Niegdyś rozdawał ludziom miliony, a potem sam został na lodzie
Niedawno wszystko zawaliło mu się na głowę: stracił ojca, żonę i pracę. Teraz powoli stara się od nowa odbudować swoje życie i karierę.
Wydawało się, że jego kariera telewizyjna zawisła na włosku. Częściej można go było usłyszeć w radiu, niż oglądać na ekranie. W końcu jednak dawni chlebodawcy dali mu szansę, z której nie mógł nie skorzystać. Był nią występ w kosztownym reality show „Agent”, które realizowano w Afryce.
- To niezapomniane doświadczenie, nigdy nie byłem w RPA. To jest przedziwne miejsce, piękne i straszne jednocześnie - wspomina w „Show”. - Niesamowita jest przyroda, szczególnie w parkach krajobrazowych, gdzie można pojechać na safari. Mogliśmy z bliska obserwować dzikie zwierzęta. Jest taka zasada: to my jesteśmy gośćmi u zwierząt, a nie odwrotnie. Pracownicy parku bardzo pilnują, żeby człowiek się nie panoszył. Na przykład samochody, które jeżdżą tam na stałe, mają odłączony klakson, żeby nawet przez przypadek kierowca go nie użył.
To właśnie Hubert okazał się tajemniczym „Agentem”, który dotrwał do ostatniego odcinka telewizyjnego programu. Dlatego dzisiaj znowu pełno go w mediach. Czy występ w popularnym reality show otworzy nowy rozdział w jego karierze, okaże się zapewne już niebawem.
- Nie odbieram tego w kategorii inwestycji, która ma coś przynieść. Doświadczenie mnie uczy, że czasami z małych rzeczy wychodzą dużo większe, a duże czasami przechodzą bez echa. W przypadku „Agenta” faktycznie jednak mogę chyba spać spokojniej, bo rozmiar promocji tego programu, jego skala i jakość są nietuzinkowe - podkreśla.
Jego ojciec jest Polakiem, a matka Bułgarką. Drugie imię - Kirył - odziedziczył po dziadku pochodzącym z Sofii. Ponieważ wychowywał się w otoczeniu bułgarskiej rodziny, do dziś dobrze zna ten język. Dzieciństwo spędził jednak w Warszawie. Mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu z dziadkiem i rodzicami.
- Moi rodzice byli raczej pogodzeni z tym, że urodzili się w takim, a nie innym momencie historycznym. Jedne rzeczy im się w życiu udały, inne nie. Ojciec czasami wspominał, że zaraz po wojnie wcielono go do wojska na siłę, prosto ze szkoły. Przez dwa lata ganiał po lasach, ścigając bandy UPA, zamiast się uczyć. Czuł się poszkodowany, ale nie było w nim goryczy. Wystawaliśmy jak wszyscy w kolejkach. Mieliśmy dużego fiata 125p, ale wiele rzeczy było kompletnie poza naszym zasięgiem - opowiada w „Gali”.
Kiedy się dorobił, chciał zrobić rodzicom prezent i zaproponował im przeprowadzkę do eleganckiego mieszkania w dobrej dzielnicy. Ci jednak odmówili. Przyzwyczajeni do okolicy, w której spędzili całe życie, nie chcieli na starość fundować sobie zmiany miejsca.
Hubert - właściwie od kiedy skończył liceum - musiał zarabiać na siebie. Pracował najpierw w stolarni ojca, potem w pizzerii, w archiwum banku i w polskim oddziale IBM. Kiedy mieszkał z rodzicami, dokładał się do czynszu, a gdy zdał na studia - wynajął sobie własne mieszkanie. Zależało mu, aby być na swoim.
Zdecydował się na szkołę aktorską. Ale po trzecim roku wziął urlop dziekański. Studiował z dwoma rocznikami przyszłych aktorów. Jego koleżankami z roku były Kasia Skrzynecka i Kasia Herman. Ostatecznie jednak nigdy nie obronił dyplomu.
- Myślałem, że zdążę. Nawet wróciłem do szkoły jako dorosły facet, mąż i ojciec. Miałem absolutorium, wystarczyło tylko napisać pracę magisterską. Dziekan i rektor byli dla mnie bardzo życzliwi, tylko... czasu mi zabrakło. Tak wyszło. Kiedy patrzę wstecz, widzę, że rośnie liczba rzeczy, których nie da się zrobić, i trzeba to sobie umieć wybaczyć - wyznaje w rozmowie z portalem Milion Kobiet.
Być może dlatego zrezygnował z kariery aktorskiej. Dopiero po wielu latach, kiedy stał się znaną osobowością telewizyjną, pojawił się w kilku epizodach popularnych seriali. Nigdy go nie ciągnęło, aby w pełni spróbować sił w wyuczonym (nie do końca) zawodzie. Bardziej pociągała go bowiem praca w mediach.
Kiedy przerwał studia, od razu zaczął pracę w radiu. Bardzo mu to odpowiadało, bo jak sam przyznaje, nie musiał udawać nikogo innego, tylko był sobą. Z czasem upomniała się o niego telewizja - najpierw publiczna, a potem prywatna. Dzięki kolejnym programom stał się na początku minionej dekady prawdziwym gwiazdorem. Największą popularność przyniosło mu prowadzenie teleturnieju „Milionerzy”. - To był naprawdę fantastyczny format. Świetnie wymyślony, świetnie robiony, miał dobre wyniki. To była taka telewizja, którą zawsze chciałbym robić - opowiadał „Newsweekowi”.
Wszystko dobrze szło do czasu. Najpierw z jego usług zrezygnowała telewizja TVN. Wrócił wtedy niczym syn marnotrawny do TVP. Ale i tam po dwóch latach kontrakt nie został przedłużony. W efekcie nagle został na lodzie.
- Odkąd ukończyłem studia, zawsze pracowałem. Nigdy nie miałem etatu, ale siebie utrzymywałem. Za każdym razem było tak, że jeśli porzucałem jedną pracę, od razu zaczynałem następną. Teraz rozstanie nastąpiło w sytuacji konfliktu, pod wpływem pretensji i nieporozumień. Czułem niepokój. Kiedyś często sobie powtarzałem i układałem w głowie - bo tak było mi łatwiej - że zawsze mogę robić w życiu coś innego - tłumaczy „Gali”.
Wtedy znowu wrócił do radia. Prowadzenie loterii w RFM FM oraz liczne chałtury pozwoliły mu przetrwać najtrudniejszy okres. W końcu TVN dała drugą szansę w „Agencie”.
Niewiele wiadomo o jego pierwszym małżeństwie. Ożenił się dosyć wcześnie - jeszcze na studiach. Owocem tego związku są dwie dorosłe córki - Marianna i Krystyna. - Moje starsze córki są bardzo niezależne. Ciągle szukają tego, co chcą robić. To jedna z najtrudniejszych decyzji - znaleźć właściwą ścieżkę w życiu, nie tylko tę zawodową. Ale one same decydują i ja, jako rodzic, po prostu bardzo im kibicuję - deklaruje w portalu Milion Kobiet.
Choć myślał, że już nigdy się nie ożeni, zmienił zdanie, gdy poznał pochodzącą z Krakowa, młodszą od niego o piętnaście lat aktorkę Julię Chmielnik. Początkowo para śmiało opowiadała o swym związku w mediach, nie spodziewając się, że sprawy szybko przybiorą fatalny obrót. Kryzysu nie powstrzymały nawet narodziny dwóch dziewczynek - Stefanii i Danuty.
Plagi spadły na Huberta niemal jednocześnie. Kiedy jego małżeństwo zaczęło się psuć, okazało się, że jego ojciec jest poważnie chory na raka. Gdy umierał w szpitalu, on musiał tryskać humorem na wizji, bo prowadził właśnie „Bitwę na głosy”. - Na planie była tylko jedna osoba, która wiedziała o chorobie taty. Rano miałem próby, później jechałem do szpitala. Jak stamtąd wychodziłem, zawsze pytałem pielęgniarki i lekarzy o stan taty, a oni mówili: „Nie, jeszcze nie”. Bardzo chciałem w to wierzyć, więc jechałem na program, który był robiony na żywo. Żartowałem, wygłupiałem się, paranoja jakaś. Potem wychodziłem ze studia i znowu jechałem do szpitala - opowiada w „Newsweeku”.
Choć się starał, nie udało mu się być przy ojcu, kiedy umierał. Jak go pochował, kolejny grom spadł na jego głowę. Okazało się, że żona odchodzi z dziećmi i chce rozwodu.
- Nigdy nie byłem religijny, ale kiedy moja była żona poprosiła o ślub kościelny, ku zdumieniu wszystkich, którzy mnie znali, powiedziałem „tak”. I ożeniłem się z kobietą, która przed ołtarzem przyrzekała, że będzie ze mną na dobre i na złe, a w najtrudniejszym chyba momencie mojego życia powiedziała: „Mam tego dosyć, radź sobie sam” - mówi.
Julia Chmielnik widziała to inaczej. Mówiła, że próbowała ratować małżeństwo, ale Hubert nie chciał się zaangażować. Być może zawinił trudny charakter gwiazdora, być może jego depresja. Faktem jest, że pozbierał się po tych wszystkich klęskach dopiero dzięki pomocy psychologa. Dziś musi zaczynać odbudowywać swe życie prywatne od nowa. Kariera już wraca na dobre tory.
Autor: Paweł Gzyl