Nie tylko Piłsudski. W 1918 roku polska drużyna rozegrała mecz o wolność
Rozmowa z prof. ZBIGNIEWEM KARPUSEM, historykiem z UMK.
- Gdzie nie spojrzeć, tam wąsy Józefa Piłsudskiego. Jak to się stało, że znakiem firmowym polskiej niepodległości stał się wyłącznie Marszałek? Kiedy wykruszyli się z tego pocztu pozostali bohaterowie wolności?
- Rzeczywiście, postać Józefa Piłsudskiego zdominowała nasza pamięć, o czym świadczy liczba pomników i ulic nazwanych jego imieniem. Jest w tym rażąca niesprawiedliwość, bo ojców niepodległości jest wielu. Głównym powodem tego zdominowania pamięci potomnych przez Piłsudskiego jest fakt, że to właśnie marszałek przejął pełnię władzy, a władza ma to do siebie, że ten kto rządzi kształtuje rzeczywistość, w tym również rzeczywistość historyczną. Po 8 latach niepodległości to otoczenie Józefa Piłsudskiego uzyskało wszystkie narzędzia do kształtowania pamięci. Pozostali - Dmowski i w dużej mierze również Witos - byli stopniowo wypychani z oficjalnej narracji. Ale to nie jedyny powód - Józef Piłsudski miał również szczęście umrzeć w odpowiednim momencie, kiedy był już symbolem państwa, ale jednocześnie nie był odpowiedzialny (przynajmniej bezpośrednio) za dalsze, tragiczne losy państwa. A przecież dyskusja dotycząca tej odpowiedzialności była w środowiskach emigracyjnych bardzo żywa: najpierw we Francji, a później w Wielkiej Brytanii. Obciążano zwolenników Piłsudskiego i pośrednio jego samego. Paradoksalnie mit marszałka utrwaliła władza komunistyczna, ustawiając go jako największego wroga.
- Jak ta galeria zasłużonych dla niepodległości wygląda przez zamachem majowym?
- Lista jest jeszcze dość długa. Podkreśla się zasługi Paderewskiego, Dmowskiego, ale również socjalistów. Trzeba pamiętać, że prawie wszyscy bohaterowie niepodległości mieli okazję posmakować władzy w ramach wielopartyjnych rządów.Przekaz podręcznikowy był więc zdecydowanie bardziej wyważony. Nie wygasł jeszcze entuzjazm z powodu odzyskania niepodległości, choć nie było ustalonych świąt, w ramach których można byłoby ją świętować. O 11 listopada i 15 sierpnia toczyły się dopiero dyskusje. Po 1926 roku w podręcznikach pojawia się Piłsudski jako niekwestionowany twórca wolnej Polski, a później również marszałek Rydz-Śmigły. Warto sobie uświadomić, że sytuacja po II wojnie światowej w Polsce z teoretycznie wielopartyjnym systemem i jedną partią dominującą, jest w dużej mierze przeniesieniem rzeczywistości sanacyjnej, nie trzeba było brać wzorów sowieckich. Polityczni weterani się starzeli i byli odsuwani w cień. Dmowski, który doznał w 1937 roku udaru, zmarł w styczniu 1939 roku. Józef Haller żył pod Grudziądzem, Władysław Sikorski - pod Inowrocławiem, obaj na bocznym torze, w aksamitny sposób odsunięci do głównego nurtu władzy.
- Do jakiego stopnia sukces niepodległościowy był dowodem na historyczny determinizm, a w jakim konsekwencją tego, że w 1918 roku trafiła się Polsce - używając odniesień sportowych - nadzwyczajna drużyna?
- Choć Polacy modlili się o wielką wojnę, bo upatrywali w niej jedynej szansy na niepodległość, do 1914 roku problemu Polski nie podejmuje żadna z liczących się sił międzynarodowych. Tym bardziej że w 1914 roku społeczeństwo polskie masowo poparło swoich zaborców.
- Dobrze usłyszałem?!
- Jak najbardziej. Polacy nie sprzeciwili się mobilizacji i - wbrew obawom zaborców - nie wywołali do powstania. W Prusach, Austrii, a nawet w Rosji - Polacy wyrażali poparcie dla zaangażowania w wojnę swoich zaborczych mocarstw. Były nawet manifestacje i bankiety wspierające Kozaków! Wolelibyśmy dziś o tym zapomnieć. Dla młodych wojna była przygodą i szansą awansu. W zaborze rosyjskim upowszechniło się przekonanie, że głównym wrogiem Polski są Niemcy. Dopiero gdy w 1915 roku Rosjanie zaczęli stosować taktykę spalonej ziemi, zaczęło się to zmieniać. Ale, wracając do pana pytania - problem Polski podskórnie oczywiście istniał, co jako pierwsi uświadomili sobie nie Europejczycy, a Amerykanie.
- Zadecydowała przyjaźń Paderewskiego w Wilsonem i dofinansowanie przez Paderewskiego jego kampanii prezydenckiej?
- Raczej nie. Wilson był inteligentnym człowiekiem, profesorem uniwersyteckim, który rozumiał pewne procesy. Rozumiał, że 20-milionowemu narodowi w centrum Europy trzeba dać jakąś formę państwowości, nie można było już Polakom ofiarować kolejnej namiastki. Paderewski miał w ręku ważną kartę - emigracje polską w USA. Nie nazwałbym jednak Paderewskiego rozgrywającym w sprawie Polskiej. Człowiekiem, który skutecznie grał na wielu fortepianach był natomiast na pewno Dmowski.
