Tomasz Biliński

Nie myślę o złocie z Pekinu. Mam na głowie MMA, rodzinę, domy, firmę...

Szymon Kołecki w podnoszeniu ciężarów zdobył m.in. złoty i srebrny medal olimpijski. MMA trenuje od czterech miesięcy Fot. Sylwia Dąbrowa Szymon Kołecki w podnoszeniu ciężarów zdobył m.in. złoty i srebrny medal olimpijski. MMA trenuje od czterech miesięcy
Tomasz Biliński

Według protokołu jestem mistrzem, tyle mi wystarczy – mówi były sztangista Szymon Kołecki, który w sobotę zadebiutuje w klatce na gali PL MMA

Uległ Pan modzie na MMA?
Coś w tym jest. Gdyby mieszane sztuki walki nie były modne, nie byłyby tak atrakcyjne. Podświadomie to pewnie też zadziałało. Ale ja o MMA myślałem już przed igrzyskami w Pekinie, gdy jeszcze tej mody u nas nie było. Planowałem, że zacznę je trenować po igrzyskach w Londynie. Moje plany pokrzyżowały kontuzje.

One chyba nie tylko pokrzyżowały plany, ale też Pana karierę...
Kluczowa była operacja kolana w 2008 r., która została źle zrobiona. To ona wyeliminowała mnie z podnoszenia ciężarów.

Co bardziej bolało – urazy czy konieczność zakończenia kariery?
Trudne pytanie. Ciężko tak nagle pod przymusem rozstawać się ze sportem, który uprawia się całe życie. To było najbardziej przykre.

Paradoksalnie duża liczba kontuzji sprawiła, że dziś Pana organizm nie jest wyeksploatowany?
Teoretycznie tak, choć dopiero się przekonamy, jak to wyjdzie w praktyce. Mam organizm, który przez całe życie trenowałem, który potrafi się szybko regenerować i jest wytrzymały na obciążenia. Jednak pewnych rzeczy już nie przeskoczę. A kontuzje pozwoliły mi też nabrać doświadczenia, jak tym organizmem sterować, by nie pojawiały się nowe.

Zapowiedział Pan, że chce stoczyć dziesięć walk w ciągu trzech i pół roku.
Dokładnie, gdy ten okres dobiegnie końca, będę już pod czterdziestkę, więc wątpię, czy wciąż będę w stanie trenować na wysokim poziomie. Podpisałem z PL MMA umowę na trzy walki. Tyle starć planuję na rok. Po tym czasie przeanalizuję, jak te walki wypadły, i podejmę decyzję co dalej.

W „Przeglądzie Sportowym” powiedział Pan, że żona przestała komentować Pana decyzję o rozpoczęciu kariery w MMA. Na walkę przyjdzie?
Pewnie, była nawet na treningach razem z córkami. Żona była przeciwna, martwiła się o moje zdrowie, ale wojny domowej z tego powodu nie toczyliśmy. Rozumie moją decyzję i mnie wspiera. Podobnie zresztą jak moi dobrzy znajomi, którzy będą mi kibicować podczas sobotniej gali.

Osoby, które zdecydowały się przejść do MMA z innej dyscypliny w przeszłości, zetknęły się ze sportami walki. U Pana niczego takiego nie znalazłem...
Bo nie mam żadnych doświadczeń w tej kwestii.
Nawet po lekcjach w czasach szkolnych?
Jak trzeba było, to w szatni się przewracaliśmy, ale rozbójnikiem nigdy nie byłem. Nie będę więc rozwijał swojej kariery na bazie ulicznych doświadczeń. Zresztą wielu takich też nie miałem.

To trochę jest Pan zaprzeczeniem zawodnika MMA. Brak kontrowersyjnych wypowiedzi, zawsze spokojny i opanowany, czytałem, że płacze Pan na filmie „Rocky”...
Z tym płaczem to ktoś przesadził. Nie to, że jestem nieczuły, ale na filmach nie płaczę. A na „Rockym” się wychowałem. Dzięki filmowi zrozumiałem, że można osiągnąć sukces, jeśli się tylko w coś mocno wierzy i ciężko pracuje. A co do reszty, być może okaże się, że nie jestem wystarczająco agresywny, by być zawodnikiem MMA.

