Nie tylko Trójmiasto. Wypadki Grudnia ‘70 w Pruszczu Gdańskim
Mało kto dziś pamięta, że w 1970 r. również Pruszcz Gdański znalazł się w wirze robotniczej rewolty. Także i tu były manifestacje, a protestujących rozpracowywały milicja i bezpieka.
W grudniu 1970 r. władze komunistyczne po raz kolejny kazały żołnierzom i milicjantom strzelać do robotników. Według oficjalnych danych na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęło 45 osób, a 1165 odniosło rany. Do dziś nie mamy pewności, czy liczby te nie zostały zaniżone przez władze PRL z powodów propagandowych. Bezpośrednią przyczyną Grudnia ’70 była drastyczna podwyżka cen żywności, ogłoszona przez władze PRL na krótko przed Bożym Narodzeniem. O ich arogancji najlepiej świadczył fakt, że o podwyżce - eufemistycznie określanej przez reżimowe media mianem „zmiany cen” - poinformowano społeczeństwo tuż przed jej wprowadzeniem, czyli w sobotę, 12 grudnia 1970 r. Ludzie byli oburzeni i postanowili wyjść na ulice. Wszystko zaczęło się w Gdańsku. W poniedziałek, 14 grudnia 1970 r. pracownicy Stoczni Gdańskiej im. Lenina ogłosili strajk. Dzień później do strajku przyłączyła się załoga Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Były to dwa największe trójmiejskie zakłady, zatrudniające łącznie niemal 30 tys. ludzi. Za ich przykładem poszli pracownicy innych przedsiębiorstw. W krótkim czasie strajki ogarnęły praktycznie całe Wybrzeże, od Elbląga po Szczecin.
Pod wrażeniem wiadomości docierających z Gdańska sytuacja w Pruszczu stawała się coraz bardziej napięta. Już 14 grudnia 1970 r., czyli w dniu rozpoczęcia strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, miejscowa Służba Bezpieczeństwa ogłosiła stan alarmowy.
„Przez cały dzień 14 grudnia 1970 r. funkcjonariusze Komendy Powiatowej uzyskiwali sygnały świadczące o aktywizowaniu się niektórych grup społecznych, szczególnie robotników w zakładach”.
- czytamy w jednym z meldunków pruszczańskiej SB.
O eskalacji robotniczej rewolty świadczyły nie tylko kolejne meldunki bezpieki, lecz również fakt, że w nocy z 14 na 15 grudnia 1970 r. do Komendy Powiatowej MO w Pruszczu Gdańskim przywieziono 101 zatrzymanych przez milicję gdańskich manifestantów. Część z nich była ciężko ranna, niektórzy tak bardzo, że zaraz po wstępnych oględzinach zostali zwolnieni i poddani natychmiastowej hospitalizacji. Pozostałych poddano rutynowym przesłuchaniom. Wśród aresztowanych przeważali młodzi robotnicy.
Niebawem fala strajkowa na dobre ogarnęła także Pruszcz Gdański. Rankiem 15 grudnia 1970 r. strajk ogłosili pracownicy Fabryki Urządzeń Okrętowych (FUO) „Techmet”. Nie był to przypadek, bo Techmet pracował w ścisłej kooperacji ze Stocznią Gdańską i jego pracownicy byli świetnie poinformowani o sytuacji panującej w Gdańsku. Ich protest miał więc charakter solidarnościowy. Niestety, stan zachowania dokumentów archiwalnych uniemożliwia ustalenie wielu szczegółów na ten temat, jak choćby nazwisk przywódców pruszczańskiego protestu czy treści formułowanych przez nich postulatów. Milczenie źródeł pozwala jednak wysunąć przypuszczenie, że był to protest całkowicie spontaniczny i nie zdążył się uformować żaden komitet strajkowy, a co za tym idzie - robotnicy nie sformułowali na piśmie swoich postulatów.
