Nie wiadomo, za ile rząd Beaty Szydło odbuduje Polskę
Prócz nieudolności Platformy partia Jarosława Kaczyńskiego wygrała dlatego - mówi prof. Jarosław Nocoń - że najlepiej grała na emocjach wyborców. Ale emocje opadły, a miliardowej wartości obietnice pozostały.
Profesor Andrzej Blikle, ścisły umysł - jest matematykiem i informatykiem, postawił kapitalną tezę oceniając zobowiązania zwycięskiego obozu politycznego. W rozmowie z portalem money.pl powiedział, że teraz PiS ma do wyboru dwie drogi: albo obietnice zrealizuje i wtedy będziemy mieć problem ekonomiczny, gospodarczy, albo nie zrealizuje i wówczas ta parta będzie mieć problem polityczny.
Jest to wielce prawdopodobne, ponieważ tak rozbudzonych, wręcz rozbuchanych oczekiwań społecznych nie było bodaj od 1990 roku. Jarosław Kaczyński postawił w kampanii wyborczej wszystko na jedną kartę w myśl zasady, że teraz albo nigdy. „Damy radę!” - przekonywała kandydatka na premiera Beata Szydło zapewniając, że obiecuje tylko ciężką pracę całej formacji. Jeśli wierzyć jej słowom - PiS czeka tytaniczna praca: to odbudowa Polski ze zgliszcz, bo - jak mówił w kampanii Andrzej Duda - skoro potrafili tego dokonać nasi ojcowie, to „my też potrafimy”. Pełne zwycięstwo to pełna odpowiedzialność i spełnienie wszystkich obietnic. A jest ich zatrzęsienie.
Z pierwszym sztandarowym zobowiązaniem 500+ na każde dziecko z rodzin najbiedniejszych i na kolejne w zamożniejszych już na początku wyszło niezręcznie. W sierpniu prezydent Andrzej Duda zażądał, by projekt tej ustawy przygotował rząd Ewy Kopacz. Dlaczego? „Bo to jest poważna kwestia finansowa” - sprecyzował. Rzeczywiście - bardzo poważna, rocznie tylko na to państwowa kasa będzie musiała wysupłać około 20 miliardów zł. Dla porównania - wpływy do budżetu państwa na przyszły rok wyniosą około 350 miliardów, z czego 260 to tzw. wydatki sztywne. A zatem wydatki, z których państwo musi się wywiązać, jak m.in. dotacje dla samorządów, obsługa zadłużenia, dofinansowanie rent i emerytur.
Podniesienie kwoty wolnej od podatku PIT do 8 tys. złotych kosztować ma w przybliżeniu 10 miliardów rocznie, koszt darmowych leków dla osób starszych szacuje się na 4 miliardy. Skrócenie wieku emerytalnego, jak twierdzą eksperci, to kolejnych pięć miliardów. 30-40 miliardów więcej ma dostać polska armia, podobnie służba zdrowia. Duże pieniądze kosztować będzie zapowiadana reforma sądownictwa i oświaty. Przyszły szef tego resortu Konstanty Radziwiłł zapowiada zwiększenie funduszu zdrowia z 70 miliardów rocznie do stu w ciągu trzech lat.
Żonglerka miliardami to dla przeciętnego obywatela czysta abstrakcja. Dane makroekonomiczne zgubiły rząd PO-PSL, kiedy to politycy licytowali się na miliardy wydane na drogi, mosty i koleje. Z ministerialnych foteli świetnie było widać te gigantyczne pieniądze, ale autostrad nie dało się włożyć do portfeli Polaków. Paradoksalnie po zwycięstwie PiS mamy do czynienia z zupełnie odwrotną sytuacją - zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i przyszła premier Beata Szydło wydają miliardy, których w budżecie jeszcze nie ma.
- Spełnienie trzech sztandarowych obietnic PiS jest możliwe - ocenia Piotr Kuczyński, analityk Xelion Dom Inwestycyjny. - Pytanie tylko, czym to się zakończy? Bo kiedy zsumuje się szacunkowy koszt wszystkich obietnic przyszłego rządu, to włos może się zjeżyć na głowie.
Dlatego Analityk Xeliona woli mówić o obietnicach, które jego zdaniem na pewno zostaną spełnione: - Myślę o sztandarowych zobowiązaniach PiS takich jak 500 złotych na dziecko, powrót do dawnych przepisów emerytalnych i zwiększenie kwoty wolnej od podatku.
Problem w tym, przekonuje ekspert, że nie ma jasnych założeń wypełniania tych obietnic. - Wiek emerytalny będzie cofnięty - tłumaczy Piotr Kuczyński - ale może być obwarowany różnymi ograniczeniami. Podobnie jest z 8-tysięczną kwotą wolną od podatku lub programem 500+ na dziecko. Czy na wszystkie czy tylko z najbiedniejszych rodzin? Czy kwota wolna od podatku będzie dla wszystkich, czy tylko dla niezamożnych? A jeśli tak, to jakie będą kryteria?
Zaskakujące są wyniki sondażu przeprowadzonego przez biuro Ariadna przed kilkoma dniami. Okazuje się, że zaledwie 30-40 procent ankietowanych wierzy w to, że PiS spełni zapowiedziane w kampanii reformy. Skąd przy 350-miliardowym rocznym budżecie wziąć 1,4 biliona złotych na inwestycje, o czym mówił Jarosław Kaczyński?! O pieniądzach często mówi się, że to „środki”. W tym przypadku można śmiało powiedzieć, że cel uświęcił „środki”.