To kto lub co jest w stanie wyprowadzić Pana z równowagi?
Wiele rzeczy, tyle że nie mogę pozwolić sobie na to, co chciałbym zrobić, bo mógłbym skończyć w więzieniu. (śmiech) Przez trzy i pół roku pracy w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów wiele się nasłuchałem na swój temat, wiele ludzi mnie obrażało i obgadywało. Przyzwyczaiłem się i ze wszystkim daję sobie radę.

Jako prezes PZPC musiał Pan radzić sobie z aferą dopingową. Wchodząc do MMA, ma Pan świadomość, że w tym sporcie też może Pan spotkać oszustów?
Dopóki nie zadał mi pan tego pytania, to w ogóle o tym nie myślałem. Siła siłą, ale większe znaczenie ma technika, wytrzymałość, wola walki. Mam nadzieję, że u mnie te elementy będą wystarczająco rozwinięte.

Pan też miał problemy z dopingiem. Jak to było, gdy był Pan nastolatkiem?
Zostałem zawieszony, gdy miałem 14 lat. Ktoś mi musiał coś dorzucić, bo miałem wynik pozytywny. Byłem załamany, bo groziła mi dwuletnia dyskwalifikacja. O dopingu nie miałem pojęcia, pochodziłem z małej wioski, gdzie na całą był jeden aparat telefoniczny, to skąd tam miały się wziąć sterydy. Władze związku wzięły pod uwagę moje tłumaczenia. Zapewniały mnie, że wstawią się za mną w światowej federacji, ale tego nie dopilnowały, przez co nie mogłem startować. Ale to było 20 lat temu, nie ma do czego wracać.

Czytając komentarze na Pana temat, kwestia dopingu co jakiś czas wraca...
Kompletnie mnie to nie obchodzi. Każdy ma do tego prawo. Ostatnio zrobiliśmy zdjęcie, na którym stoję bez koszulki i napinam mięśnie. Pod spodem ktoś napisał: „reklama sterydów”. No i co? Jak ktoś nie ma nic innego do roboty, to niech sobie takie głupoty wypisuje. Nie mam z tym problemu.

A Pan kiedykolwiek zażył niedozwolony środek?
Nie, nigdy.

Zażył za to Pana rywal z igrzysk w Pekinie Ilja Iljin. Dostał Pan już złoty medal?
Nie, certyfikatu też nie, nawet nie dostałem wniosku, żebym oddał srebrny. Nie mam czasu się tym zająć, ale medal nie ucieknie. Widziałem tylko zmieniony protokół na stronie światowej federacji podnoszenia ciężarów, na którym jestem mistrzem olimpijskim.

Potrafi się Pan cieszyć z tego złota po dziewięciu latach?
Nie zwracam na to uwagi. Ćwiczę dziewięć razy w tygodniu, do tego odnowa biologiczna, na głowie czwórka dzieci, żona, dwa domy, mieszkanie, własna firma... Nie mam wolnego czasu, by się nad tym zastanawiać.

Nie wierzę...
Pana sprawa. Dostałem pismo od światowej federacji, że MKOl zajmuje się przyznawaniem medali, więc spokojnie czekam. Według protokołu jestem mistrzem olimpijskim, więc czuję się sportowcem spełnionym i tyle.

Na gali PL MMA 72 w Łomiankach zawalczy Pan z Dariuszem Kaźmierczukiem, który dotychczas stoczył pięć walk i wszystkie przegrał. Pan widzi siebie w walkach sportowych czy w tzw. freak fightach?
Te trzy najbliższe stoczę ze sportowcami. Może z niezbyt imponującymi rekordami, ale od lat trenującymi MMA. W tych pojedynkach mam zdobywać doświadczenie i oczywiście je wygrać. Nie mam wątpliwości, że tak będzie. Dopiero po roku podsumuję swoje występy i zdecyduję, w którą stronę iść – walczyć z najlepszymi czy z celebrytami.

Ostatnio na konferencji słownie zaatakował Pana Marcin Najman...
To była dla mnie duża nauka. Nie spodziewałem się, że ktoś się do mnie przyczepi, iż zacząłem trenować MMA. Z drugiej strony, Marcin, choć jest sportowcem, to żyje z historii, które ukazują się o nim w mediach. Wiem już, na co muszę być przygotowany w przyszłości. Oczywiście wszystko przyjmuję na spokojnie, bo awantury na konferencjach to nie jest to, na co czekam. Tego typu rzeczy kompletnie mnie nie interesują.

Tomasz Biliński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.