Tuż po zatrzymaniu pracy w Techmecie stuosobowa grupa jego pracowników udała się do pobliskiej Fabryki Aparatury Mleczarskiej (FAM), aby nakłonić także jej załogę do poparcia strajku. W krótkim czasie strajkowi emisariusze obeszli wszystkie ważniejsze zakłady, a do protestu przyłączyły się z całą pewnością: Fabryka Aparatury Mleczarskiej, Przedsiębiorstwo Robót Instalacyjno-Montażowych, Cukrownia Pruszcz Gdański i Przedsiębiorstwo Budowy Dróg. Następnie część strajkujących uformowała pochód, który udał się pod budynek Komitetu Powiatowego PZPR. Niestety, nie znamy dokładnej trasy jego przemarszu. Najkrótsza droga łącząca Techmet (ul. Podmiejska 510) z siedzibą PZPR (ul. Grunwaldzka 20) liczy półtora kilometra i wiedzie ulicami Podmiejską, Chopina i Grunwaldzką. Do jej pokonania wystarczy zaledwie kilka minut.
Zarówno „dom partii”, jak i Techmet znajdowały się w centrum miasta, więc robotniczy pochód nie mógł pozostać niezauważony przez mieszkańców Pruszcza. Niewykluczone, że podobnie jak miało to miejsce w Gdańsku i Gdyni, część przechodniów przyłączyła się do demonstracji z czystej ciekawości. Jak wspomina uczestniczący w tej manifestacji były pracownik FAM Zenon Skąpski:
„Szliśmy ul. Grunwaldzką w kierunku Tczewa, aż do Fermstalu, i namawialiśmy wszystkie zakłady, aby przyłączyły się do manifestacji. Szliśmy od zakładu do zakładu”.
Po dojściu do Fermstalu demonstranci zawrócili i tą samą drogą ruszyli w stronę Gdańska. Po drodze śpiewali Międzynarodówkę, a do pochodu przyłączali się kolejni ludzie. Jak można przypuszczać, tak ostentacyjna manifestacja miała na celu zawiadomienie mieszkańców miasta o strajku i zachęcenie ich do udziału w pochodzie.
Według szacunków bezpieki w manifestacji wzięło udział od siedmiuset do tysiąca osób. Z relacji Zenona Skąpskiego wynika jednak, że nie wszyscy robotnicy przyłączali się do pochodu od razu. Na przykład załoga (położonej przy ul. Chopina) cukrowni dołączyła do manifestacji dopiero wtedy, gdy ta dotarła pod jej zakład po raz drugi. Tłumaczy to fakt, że tego dnia demonstranci przemierzyli ul. Grunwaldzką dwukrotnie. Zdaniem Zenona Skąpskiego część z nich dotarła później aż do Gdańska, widząc z oddali płonący gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Należy podkreślić, że pruszczańska manifestacja przebiegała bardzo spokojnie. Potwierdzają to zresztą raporty samej SB. W jednym z nich można przeczytać, że:
„W czasie pochodu manifestacyjnego oraz później na terenie całego powiatu gdańskiego nie zanotowano dewastacji, podpaleń oraz grabieży. Padały tylko wrogie okrzyki pod adresem partii i rządu oraz pod adresem sekretarzy Komitetu Powiatowego PZPR i organów ścigania”.
Nie znaczy to, że nie obyło się bez żadnych incydentów. Zenon Skąpski wspomina, że w pewnym momencie demonstranci zatrzymali trzy puste autobusy jadące z Gdańska w stronę Tczewa. Ich kierowcy, zapytani o cel podróży, powiedzieli, że „jadą po posiłki”, bo w Gdańsku „jest rozróba”. Jak się później okazało, chodziło im o trwające od rana walki uliczne. Przeczuwając, co się święci, pruszczanie postanowili na wszelki wypadek unieruchomić pojazdy. Jak wspomina Zenon Skąpski: „Podczas gdy ja rozmawiałem z kierowcami, mój kolega, który miał przy sobie taki szpikulec, poprzebijał im wszystkie opony”.