Politolog z Uniwersytetu Gdańskiego prof. Jarosław Nocoń nie jest zdziwiony wyborczą żonglerką miliardami. - Chodzi o gigantyczne pieniądze, a diabeł tkwi w szczegółach. Sądzę, że nawet ekonomiści nie są w stanie oszacować ogromu zobowiązań PiS wobec wyborców. Już widać, że „wyceny” ekspertów różnią się o kilkadziesiąt miliardów od wyliczeń PiS. Po raz kolejny wyborcy przekonają się, jakimi prawami kieruje się kampania wyborcza - obietnice, w przeciwieństwie do ich realizacji, nic nie kosztują.
Zdaniem profesora Noconia PiS wyszedł z założenia, że zwycięzców sądzi się dopiero przed kolejnymi wyborami. Za cztery lata. Czy na pewno dopiero wtedy? - Partia Jarosława Kaczyńskiego rozbudziła ogromne oczekiwania Polaków, ale mówi się też, że pamięć wyborców jest mniej więcej tak trwała, jak rybek akwariowych - mówi pół żartem, pół serio politolog. - Elektorat pamięta tylko to, co było przed chwilą.
Trudno jednak, by wyborcy zapomnieli o trzech sztandarowych obietnicach: niższym podatku, wieku emerytalnym i 500 złotych na dziecko. - Dlatego te zobowiązania muszą być spełnione bez względu na koszty. I to jest ten pasztet, który ekipa Kaczyńskiego będzie musiała zjeść. Pytanie, czy w tej sprawie można w ogóle coś wymyślić? Moim zdaniem - nie bardzo.
Z zapowiedzi polityków zwycięskiego obozu wynika jednak, że zdobycie „środków” na realizacje obietnic wyborczych nie będzie większym problemem. Obóz rządzący musi najpierw udowodnić Polakom, że zastał państwo w ruinie. Jarosław Kaczyński coraz częściej powtarza, że sytuacja Polski jest fatalna. Dlatego nie uda się szybko zrealizować wyborczych zapowiedzi. Trzeba je będzie przynajmniej odłożyć w czasie.
Ewa Kopacz, przyszła premier, przez wiele tygodni powtarzała, że wie skąd wziąć pieniądze na realizację wyborczych obietnic. Według niej do budżetu nie wpływa od 50 mld zł do 70 mld zł dochodów z podatków. Poprzez „uszczelnienie” systemu podatkowego PiS chce zaoszczędzić przynajmniej połowę tej sumy. Wymaga to jednak miliardowych nakładów na informatykę, zatrudnienie i szkolenia.
Kolejnymi furtkami, które chcą otworzyć politycy PiS, jest opodatkowanie supermarketów i banków. Z tego, rzeczywiście, da się wyrwać parę miliardów, za co jednak zapłacą nie koncerny lecz ich polscy klienci. Prof. Piotr Gliński, przyszły wicepremier, proponuje wprowadzenie podatku bankowego od stycznia 2016 r. Na co szef Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz powiada, że ceny usług bankowych podskoczą przynajmniej o połowę. Ale to i tak będzie kropla w morzu rządowych potrzeb.
Lider Nowoczesnej, ekonomista Ryszard Petru, który wprowadził do Sejmu 28 posłów mówi wprost: - Nie ma niczego za darmo. Za każdym wydatkiem z budżetu musi stać wpływ lub większy dług, który będziemy musieli spłacić.
A Piotr Kuczyński dodaje: - Opieranie planów rozwojowych o hipotetyczne założenia wzrostu gospodarczego, zwiększenie wpływów podatkowych, które sfinansowałyby obietnice, jest złudne. Tym bardziej że sytuacja międzynarodowa jest zła, a w kołach bankierskich mówi się o trzecim globalnym kryzysie ekonomicznym.
Dlaczego więc PiS wygrało wybory, skoro ostatnie badania Ariadny pokazały, że tylko twardy, 30-procentowy elektorat PiS wierzy w spełnienie obietnic? Profesor Jarosław Nocoń twierdzi, że siłą PiS jest to, że najskuteczniej gra na emocjach wyborców. - I z tego będą czerpać siły aż do kolejnych wyborów.
Nadzieja w tym, że - jak mówi Piotr Kuczyński - obsada resortów gospodarczych w rządzie Beaty Szydło jest bardzo dobra: - Ci ministrowie to jedni z najlepszych od 1990 roku. Sęk w tym, na ile pozostali politycy pozwolą szefom resortów gospodarczych działać. Pan Mateusz Morawiecki np., który odpowiadać będzie za ministerstwo rozwoju, ma bardzo małe wsparcie polityczne struktur PiS.
Tymczasem Jarosław Kaczyński już zaczyna się asekurować i powraca do Polski w ruinie. 11 listopada przekonywał w Krakowie, że „państwo jest w fatalnym stanie, musimy je odbudować, musimy odbudować jego siłę”. A wiadomo, że każda odbudowa wymaga wyrzeczeń.
Możliwe więc, że za dwa lata będziemy mieli do wyboru albo kryzys finansowy albo polityczny. Bo chyba nie oba naraz.
* źródło foto - archiwum Polska Press, dane z osi czasu za Wikipedia.pl