Nie został ani muzykiem, ani aktorem, ale dźwiękowcem
Oj, daleko zaszedł ten nasz Mateusz, mówią w rodzinnej wsi laureata tegorocznych Orłów, czyli polskiego odpowiednika Oscara. I tak naprawdę nie rozumieją, na czym ta praca Irisika polega. Dźwiękowiec...?
O małych Czarnowicach, leżących koło Gubina, zrobiło się ostatnio głośno za sprawą Mateusza Irisika, który z tej miejscowości pochodzi. Dlaczego? Ponieważ został nagrodzony na gali Orły 2016 za dźwięk w filmie „Excentrycy, po słonecznej stronie ulicy”.
Znajomi Mateusza ze szkoły w Czarnowicach pękają z dumy. - Zawsze wiedziałam, że ma ogromny talent i coś w życiu osiągnie. Co prawda myślałam, że będzie to miało raczej związek z teatrem albo muzyką. Ale byłam blisko, bo przecież dźwięk w filmie to podobna forma artystyczna - mówi Justyna Turowska, która występowała z Mateuszem w szkolnym teatrze.
Mateusza nie mogą się też nachwalić nauczyciele Czarnowic, a wśród nich są jego rodzice, Danuta i Krzysztof. - Jesteśmy z niego niesamowicie dumni. Już wcześniej się nim chwaliłem przed moimi uczniami, to co dopiero teraz - śmieje się ojciec nagrodzonego reżysera.
Młody dźwiękowiec sam nie spodziewał się takiego sukcesu
- Kiedy spojrzę o jakieś 15 lat wstecz, gdy byłem w gimnazjum... ech - nigdy bym się nie spodziewał, że ze szkolnej gali w Czarnowicach „Belfery i Uczniaki” trafię na galę rozdania Orłów! Czasem nasze marzenia nie sięgają tam, gdzie będziemy w przyszłości - opowiada Irisik. Uroczysta gala wręczenia Orłów, nazywanych polskimi Oscarami, odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie. - Gdy zapowiadana była nasza kategoria, byłem bardzo zestresowany. Z jednej strony się ekscytowałem, ponieważ fajnie byłoby dostać tę nagrodę. Z drugiej strony jednak nie chciałem jej dostać, bo trzeba wyjść na scenę i wypowiedzieć się przed całą publicznością. Na szczęście, cały ten stres ze mnie uszedł po wyczytaniu naszych nazwisk - wspomina Mateusz, który został wyróżniony wspólnie ze swoim nauczycielem Krzysztofem Jastrząbem.
Irisik zacięcie artystyczne miał już w podstawówce
Występował na scenie, grał, śpiewał oraz recytował. To rodzice zaszczepili w nim chęć rozwijania swych artystycznych zdolności. - To były początki szkolnego teatru, który mama i tata prowadzą do dziś. W tym roku będziemy obchodzić 20-lecie jego istnienia - podkreśla.
Nie został jednak aktorem ani muzykiem, choć tak obstawiała większość jego znajomych. Sam nie był do końca zdecydowany, co będzie robił w przyszłości. Reżyserem dźwięku został... z przypadku.
- Nazwałbym to raczej ingerencją „z góry”. Tak naprawdę nie wiedziałem, co będę robił po szkole. Do szkoły muzycznej trafiłem dzięki bratu. Nie miałem zamiaru w ogóle tam iść. Hubert zdecydował, że spróbuje, to powiedziałem, że nie będę gorszy - śmieje się Mateusz. - Nie miałem konkretnego celu. W V LO w Zielonej Górze poszedłem do klasy matematyczno-informatycznej. Moja decyzja o podjęciu studiów na kierunku reżyseria dźwięku też była spontaniczna. Na jednych z ostatnich zajęć kształcenia słuchu nasza nauczycielka Ewa Tucholska powiedziała, że jak ktoś jest dobry w naukach ścisłych i radzi sobie na jej przedmiocie, to może wybrać się na studia do Warszawy na wspomniany kierunek. Wtedy zapaliła mi się lampka. Wszystko, czego uczyłem się do tej pory, od teatru, przez muzykę, po naukę, mogło mi się tam przydać - mówi Mateusz.
Mateusz skończył studia i trafił do studia dźwiękowego. Mało kto wie, czym w ogóle zajmuje się przy produkcji filmów.
