O współpracy z prezydentem Gorzowa: - Nie zawsze jest łatwo i miło. O ostrej krytyce: - Taka to już dola ludzi na świeczniku.
Kiedy pierwszy raz - po dostaniu się do rady - powiedziałaś sobie: - Cholera, po co mi to było?!
Nigdy. Są chwile zwątpienia, ale ani razu nie było to na zasadzie „po co mi to było?”
Kiedy ostatnio je miałaś?
Mam je cały czas. To stan permanentny. Jest tyle problemów, spraw do rozwiązania, sporów… czego nie dotkniemy, okazuje się, że jest tam łamigłówka do rozwiązania. Jednak cały czas samorząd, miasto mnie fascynuje, praca w radzie też. Naprawdę. Wracam do domu na kolanach, ledwie żywa, ale z wielką satysfakcją.
A kiedy kilka dni temu „twoi” radni Granat i Zwierzchlewski odeszli z klubu Ludzie dla Miasta i założyli swój - z częścią byłych SLD - to czułaś zwątpienie, złość czy zawód?
Poczułam ulgę.
Tak? Ja to widzę tak: Ludzie dla Miasta są okrętem. Ty, jako szefowa klubu, kapitanem okrętu. Płyniecie dopiero rok, a już z waszej łodzi zwinęło się dwóch waszych marynarzy. Co więcej, mam też wrażenie, że rozmijacie się ze statkiem prezydenta Jacka Wójcickiego. Krytykują go przecież ostro wasi ludzie: Alina Czyżewska i Grzegorz Witkowski.
Od początku: poczułam ulgę, bo obaj radni stworzyli w klubie klimat, który nie służył wspólnej pracy. Owszem, szliśmy do wyborów razem, mieliśmy wspólny program, ale Przemek i Piotrek od jakiegoś czasu widzieli sprawy nieco inaczej. Po ich odejściu nasz klub, paradoksalnie, wzmocnił się.
Co do ocen pierwszego roku nowej władzy, jakie przedstawili Alina i Grzegorz: te opinie są bardzo ważne, ale przede wszystkim powinny być inspirujące. Każda konstruktywna krytyka jest potrzebna, bo nie pozwala spocząć na laurach. Będąc „w środku”, nie ma się takiego dystansu. Tylko dzięki informacji zwrotnej można się dowiedzieć, że nie wszystko jest takie, jakbyśmy sobie tego życzyli. Chociaż proszę pamiętać, że krytyczna opinia Aliny dotyczyła pracowników urzędu, natomiast o samym prezydencie mówiła, w mojej ocenie, bardzo dobrze.
A co z tymi statkami, załogami i rozmijaniem się na morzu?
Ujęłabym to inaczej. Jacek Wójcicki, jako prezydent, kieruje całą armadą statków. Jest admirałem. Armada jest wielka, jednak jesteśmy jego flagowym okrętem (śmiech). Istnieje więc podział obowiązków i praw. Oczywiście, są tarcia, dyskusje, różnice poglądów. Czasami jesteśmy niepokorni i płyniemy wolniej albo szybciej, innym razem statek prezydenta robi manewry, o których nie wiedzieliśmy, albo których nie rozumiemy, mimo to cały czas płyniemy w tym samym kierunku. Taką przynajmniej mam nadzieję.
Skoro jest tak fajnie i w porządku, to po co prezydentowi Wójcickiemu nowy klub - złożony z waszych byłych radnych i części SLD?
Nie wiem. Dokładnie tak napisz: nie wiem.
A jak się czułaś, gdy prezydent z zastępcami przedstawiał swoje podsumowanie roku? Widziałem cię: siedziałaś z tyłu, wśród dziennikarzy, nie wyglądałaś na zadowoloną.
Na pewno byłoby lepiej, gdyby to była nasza wspólna konferencja, bo przecież te zmiany, inwestycje pomysły, które pierwszym roku miały miejsce, były efektem naszej wspólnej pracy.
