Nie planowałem, żeby zostać skandalistą
Lubi dobrze skrojone garnitury i silne kobiety. Nie lubi nadętych nowobogaczy i spotkań ze współczesną panią Dulską. Reżyser Krzysztof Zanussi trafił ostatnio pod ostrzał krytyki. Mówi: - To dla mnie terapia odmładzająca.
- „Obce ciało“ okrzyknięto filmem antyfeministycznym. Tylko gdzie są te feministki? Bohaterki można oskarżyć o wszystko, z wyjątkiem idei.
- W filmie ich nie ma. Jest w nim za to pewne zapatrywanie na życie, które obecnie nie spotyka się ze zbyt dużym zrozumieniem. Stąd zapewne wynikła ta cała sensacja.
- To już druga sensacja, pierwszą wywołała Doda.
- Owszem, od Dody w „Sercu na dłoni” się zaczęło, ale tamta sensacja była znacznie mniejsza, z dzisiejszej perspektywy już zupełnie głupia i śmieszna. Ta mnie zaskoczyła. W mojej obronie stanęły nawet włoskie feministki, które zaprosiły mnie na swój festiwal filmowy do Genui. Przeżyłem to wszystko jako rodzaj odmładzającej kuracji. Bo jeśli nagle, mając na koncie tyle filmów, ile mam, dowiaduję się, że zostałem najgorszym reżyserem roku („Obce ciało” dostało antynagrodę Wielkiego Węża za najgorszy film roku), to nadarza się okazja, aby zaczynać wszystko jeszcze raz.
- Został Pan skandalistą?
- Nie, żebym sobie to zaplanował czy jakoś szczególnie upodobał, ale skoro już tak się stało, to muszę się z tym pogodzić (śmiech).
- Kobiety w „Obcym ciele“ są agresywne, ale czy tylko? Wydają się też bardzo pogubione.
- Aby mówić o pogubieniu, trzeba przyjąć istnienie pewnego wewnętrznego wymiaru w człowieku, a to jest coś, co wiele osób współcześnie neguje. Bohaterka, którą gra Agnieszka Grochowska, jest modelową pracownicą korporacji - jest młoda, jest singielką, jej celem jest kariera, nawet jeśli trzeba być bezwzględną, a to wszystko cechy, które zdaniem korporacyjnych coachów definiują idealnego pracownika. Kris jest ucieleśnieniem nowoczesności i sukcesu. Jeśli istnieje tylko ten materialny wymiar, to można powiedzieć, że wygrywa. Ale co wtedy z tą drugą, która wstąpiła do klasztoru? Jeśli Boga nie ma, to poniosła porażkę, zrobiła krzywdę człowiekowi, który ją kocha. Ale jeśli jest, to znaczy, że wybrała dobrze, że poszła za większą miłością.
- Z różnych Pana filmów krystalizuje się pewien typ bohatera, człowieka zbuntowanego, który znajduje się na granicy dobra i zła. Angelo, przykładny katolik, nagle traci wszystko.
- Chciałem pogrążyć go w kryzysie, żeby ten film nie był nieprzyjemnie dydaktyczny. Może towarzyszy mu zbyt wielka pewność siebie, właściwa ludziom, którzy wierzą, że wierzą? Tymczasem wiara to jest coś bardzo dynamicznego, czego się nie da posiąść, a następnie włożyć do lodówki. Nawet najbardziej szlachetnym ludziom zdarzają się czarne chwile zwątpienia i to jest naturalny porządek rzeczy.
- Co powiedziały włoskie feministki o „Obcym ciele”?
- Bardzo im się podobało. Co znamienne, festiwal nazywa się „Doskonałość kobieca”, to znaczy, że one dopuszczają coś takiego, jak poszukiwanie doskonałości. Jest to pojęcie, które przez banalną polityczną poprawność stało się niebezpieczne, w myśl tych założeń, każdy jest inny, ale w taki sposób, że w rezultacie wszyscy są tacy sami. Jeśli przyjmiemy, że jestem, jaki jestem i nic nie muszę zmieniać, to przekreślamy dążenie do doskonałości. Te feministki mówią natomiast coś innego: będąc sobą, każdy może stać się jeszcze lepszym. Dla niektórych to myśl reakcyjna, dla mnie postępowa.
- Porównał Pan kiedyś feminizm do cholesterolu.
- Owszem, wymyśliłem kiedyś takie głupstwo i bardzo jestem z niego dumny. Nie chciałem stać w kontrze do tego, co szalenie cenię w feminizmie: walka o równe prawa, o poszanowanie kobiet, o to, by miały możliwość żyć pełnią życia. To ten dobry cholesterol. Uważam, że Polska rozwinęła szczególnie wartościowy model feminizmu, inny niż ten na Zachodzie. Przykładowo we Włoszech czy Wielkiej Brytanii normą jest, że po wspólnym posiłku panowie udają się na swoją osobną rozmowę, a panie na osobną. W Polsce to się nie zdarza w żadnym dobrym domu. Nie ma tego myślenia, że mężczyźni mają swój świat, a kobiety swój, skoncentrowany wokół jakichś trywialnych spraw, jak wizyta u krawcowej. Nasze polskie wiejskie kobiety, którym mężów zabierano do armii, potrafiły dźwigać wszystkie trudy życia na równi z mężczyznami.
- Mówi Pan jak feminista.
