więzienia. W śledztwie Marek H. nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień.
Żaba - remedium na wszystkie choroby?
Od kilku lat popularność w Polsce zdobywa jad amazońskiej żaby chwytnicy zwinnej. Południowoamerykańscy Indianie od co najmniej tysiąca lat wierzą, że substancja, którą ów płaz wydziela, by bronić się przed drapieżnikami, jest jednym z najmocniejszych na świecie naturalnych antybiotyków. Jad jest mieszanką blisko 200 substancji. Można w nim znaleźć antybiotyki i substancje przeciwzapalne, ale także silne toksyny. Terapia polega na nadpaleniu naskórka i w podrażnionym miejscu przylepieniu kulki zrobionej ze sproszkowanej wydzieliny żaby.
W ostatnich tygodniach głośna była sprawa śmierci 30-letniej mieszkanki Grodziska Mazowieckiego. Kobieta pod koniec listopada wzięła udział w ceremonii kam-bo. Zaaplikowanie pod skórę jadu południowoamerykańskiej żaby chwytnicy zwinnej miało oczyścić jej organizm. Zabieg, który miał okazać się leczniczym, spowodował obrzęk mózgu. Kobieta zmarła.
Jak jednak twierdzą zwolennicy terapii, żabi jad potrafi leczy i ma być egzotycznym remedium na wiele cywilizacyjnych chorób, choćby boleriozę. Co ciekawe, wcale nie trzeba długo szukać, by umówić się na terapię. W internecie istnieje mnóstwo stron i forów, na których można znaleźć adresy. Często ogłoszenia o grupowych ceremoniach oczyszczających można spotkać w siłowniach czy klubach fitness. Koszt terapii to około 250 zł. Jedną z osób, która korzystała z zabiegów kambo, a także je przeprowadzała jest wrocławianin Michał Podlaski.
- Zainteresowałem się kambo, ponieważ przez ponad pięć lat borykałem się z alergią i nie mogłem sobie z nią poradzić. Leczyłem się nawet sterydami. Pomogło mi dopiero trzykrotne zaszczepienie się żabim jadem. Postanowiłem więc pomagać w ten sposób innym - mówi Michał Podlaski.
Jak jednak twierdzi, aby podawać żabią wydzielinę, trzeba mieć pojęcie jak to robić.
- Jeśli ktoś nie ma takiego pojęcia to nie powinien się za to zabierać, bo wtedy może dojść do takich sytuacji jak w Grodzisku. Trzeba mieć pojęcie na temat anatomii, energetyki, bioenergoterapii, jak przebiegają meridiany w ciele. Należałoby zrobić wymóg, aby kambo mobli przeprowadzać bioenergoterapeuci, naturoterapeuci lub osoby z jakąkolwiek wiedzą medyczną- zauważa Podlaski.
Chwytnica zwinna kontra lekarz toksykolog
Przed zabiegiem pacjenta należy przeprowadzić wywiad, aby dowiedzieć się o stanie jego orgamizmu. W przypadku niektórych dolegliwości aplikowanie żabiego jadu jest niedopuszczalne.
- Nie może być tak, że przychodzi osoba prosto z ulicy i dostaje szczepionkę kambo. Przede wszystkim musi być przeprowadzony wywiad. Problemy z sercem, nadciśnienie, miażdżyca tętniak - to wszystko absolutnie wyklucza możliwość przyjęcia kambo. Szczepionka tylko dodatkowo katowałaby organizm. Nie można także zażywać leków co najmniej dwa tygodnie przed zabiegiem, a znam przypadki, że kambo było podawane osobie, która była na antybiotykach - wyjaśnia Michał Podlaski.
Według założeń, szczepionka kambo ma oddziaływać przede wszystkim na psychikę leczonego, ale także na realne choroby, choćby boreliozę czy nowotwory.
- Znam kilka przypadków wyleczenia boreliozy dzięki kilkukrotnym aplikacjom kambo. Może ono także skutecznie hamować wszelkie stwardnienia. Trzeba jednak pamiętać o najważniejszym. Żabia wydzielina samo w sobie nie jest lekiem. To terapia wspomagająca, więc nie stanowi żadnych przeciwwskazań do późniejszego brania leków. Kambo niweluje barierę na linii krew-mózg, co sprawia, że leki po terapii kambo działają po prostu lepiej -przekonuje Podlaski.
Nie zgadza się z tym dr Piotr Burda, krajowy konsultant ds. toksykologii klinicznej.