- Który poszedł dokładnie odwrotną drogą niż Piłsudski. Z Prus wyjechał do Rosji.
- A stamtąd, za zezwoleniem Rosjan - do Francji i Wielkiej Brytanii. Dmowski wiedział, że Francja jest zbyt mocno związana z Rosją, więc naciskał na Brytyjczyków, a za ich pośrednictwem - na Amerykanów. Był przekonujący, bo kierował już znaczącą partią, która odnosiła sukcesy w wyborach. Nie można mu odmówić poświęcenia - niepodległość była treścią jego życia i nie są to puste słowa. Dmowski nigdy się nie ożenił (po tym jak wybrankę serca zagarnął mu Piłsudski), znał nie tylko francuski, ale też specjalnie nauczył się angielskiego. Miał siłę przyciągania i to on przyciągnął Paderewskiego. Rola Dmowskiego była bardzo podobna do tej, którą dla Czechów pełnił Masa ryk - miał swoją koncepcję, był konsekwentny, stał po stronie Ententy, a jednocześnie potrafił w tamtym czasie dobrze współpracować z wieloma innymi działaczami.
- Na przykład z Maurycym Zamoyskim, który płacił za te wszystkie zabiegi z własnego portfela, a później nawet się zapożyczył.
- To prawda, choć nie należy zapominać, że Zamoyski miał ambicję prezydenckie (w późniejszych wyborach przegrał z Narutowiczem). Ale do kasy dokładał pieniądze również Paderewski, prowadząc zbiórki na całym świecie. W pewnym sensie sponsorami tych zabiegów dyplomatycznych byli również Japończycy.
- ???
- Dmowski dostawał pieniądze od Japończyków (którzy zresztą byli szczodrzy również dla Piłsudskiego). Japończycy słusznie kalkulowali, że popierając sprawę polską, osłabiają Rosję. Na wszelki wypadek trochę dołożyli się Dmowskiemu również Brytyjczycy, kalkulując że w przyszłości może się to opłacać.
- Kolejny bohater, którego postać wyblakła na okolicznościowych fotografiach - Witos. Dla jednych legenda, dla innych - sprytny gracz, skrupulatnie pielęgnujący swój wizerunek.
- Każdy ma w sobie trochę próżności i miał ją w sobie również Witos. Chciał odegrać ważną rolę i odegrał ją - był w końcu trzy razy premierem. Nie wolno zapominać, że reprezentował największą grupę społeczną w kraju, w którym 75 proc. ludności mieszkało na wsi. Ale w sytuacji, gdy w 1918 roku tekę premiera objął obyty na salonach i dobrze wykształcony Daszyński, Witos uniósł się ambicją. Trzeba jednak oddać Witosowi, że to przecież za jego namową chłopi wstępowali do polskich sił zbrojnych. W krytycznym momencie współpraca pomiędzy Witosem a Piłsudskim była bardzo dobra. A więc kiedy trzeba było - Witos znakomicie wkomponował się w niepodległościową drużynę.
- Podobnie jak Daszyński.
- Daszyński był postacią z nieco innego świata - człowiek z dużym doświadczeniem parlamentarnym (w parlamencie austriackim), Europejczyk wykształcony w Szwajcarii i nowoczesny socjaldemokrata...
- ... którego pozycja nigdy nie będzie porównywalna do tej, jaką uzyskali Piłsudski i Dmowski.
- Daszyński był świetnym trybunem ludowym, ale nie miał swojej „armii”. Jego partia istniała tylko w dużych miastach. Pozycję Daszyńskiego cały czas ograniczało skromne zaplecze. Słaba lewica, sympatyzująca wcześniej z państwami osi, bez zaplecza wojskowego, nie była poważnym partnerem dla prawej strony. Jednak Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki (!) Polskiej na czele którego stanął Daszyński, nie można lekceważyć. To był pierwszy rząd polski od rozbiorów. Co ciekawe, do rozwoju wypadków w dużej mierze przyczynili się Niemcy, którzy w odpowiednim czasie uwolnili Piłsudskiego, tak samo jak wcześniej uwolnili Lenina. Piłsudski rozmawia się niemiecką Radą Żołnierską i staje się mężem opatrznościowym.
- Co stałoby się, gdyby Piłsudski nadal tkwił w twierdzy magdeburskiej? Kto wówczas zostałby symbolem niepodległości?
- Zapewne właśnie rząd Daszyńskiego, który w międzyczasie wydaje Manifest - najważniejszy dokument we współczesnej historii Polski. Znalazł się w nim nie tylko zarys koniecznych reform, ale też definicja narodu. Wokół tego manifestu i tego rządu organizowałoby się państwo. Bo przecież niejasne deklaracje powołanej z obcego nadania Rady Regencyjnej nie miały żadnej siły przekonywania.
- Kto jest według pana najbardziej zapomnianym z autorów polskiej wolności?
- W cieniu pozostają do dziś dwa nazwiska: Wojciecha Korfantego i Józefa Hallera, ale tych ważnych postaci było znacznie więcej. Myślę na przykład o księdzu Stanisławie Adamskim, Wojciechu Trąmpczyńskim, Stanisławie Taczaku czy naszym pierwszym wojewodzie Stefanie Łaszewskim. Każdy z nich potrafił ustawić się w odpowiednim miejscu na boisku. Razem odegrali mecz życia.