Kolejna rzecz: doradca prezydenta. I A. Czyżewska i G. Witkowski surowo ocenili jego wpływ na prezydenta i miasto. Co sądzisz o takich ocenach?
Osoby publiczne muszą brać pod uwagę zasadę grubszej skóry - czyli mieć większą tolerancję na krytykę. Nawet surową. Sama podlegam często ostrym ocenom ze strony różnych osób. Nie jest to przyjemne, ale wiem, że muszę to przetrwać. A na pewno przyjąć do wiadomości i przemyśleć. Taka już dola ludzi na świeczniku. Każdy z nas jest tu, gdzie jest, z wyboru. Swojego i mieszkańców.
Grzegorz Witkowski powiedział w wywiadzie, że to właśnie doradca faktycznie rządzi miastem. Z kolei sam prezydent zapewnił, że Adam Piechowicz ma wpływ najwyżej na 1 proc. decyzji. Co ty na to?
Każdy ma prawo mieć doradcę. I to sprawa prezydenta. Dla wielu to nowa rzecz, bo do tej pory takich doradców w mieście nie było. Na pewno podpowiada on Jackowi pewne rozwiązania, możliwości, ale za wszystkie decyzje prezydent odpowiada sam.
A jakie są twoje kontakty z panem Adamem Piechowiczem?
Niemal żadne (radna wyciąga komórkę, odszukuje historię kontaktów - dop. red.). Ostatni raz pisaliśmy w sierpniu. W tym czasie rozmawialiśmy też w przelocie.
A z Wójcickim?
W czasie prac nad budżetem dość częste. Potrzebujemy jednak częstszych rozmów, dlatego wspólnie ustaliliśmy kalendarz regularnych, cotygodniowych spotkań prezydenta z klubem radnych LDM w przyszłym roku.
Macie, jako klub radnych, dobre i partnerskie stosunki?
Nie zawsze jest łatwo i miło. Ale też nikt nie obiecywał, że tak będzie. Kompromisy bywają trudne. Jednak musimy i chcemy się dogadywać. Mamy w końcu wspólny program do zrealizowania. Program, na który zagłosowali mieszkańcy.
Jednak układa się to w pewną chronologię: idziecie razem do wyborów, pojawiają się tarcia, znani działacze Ludzi dla Miasta krytykują „swojego” prezydenta, z klubu odchodzi dwóch radnych... Tak to wygląda z boku. Pytam więc wprost: czy ciągle jesteście z prezydentem jedną drużyną?
Niedawno, podczas prac nad budżetem, mieliśmy więcej czasu na spotkania, rozmowy. W mojej ocenie doszło do pewnego oczyszczenia. Przełożyło się to na współpracę przy tworzeniu planu wydatków. Złożyliśmy 42 poprawki do budżetu, z czego aż 23 przeszły. Przy 100 milionach środków możliwych do zagospodarowania, 40 milionów to nasza inicjatywa. Żaden klub nie wynegocjował więcej. Mało kto o tym wie, bo nie trąbiliśmy jak inne kluby o naszym sukcesie.
Dlatego na tę chwilę proszę być o naszą współpracę spokojnym.
Słucham cię i tak się zastanawiam: rozczarowała cię praca w radzie? Marzenia i pomysły rozbiły się o rzeczywistość?
Nie. Bo nigdy nie miałam żadnych wyobrażeń i oczekiwań. Naprawdę. Pomyślałam, że skoro wchodzę w to, skoro chcę być radną, to biorę, co los da. Daje różnie, ale nie narzekam i robię swoje. Ciągle się uczę, czasami - jak wspominałam - mam chwile zwątpienia, ale idziemy do przodu.
Jednak wasi przeciwnicy polityczni, na podstawie ostatnich zdarzeń i komentarzy także samych działaczy Ludzi dla Miasta, już wieszczą rozłam i koniec wielkiej współpracy. Co byś im odpowiedziała?
(Uśmiech) powiedziałabym im: wesołych świąt. