Nie uwierzycie, jak ten gorzowski przedsiębiorca wziął sprawy w swoje ręce...
- Chciałem, żeby było ładniej - śmieje się Jacek Górecki, gdy dziwimy się, że za swoje pieniądze wyremontował... kawałek estakady.
Górecki od sześciu lat prowadzi znaną w mieście restaurację Livingroom. Lokal zajmuje dwie nisze pod kolejową estakadą, przy bulwarze zachodnim (to ten bliżej Wildomu).
Co ważne, pomieszczenia nie są własnością pana Jacka - tylko je od kolei wynajmuje. Jednak hołduje powiedzeniu, że „jak cię widzą, tak cię piszą”, więc zadbał - jak wszyscy dzierżawcy - o odpowiedni wystrój i witryny Livingroomu od strony bulwaru.
Bo kolej się nie brała
Jednak od strony ul. Spichrzowej estakada wyglądała ohydnie - od zawsze i niemal wszędzie. Stara farba, plamy od wody z rozbryzgiwanych przez auta kałuż, ubytki, dziury, spękania, napisy, zbite okna, brud... Kolej nie miała pieniędzy na remonty i modernizacje, a dzierżawcy nie brali się za tę część. Po pierwsze: nie musieli - nie ich teren. A po drugie - klienci wchodzą przecież do lokali od strony bulwaru.
Remont kosztował przedsiębiorcę nieco ponad 10 tys. zł
Jacek Górecki dość miał takiego myślenia. - Od zawsze uważałem, że może to nie moja nieruchomość, ale jej wygląd świadczy o mnie. Dlatego tak samo, jak o poziom kuchni czy serwisu, chciałem zadbać o elewację. Tylko że jakoś kolej się za nią nie brała... - tłumaczy.
Dlatego na własną rękę i na własny koszt wyremontował ściany swoich dwóch nisz od ul. Spichrzowej. I teraz estakada, gdy się wzdłuż niej jedzie lub idzie, wygląda mniej więcej tak: brzydko, brzydko, brzydko, brzydko, a potem nagle ładnie i ładnie. I to właśnie ściany Góreckiego tuż przed wjazdem na most Staromiejski.
Poszło na to 10 tys. zł
Remont kosztował przedsiębiorcę nieco ponad 10 tys. zł. Przyznaje, że nie występował o żadne zgody czy dokumenty, bo po prostu „odtworzył kolorystykę, a cegły dodał od siebie”.
- Zrobiłem to, by było ładniej i w dobrym guście. Mam nadzieję, że za to nie karzą? - śmieje się dziś. I przyznaje, że nawet od obcych ludzi dostaje podziękowania za „obywatelski remont”.
A co, jeśli przyszłoroczna modernizacja estakady (ma kosztować 100 mln zł, są już na ten cel zarezerwowane pieniądze) „zniszczy” jego pracę? - Nic. Liczę się z tym. Jednak przynajmniej do tej pory też będę miał ładną elewację, bo już nie mogłem ścierpieć, jak wygląda! Poza tym ciągle nie wiadomo, czy remont będzie obejmował też elewację - odpowiada z uśmiechem pan Jacek.
Już tak było
Przypomnijmy: nie jest on pierwszym przedsiębiorcą, który z niecierpliwości wziął sprawy w swoje ręce. Znamy jeszcze w mieście przynajmniej trzy takie przypadki, choć mniejszej skali. Pani Regina ze sklepu Rubin przy ul. Łużyckiej obsadziła pnączami brzydki płot opuszczonej budowy obok swojego lokalu. Dziś blacha tonie w zieleni. Właściciele kantoru i kwiaciarni koło centrali rybnej, nie mogąc doczekać się nowego chodnika, przełożyli stary własnymi siłami i... już jest bezpieczniej.
Do dziś za to nie wiadomo, kim jest tajemnicza „niewidzialna ręka”, która zawstydziła urzędników i poprawiła remont przejścia podziemnego pod ul. Jagiełły, domontowując na schodach - wykonane osobiście z drewna - brakujące zjazdy dla wózków. Gdy nagłośniliśmy to zdarzenie, urząd wykonał je w końcu jak należy - z betonu.