Z zachowanych dokumentów SB wynika też, że: „Za aktywny udział w wystąpieniach antypaństwowych, znieważanie organów PZPR, wszczęto postępowanie karne przeciwko Wiesławie B. zamieszkałej w Pruszczu Gdańskim, znanej kobiecie lekkich obyczajów, karanej również za kradzieże. Osadzono wymienioną w areszcie Komendy Powiatowej, lecz z uwagi na dokonanie przez nią połyku łyżki zwolniono ją i skierowano na leczenie szpitalne”. Czytając tego typu raporty, należy zachować szczególną ostrożność. Pamiętajmy, że władze komunistyczne od początku starały się upowszechnić wśród polskiego społeczeństwa pogląd, że większość uczestników grudniowych manifestacji stanowili „bandyci” i „chuligani”. Tymczasem w Pruszczu pod zarzutem chuligaństwa aresztowano wówczas zaledwie dwadzieścia jeden osób. Ludzie ci stanowili zatem niewielki margines ogółu uczestników pruszczańskiej manifestacji.
Początkowy scenariusz protestu był bardzo podobny do wydarzeń z Gdańska i Gdyni. Strajk rozpoczęto w największym zakładzie przemysłowym, po czym zaczął on promieniować na sąsiednie fabryki i przedsiębiorstwa, a jego kulminacją okazał się pochód pod „dom partii”. W odróżnieniu od swoich gdańskich i gdyńskich współtowarzyszy pruszczańscy działacze partyjni odważyli się jednak wyjść do demonstrantów i podjęli z nimi negocjacje. Do robotników wyszedł nie tylko pierwszy sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR Kazimierz Migasiński, lecz także przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej i niemal wszyscy członkowie partyjnego komitetu. Dzięki temu przedstawicielom władz udało się opanować sytuację, uspokoić wzburzonych robotników, a następnie skłonić ich do rozejścia się. Tym samym okazało się, że tak naprawdę żadna spośród zgromadzonych pod komitetem osób nie miała wrogich zamiarów. Ludzie, którzy przyszli pod „dom partii”, chcieli tylko zostać wysłuchani. Dodajmy, że do analogicznej sytuacji doszło wtedy w Tczewie, gdzie do robotników wyszedł ówczesny szef tamtejszego Komitetu Powiatowego PZPR Tadeusz Fiszbach. Zachowanie Fiszbacha i Migasińskiego było nieszablonowe i dowodziło zupełnie jasno, że do grudniowej masakry wcale nie musiało dojść. Wystarczyło tylko, aby partyjni dygnitarze wyszli do ludzi i zwyczajnie z nimi porozmawiali. Niestety, w chwili próby większość z nich wolała skryć się za plecami uzbrojonych żołnierzy i milicjantów.
W tzw. międzyczasie w szeregi manifestantów wmieszała się grupa funkcjonariuszy SB i ubranych po cywilnemu milicjantów.
Jak czytamy w esbeckim raporcie:
„Pracownicy tutejszej Służby Bezpieczeństwa oraz cywilni funkcjonariusze MO znajdowali się w tym czasie w tłumie i ustalali prowokatorów. Zadania podobne spełniały również niektóre źródła informacji. Następnie przystąpiono do ustalania inspiratorów przerwania pracy i prowokatorów w FUO Techmet i innych zakładach pracy”.
Jak łatwo się domyślić, milicjantom i esbekom chodziło o zidentyfikowanie oraz późniejsze aresztowanie najaktywniejszych uczestników protestu. Podobnie było w Gdańsku, gdzie według niektórych źródeł bezpieka nie ograniczała się do obserwacji demonstrantów, lecz niekiedy nawet prowokowała antyrządowe wystąpienia.
Jeśli wierzyć zachowanej dokumentacji, grudniowe protesty w Pruszczu Gdańskim miały zupełnie spontaniczny charakter. „Stwierdzono - czytamy w meldunku SB - że akcja przerwania pracy w FUO Techmet była niezorganizowana. Mimo to ustalono osoby szczególnie aktywne w nawoływaniu do przerwania, a następnie niepodejmowania pracy”.
Najaktywniejszymi manifestantami byli młodzi robotnicy Techmetu. Funkcjonariusze SB namierzyli także wyróżniających się podczas protestu pracowników innych zakładów. W efekcie przeprowadzili później tzw. rozmowy profilaktyczne z częścią z nich i skłonili siedem osób do współpracy o charakterze agenturalnym.
Spodziewając się dalszych przejawów społecznego niezadowolenia, Służba Bezpieczeństwa przystąpiła do intensywnej inwigilacji znajdujących się na terenie Pruszcza Gdańskiego zakładów przemysłowych. Baczną uwagę zwrócono także na przedstawicieli duchowieństwa i osób, które utrzymywały stałe kontakty z obywatelami państw zachodnich. Podejrzenia te wiązały się z charakterystyczną dla władz komunistycznych i niemal paranoiczną obawą przed „zachodnioniemieckim rewizjonizmem”.
Niestety, w Archiwum Państwowym w Gdańsku nie zachowały się protokoły z posiedzeń egzekutywy Komitetu Powiatowego PZPR z tego okresu. Dziwnym trafem brakuje w nim protokołów z listopada i grudnia 1970 r. oraz ze stycznia 1971 r. Niewykluczone, że zostały one po prostu zniszczone. Dobrym tego przykładem jest Gdańsk, gdzie wprawdzie zachowały się protokoły egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR, lecz zniszczono wiele innych dokumentów wytworzonych w grudniu 1970 r. Jak twierdzi badający od dawna tę tematykę historyk Henryk Kula: „W archiwum KW PZPR w Gdańsku w styczniu 1971 r. grupa przybyłych z Warszawy oficerów MSW dokonała selekcji resztek dokumentów, pozostawiając jedynie szczątkowe, mało istotne”.
Co ciekawe, informacji na temat przebiegu grudniowych protestów w Pruszczu Gdańskim próżno także szukać w zachowanej korespondencji pomiędzy Komitetem Powiatowym a Komitetem Wojewódzkim PZPR. Czyżby jej nie prowadzono? Śmiem wątpić.
Pamięć o grudniowej masakrze jest w Pruszczu Gdańskim nadal żywa. Niektórzy pruszczanie do dziś wspominają, że wśród ofiar Grudnia ’70 znalazł się jeden z mieszkańców ich miasta. Miałem okazję przekonać się o tym osobiście, wygłaszając w grudniu 2014 r. wykład w Centrum Kultury i Sportu w Pruszczu Gdańskim. Sęk w tym, że na oficjalnej liście grudniowych ofiar nie figuruje żaden mieszkaniec Pruszcza. Wśród zabitych znalazł się natomiast (zameldowany w Gdańsku, a pochodzący z Wrocławia), dwudziestoczteroletni pracownik pruszczańskiego Techmetu Kazimierz Zastawny. Tragiczną historię jego śmierci opisał szczegółowo Tomasz Słomczyński w książce „Pogrzebani nocą. Ofiary Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim. Wspomnienia, dokumenty”. Całkiem możliwe, że to właśnie Kazimierz Zastawny został później wzięty za rzekomo zabitego w grudniu 1970 r. mieszkańca Pruszcza.
Na zakończenie wypada wspomnieć, że liczna grupa milicjantów z Pruszcza Gdańskiego została wysłana do Gdańska w celu pacyfikacji ulicznych manifestacji. Pruszczańscy milicjanci zajmowali się również konwojowaniem oddziałów MO i LWP, które lądowały na tutejszym lotnisku i były następnie kierowane do Trójmiasta. Eskortowali też jadące do Gdańska konwoje ze środkami chemicznymi, wykorzystywanymi do rozpędzania demonstracji. Lotnisko wojskowe w Pruszczu odegrało kluczową rolę w przerzucie sił biorących udział w pacyfikacji robotniczej rewolty. To właśnie tutaj lądowali wysocy rangą oficerowie MSW i LWP oraz partyjni dygnitarze przysłani z Warszawy z zadaniem koordynowania akcji pacyfikacyjnej.
Piotr Brzeziński - historyk, pracownik naukowy gdańskiego Oddziału IPN.