Nie można komuś kazać: „kochaj mnie”. Seks kupisz, a miłości już nie
Miłość i romantyzm nie są w modzie. Mężczyźni wolą pozować na twardzieli. Człowiek, który głośno się przyznaje, że kocha, uznawany jest trochę za słabeusza – mówi satyryk Jerzy Skoczylas.
Miłość – niewyczerpalne źródło dla kompozytorów, scenarzystów, autorów tekstów…
Bo miłość jest siłą napędową świata. Świat będzie istniał dopóty, dopóki będzie istniała miłość. Jeżeli jej zabraknie, to będzie koniec wszystkiego. To jest uczucie, które napędza ludzkie działania, w tym działalność artystyczną – i to wszystkie gatunki sztuki: od plastyki, poprzez muzykę, poezję, po prozę.
W kabarecie też jest…
... choć z kabaretu uleciał ostatnio liryzm. A liryka była w kabarecie - przypomnę tutaj chociażby Anawę, grupę Marka Grechuty. Na początku to był kabaret. Podobnie było z grupą Pod Budą. Kiedy Andrzej Sikorowski był liderem, to liryczne piosenki o miłości były w nim dominujące.
A jak było w Elicie?
U nas wątek miłosny nie był zbyt rozwinięty, ale były piosenki stricte traktujące o tym uczuciu jak: „Ballada o zimowych romansach”, „Na jeziorach”, „Czego się boisz głupia” - nasz sztandarowy przebój – czy chociażby „Ballada o Kaszubie” – też traktuje o miłości, choć już trochę z przymrużeniem oka.
„Do serca przytul psa” też jest o miłości.
Jak najbardziej. Przecież może być miłość do zwierzęcia, miłość rodzicielska. A słuchając tę piosenkę, można przecież zamiast psa wyobrażać sobie przepiękną niewiastę.
Od miłości do seksu jeden krok.
Z tą różnicą, że seks można kupić, a miłości już nie… To piękna prawda. Bo przecież nie można dać komuś 100 milionów dolarów i powiedzieć: „kochaj mnie”. To jest nie możliwe.
Miłość może być niszcząca.
Jest mnóstwo historii, kiedy ludzie porzucali majątki, stabilizację, rodziny i szli za miłością w ślepy zaułek. Bo właśnie uczucie nimi rządziło. Miłość może być bardzo ślepa, prowadzić do tragedii…
Jak tę biedną Wandę z Krakowa, co Niemca nie chciała.
Skoczyła do Wisły i utonęła, biedaczka. Podobno trwały próby reanimacji, jak ją wyłowili, ale się nie powiodły. Widzisz, a to wszystko dlatego, że Wanda skoczyła do wody. Gdyby skoczyła do „wasser”, to by się uratowała.
Dziś bycie romantycznym nie zawsze jest powodem do dumy. Wiele osób tłamsi w sobie okazywanie uczuć.
Miłość, romantyzm nie są w modzie. Mężczyźni wolą pozować na twardzieli, na macho albo na totalne przeciwieństwo – kompletne mimozy. Dożyliśmy takich czasów, że człowiek, który głośno się przyznaje, że kocha, uznawany jest trochę za słabeusza.
Zwariować można. No właśnie - święty Walenty to patron zakochanych, ale też osób psychicznie chorych.
Bo to się wiąże ze sobą – wiele razy się przecież mówi, że ktoś „oszalał, zwariował z miłości”. Przecież zakochany człowiek unosi się pół metra nad ziemią - zachowuje się nienormalnie. Miłość to jest szaleństwo – bez niego miłość nie miałaby smaku. Dzięki miłości świat jest piękny, bez względu na porę roku ptaki śpiewają, dostrzega się promyk słońca, słyszy się muzykę zewsząd dobiegającą. To cudowne uczucie.
Ile razy byłeś zakochany?
Każdy się musi przyznać, że w życiu był zakochany kilka razy. Pewnie nie zawsze były to miłości, które od razu przewartościowały jego życie – mogły to być maleńkie porywy serca.
Ale konkretnie. Ile razy?
Nie zliczę (uśmiech).
A pierwsze zakochanie?
Byłem zakochany już w podstawówce. Moja miłość wyrażała się przez szarpanie mojej ukochanej za warkocz i wkładanie żaby do piórnika. To były takie końskie zaloty. Potem – w ogólniaku – zakochałem się bardzo. Tak na poważnie. Do dzisiaj pamiętam tę moją dziewczynę – Baśkę. To było uczucie nieprzelotne. Nasze drogi się rozeszły, kiedy ona poszła na studia do Krakowa, a ja – do Wrocławia. I się wszystko rozleciało, choć byłem zaangażowany uczuciowo. Bardzo. Odległość zabiła to nasze uczucie – samo pisanie listów nie pomagało.
A potem nadeszła Twoja miłość przeogromna…
...która – wyobraź sobie – przetrwała 42 lata. W tym roku nam stuknęło. Spory wyrok, jak mawiają niektórzy (śmiech).
Za ten „wyrok”, jak to żona przeczyta, to nie będziesz miał dzisiaj ciepłej kolacji w domu. Gdzie poznałeś żonę?
Na basenie kąpielowym w Olkuszu. Przyjechałem do domu, na wakacje z Wrocławia. Wpadła mi w oko i zacząłem do niej „nawijać”. Wyglądała poważnie, a okazało się, że jest dopiero w ogólniaku. Licealistkę poderwałem.
Przyszła żona poszła na studia za Tobą, do Wrocławia?
Wyobraź sobie, że do Krakowa, na budownictwo, bo tam jej było bliżej, ale na szczęście już po pierwszym roku przeniosła się do Wrocławia. I już na studiach, bardzo szybko, wzięliśmy ślub. I tyle lat przetrwaliśmy ze sobą.
Żona wytrzymała z Tobą 42 lata. Pogratulować trzeba małżonce. To musi być miłość.
Albo to jest uczucie, albo ma niesamowitą cierpliwość.
Bo ja jestem nieraz ciężkim facetem do wytrzymania. A na dodatek musiała znosić mój artystyczny tryb życia, trochę szalony.
Wiesz, mówi się, że to niekiedy jest z korzyścią dla małżeństwa, gdy faceta często nie ma w domu.
A wiesz, trochę w tym jest prawdy. Niekiedy rozłąka dobrze robi: bardziej się tęskni, chętniej się wraca do domu po dłuższym niewidzeniu się. A my w Elicie wiedliśmy życie marynarskie – przecież niektóre nasze trasy, jak te po Ameryce, to były dwa miesiące poza domem. Krajowe trasy też trwały po kilkanaście dni, dwa tygodnie niekiedy. I tak było przez wiele, wiele lat. Ta tęsknota cementowała nasze małżeństwa.
Żona jedna, a z tej miłości się zrodził syn.
A dzięki synowi mam ukochaną wnuczkę – Klarę. Ma skończone pięć lat. Bardzo bym chciał mieć więcej wnuków, ale nie mam legitymacji, żeby się domagać głośno, bo sam miałem jedno dziecko. Ale razem z żoną robimy takie delikatne, cieniutkie aluzje, że chcielibyśmy więcej wnuków.
Rozmawiał Robert Migdał