- Tak naprawdę myślałem, że trzyma tylko mikrofon na planie - mówi jego koleżanka, Sylwia Leszczyńska. - Też, ale nie tylko- odpowiada Mateusz. Okazuje się, że często pracuje... bez spodni! Praca dźwiękowca w uproszczeniu dzieli się na dwa etapy. Działanie w postprodukcji oraz właśnie na planie. - Większość czasu spędza się jednak w studiu, gdzie specjaliści odpowiadają za poszczególną warstwę. Moim zadaniem były głównie efekty synchroniczne, czyli np. nagrywanie kroków, dźwięki ubrań, uderzeń - tłumaczy. A dlaczego bez spodni? - Podczas nagrania dźwięki nie mogą się nakładać, więc trzeba wykluczyć wszystkie, prócz tych, które chcemy uzyskać. Włącznie z ocieraniem się materiału - przyznaje. - Nawet na drzwiach naszego miejsca pracy znajduje się naklejka z napisem „Po zakończonej pracy załóż spodnie” - śmieje się.
Dźwiękowiec dużo czasu spędza w studiu, ale nie zawsze jest przyjemnie
Mateusz przypomina sobie sytuację, która zdarzyła się podczas pracy nad filmem „Bogowie”. - Szef zakupił nam sprzęt, którego używa się przy operacjach chirurgicznych, oraz kilka kilogramów różnego rodzaju mięsa. Oczywiście musieliśmy za pomocą tego przygotować dźwięki do filmu. Odbieraliśmy to wszystkimi zmysłami. Nie dość, że sami kroiliśmy to mięso, to jeszcze musieliśmy się skupić, aby wydobyć potrzebne odgłosy. Nie było to łatwe, ponieważ po jakimś czasie rekwizyty, na których działaliśmy zaczęły śmierdzieć. Trzeba było robić co jakiś czas przerwy - opisuje. - Ostatecznie nic nam z tego nie wyszło i wróciliśmy do starych sposobów nagrywania soczystych dźwięków, czyli przygotowaliśmy kisiel i kilka mokrych szmat. Efekt był dużo lepszy - opowiada Mateusz.
Irisik w Pro-Ton Studio pracuje od 2009 roku
Pracował już nad wieloma filmami. W tym takie tytuły jak: „Mała Matura ‘47”, „Bitwa Warszawska 1920”, „Obława”, „Jesteś bogiem”, „Syberiada polska”, „Papusza”, „Kamienie na szaniec”, „Bogowie”, „Miasto 44”, „Discopolo”, „Słaba płeć”, a także film produkcji USA - „Jobs” oraz oczywiście „Excentrycy”. Jak było na początku? Kiedy pierwszy raz spotkał się z aktorami, których wcześniej widział tylko na ekranie telewizora? - Jednym z pierwszych dużych projektów była praca nad dźwiękiem w serialu „Czas Honoru”. Byłem bardzo podekscytowany perspektywą współpracy z Maćkiem Zakościelnym czy Kubą Wesołowskim. Po pewnym czasie się przyzwyczaiłem. To są zwykli ludzie. Wszyscy na planie się znają, zwłaszcza w przypadku dłuższych projektów jak serial. Osoby odpowiedzialne za oświetlenie czy człowiek, zajmujący się toaletami, witają się z aktorami i rozmawiają jak równy z równym - mówi młody dźwiękowiec.
Mateusz, po tym jak otrzymał statuetkę, osobiście poznał, jak to jest być celebrytą.
- Ostatnio odbierałem sporo telefonów i masę smsów. Staram się wszystkim odpisywać, ale jest to bardzo trudne. Aż sobie pomyślałem, że niektórzy znajomi mogą zaraz sobie pomyśleć: „O, już odniósł sukces i ma muchy w nosie. Już o mnie nie pamięta”. To nie tak. Po prostu trudno wszystkim odpisać - śmieje się Mateusz.
Reżyser dźwięku nie może jednak długo pławić się w glorii i chwale, ponieważ... praca czeka.
Oraz kolejne wyzwania. - Produkcja filmowa nie przewiduje dodatkowego dnia urlopu na galę rozdania nagród - przyznaje Mateusz, który tym razem bierze udział w pracy nad dialogami przy serialu ,,Strażacy”. A co przyniesie przyszłość? - Zobaczymy. Wolę nic nie planować, w przeszłości już mi to wyszło - śmieje się. - Trzeba dalej wytrwale pracować i być może odniosę podobny sukces - dodaje.