- Według mnie to zwykłe szarlataństwo. W wydzielinie tej żaby jest spora liczba substancji w ogóle nie poznanych przez człowieka. Kilka z kolei, które znamy to neurotoksyny, czyli substancje oddziałujące na ośrodkowy układ nerwowy a także opiaty, które działają bardzo podobnie do opium i morfiny. To właśnie po nich uczestnicy ceremonii mają halucynacje - mówi ostro dr Piotr Burda.
Niepewny jest także sposób, w jaki jad jest zbierany, w jakich warunkach trafia on do Europy, jak również, jakie stężenie mają zawarte w nim toksyny. - Jeśli ta wydzielina zbierana jest na przykład z kilku żab i później przerabiana na coś w rodzaju proszku, może być bardzo silnie skoncentrowana. Ilości toksyn mogą być wtedy dużo większe niż w dawkach zażywanych przez mieszkańców Amazonii. Nigdy do końca nie wiadomo, ile substancji toksycznych aplikuje się na skórę. Takie zdarzenia jak to z Grodziska Mazowieckiego skłaniają do dużych wątpliwości w tym względzie - podkreśla dr Piotr Burda.
Co więcej, zdaniem krajowego konsultanta ds. toksykologii klinicznej, ceremonia kambo nie prowadzi również do oczyszczania organizmu z toksyn.
- W żołądku nie ma żadnych toksyn, o ile oczywiście się ich nie połknie. Oczyszczenie organizmu jest więc tylko pozorne. Skoro przed przyjęciem substancji zaleca się wypicie dużej ilości wody, to nic dziwnego, że przy szybko i silnie działającym jadzie dochodzi do gwałtownego wydalania treści żołądka - wyjaśnia dr Burda. - Tłumaczenie społeczeństwu, że zażywanie tej trucizny to nic innego jak detoks jest kompletną bzdurą, a nawet wprowadzaniem ludzi w błąd i to bardzo szkodliwym - podkreśla lekarz.
Bioenergoterapia, operacje fantomowe i soki na nowotwory?
Po niekonwencjonalne metody leczenia sięgają także zmagający się z nowotworami.
Bioenergoterapia polegająca na odblokowaniu w organizmie kanałów energetycznych przywracających homeostazę, operacje fantomowe, podczas których znachor „operuje” pacjenta bez użycia skalpela, terapia Gersona, czyli dieta oparta na świeżo wyciskanych sokach ekologicznie uprawianych owoców czy wreszcie metoda Ashkara mają pomóc w zwalczeniu raka. Często pustoszą jednak organizm i co gorsze opóźniają właściwe leczenie. Onkolodzy zdecydowanie odradzają takie podejście.
- Niestety jest to coraz bardziej popularne. Pacjenci często szukają niestandardowych rozwiązań nie wiedząc tak naprawdę co to takiego jest. Sam miałem do czynienia z chorymi, którzy próbowali metod niekonwencjonalnych i gdy w końcu zgłaszali się do szpitala na leczenie, było już zbyt późno. Chyba najbardziej znanym przykładem jest tutaj wizjoner Steve Jobs, twórca Apple. Kiedy zachorował na raka trzustki, ratował się metodami niekonwencjonalnymi, co opóźniło właściwe leczenie - mówi wrocławski onkolog dr Marek Bębenek. - A tymczasem po wykryciu nowotworu najważniejsze jest szybkie rozpoczęcie leczenia specjalistycznego. Jego opóźnianie zmniejsza szansę chorego na przeżycie, a także zwiększa późniejsze koszty leczenia - dodaje Bębenek i tłumaczy, że jeśli już ktoś decyduje się na terapię niekonwencjonalną, powinna być ona jedynie uzupełnieniem terapii właściwej i, co najważniejsze, konsultowana z lekarzem prowadzącym pacjenta.
- Odradzam robienie czegokolwiek na własną rękę i przestrzegam przed sięganiem po niekonwencjonalne metody bez wcześniejszej konsultacji - zaznacza ordynator I Oddziału Chirurgii Onkologicznej Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu. - Podczas leczenia, a już zwłaszcza w onkologii powinno stosować się leki, które zostały przebadane i sprawdzone klinicznie, a potem zostały standardowo wprowadzone na całym świecie - kontynuuje dr Marek Bębenek.
Zdaniem wrocławskiego onkologa, standardowa terapia onkologiczna to taka, w której osiąga się najlepsze wyniki wśród większości pacjentów na całym świecie.
- Oczywiście nie każdego da się uratować, ale standardowe, przebadane i udokumentowane metody dają największą szansę na wyleczenie. Niestandardowe metody nie są w żadnym stopniu sprawdzone. Zostawiłbym je raczej szarlatanom i odradzałbym korzystanie z nich rozsądnym pacjentom - mówi dr Bębenek.