- No właśnie, bo miałem takie kobiety w rodzinie i to jest ten feminizm, który bardzo cenię. Moja żona jest szalenie silną i niezależną kobietą. Nie mam marzeń o cichej, podporządkowanej, stłamszonej kobiecie-służącej, która ma mężczyźnie służyć, a jeśli takie sytuacje widzę, to patrzę na nie z oburzeniem. Nie rozumiem tylko, dlaczego kobiety mają być podobne do mężczyzn, temu się sprzeciwiam, nie zgadzam się na zacieranie naturalnych różnic kulturą.
- W polskiej tradycji artysta to romantyk, który walczy i się szamocze ze światem i ze sobą, woli walczyć niż budować. Pan zawsze w wywiadach podkreśla wagę pracy, samodyscypliny.
- Czuję głęboką niechęć do takiego młodopolskiego artychy, który stawia siebie ponad moralnością, mówiąc, że mnie wolno więcej. Nie wolno. Jest natomiast w tej tradycji coś cennego, mianowicie bycie pewną ością niezgody, wyrażanie sprzeciwu. Taki artysta ma szansę stawić czoła konsumpcji, która mówi: „bądź jak wszyscy”. Romantyczna przekorność polskiej kultury szalenie mi się podoba.
- Pan jest przekorny?
- Właściwie to tak, nawet do przesady i potem muszę się z tego tłumaczyć. Ale jest to na pewno cenniejsze od konformizmu.
- Czy można Pana spotkać ubranego inaczej, nie w garniturze?
- Z trudnością, chociaż czasem się to zdarza.
- Dlaczego tylko czasem?
- Moja rodzina dosyć cienko przędła, musiałem więc donaszać garnitury po ojcu. Byłem zrozpaczony, w wieku, gdy jest się w szkole, gdy młody człowiek dojrzewa i chce jak najlepiej wyglądać, ja się wstydziłem. W końcu pewnego razu załamałem się przy mojej matce. A ona wtedy powiedziała mi święte słowa, które do dzisiaj powtarzam: „Jak się będziesz wstydził tego, czemu nie jesteś winien, to ja się będę wstydziła, że mam głupiego syna”. Zawziąłem się, dzielnie chodziłem w za dużych, zniszczonych ubraniach, gdy obok paradowali różni nowobogaccy w kurteczkach z ortalionu. Ale ta tęsknota za porządnym, dobrze skrojonym garniturem we mnie została.
Nie marzę o cichej, podporządkowanej kobiecie-służącej, która usługuje mężczyźnie. Patrzę na takie sytuacje z oburzeniem
- Co to były za czasy, gdy za krzywy uśmiech można było wylecieć ze szkoły?
- Czasy stalinowskie. Ktoś mnie pomówił, że na obchodach pierwszomajowych miałem ironiczny uśmiech, czyli mam ironiczny stosunek do stalinizmu. Na szczęście udało mi się do szkoły wrócić.
- Do czego ma Pan teraz ironiczny stosunek?
- Do pieniędzy, do nowobogactwa. Chociaż cenię nowobogaczy o tyle, o ile starają się dokonać wkładu w kulturę, gdy o nią zabiegają i są nią zainteresowani. Lubię dawać po nosie ludziom-wydmuszkom, którzy czują się bogaci, chociaż niczego w życiu nie stracili. Wierzę, że ze współczesnej klasy średniej wyłoni się kiedyś grupa podobna do dawnej inteligencji.
- Przed laty otrzymał Pan propozycję szefowania Telewizją Polską, żałuje Pan, że nie wyszło?
- Raczej błogosławię, bo dzisiaj widzę, że to stajnia Augiasza, która byłaby straszliwie trudna do zreformowania. Dosyć długo zasiadałem w radzie programowej i sądzę, że telewizji potrzebne jest dobre prawo, żeby mogła sprawnie funkcjonować, a to, kto aktualnie będzie nią rządzić, byłoby wtedy kwestią drugorzędną. Pamiętam taki moment, gdy niektórzy rozdzierali szaty, gdy dotarło do nich, że wpływy z reklam przekroczyły pięćdziesiąt procent. W chwili gdy telewizja publiczna ma obowiązek zarabiać pieniądze, przestaje być publiczna. Tylko gdyby telewizja publiczna stała się typową instytucją kultury, to potęga prywatnych stacji by się zdwoiła. Tak jest z polityką, gdy się jedną rzecz rozwiąże, druga się psuje.
- Dlaczego Doda może się pojawiać w telewizji, a w filmie już nie?
- To jakieś zadziwiające, kuriozalne kołtuństwo. Potrzebowałem w filmie „Serce na dłoni” kogoś, kto jest przekonujący i wykona arię z opery Vicenza Belliniego, a ona zrobiła to świetnie. Posypały się oskarżenia, że w ten sposób chcę ściągnąć fanów Dody do kina.
- Agentka jednego z aktorów powiedziała, że nigdy by się nie zgodziła na ten angaż, gdyby wiedziała o obecności Dody.
Pani Dulska by pewnie powiedziała to samo.
- Co pani Dulska jeszcze mówi ciekawego?
Ona mówi dużo i przez cały czas, jest ogólnie bardzo aktywna. Przybiera najróżniejsze wcielenia prawicowe, kościelne i lewicowe.
- Co Pan by powiedział pani Dulskiej?
Żeby spróbowała się stać bardziej nowoczesną. Od lat jest już taka zmurszała, zastała, zakłamana. Najwyższy czas się zmienić.
Krzysztof Zanussi, reżyser, w swoich filmach porusza problemy moralne i psychologiczne współczesnego człowieka. Nakręcił m.in. „Iluminację“, „Barwy ochronne“, „Rok spokojnego słońca“, „Constans“, „Stan posiadania“, a niedawno „Obce ciało“ czy „Serce na dłoni“ |
Rozmawiała: Sylwia Hejno