A może po prostu placebo, czyli wiara w cud?
Medycyna niekonwencjonalna ma przede wszystkim efekt placebo. Oddziałuje na umysł przez autosugestię i poprawia jedynie samopoczucie psychiczne pacjenta.
- Dobrym przykładem jest preparat torfowy wynaleziony przez wybitnego polskiego botanika, profesora Stanisława Tołpę. Wtedy, gdy jeszcze był otoczony nimbem tajemniczości i używany był przez wąskie grono osób, przynosił efekty. Kiedy wprowadzono go na rynek i upowszechniono to przestał działać - twiedzi dr Marek Bębenek.
Na popularności od kilku lat zyskuje także homeopatia. Tak jak leki konwencjonalne polegają na metodzie przeciwieństwa, tak homeopatia bazuje na podobieństwie. Osoba leczona zażywa więc leki zawierające bardzo małe dawki substancji aktywnych, które podawane w większych dawkach wywołują objawy chorobowe. Wysokie rozcieńczenie leków homeopatycznych ma w naturalny sposób pobudzać organizm do walki z chorobą i wzmacniać odporność.
Zarówno Unia Europejska, jak i Światowa Organizacja Zdrowia uznają ją za jedną z metod terapeutycznych. Również w Polsce leki homeopatyczne są dopuszczone do obrotu. Stosuje się wobec nich takie same wymagania, jak wobec leków konwencjonalnych. Jeśli więc są podawane doustnie lub zewnętrznie, na ulotce nie zawierają wskazań do stosowania, a także charakteryzują się odpowiednim stopniem rozcieńczenia, który gwarantować ma bezpieczeństwo ich stosowania mogą być wydawane bez recepty. Rzecz tylko w tym, że zdaniem lekarzy, również leki homeopatyczne to nic innego jak mieszanina wody z cukrem z niewielką domieszką substancji czynne, czyli mówiąc wprost - placebo.
- Badania skuteczności leków homeopatycznych bazują wyłącznie na psychicznym samopoczuciu pacjenta. Jeśli pacjent wierzy, że lek mu pomaga, to siłą rzeczy jego samopoczucie się poprawia - twierdzi toksykolog, dr Piotr Burda. - W preparatach homeopatycznych stężenie substancji leczniczej to około jednej setnej miligrama. W lekach konwencjonalnych około miligrama, a jak udowadniają badania, do działania leczniczej zazwyczaj potrzebny jest co najmniej gram. To zwykłe wyciąganie pięniędzy od ludzi, którzy szukają ratunku - podkreśla.
Marek Kalmus z Instytutu Medycyny Chińskiej i Profilaktyki Zdrowia na stronie internetowej Polskiego Towarzystwa Tradycyjnej Medycyny Chińskiej pisze: „Uważam, że najwyższy czas, by rozpocząć publiczną dyskusję na temat alternatywnych metod leczenia w Polsce. „Oficjalna” medycyna boryka się z wielkimi kłopotami finansowymi, aparaturowymi, lokalowymi, etycznymi. Brakuje lekarstw, lub są tak drogie, że wielu potrzebujących nie może sobie na nie pozwolić. Bylejakość i tragiczny stan służby zdrowia w Polce (mimo licznych przykładów wielkiego poświęcenia i wspaniałej postawy lekarzy i niższego personelu medycznego) jest wręcz przysłowiowy. (...) Tymczasem - zamiast umożliwić potrzebującym swobodny dostęp do wszelkich możliwych metod leczniczych, również komplementarnych i alternatywnych, instytucje służby zdrowia (Ministerstwo Zdrowia, Izby Lekarskie, Narodowy Fundusz Zdrowia, wyższe uczelnie medyczne) zajmują się biurokratycznymi przepisami uniemożliwiającymi chorym korzystanie z takich sposobów leczenia, które są im w stanie skutecznie pomóc. Często pod pozorem dbałości o bezpieczeństwo pacjenta utrudnia się mu dostęp do alternatywnej i komplementarnej medycyny”.
Czy rzeczywiście na przeciw siebie stoją dwa wrogie obozy - lekarzy i coraz liczniejszej szerzy przedstawicieli tzw. medycyny holistycznej? Na pewno gdzieś po środku jest często załamany chorobą człowiek, który ratunku będzie szukał wszędzie, gdzie tylko będzie mógł. Czasem nawet za cenę własnego życia, kiedy okaże się, że na ratunek - konwencjonalny - jest za późno.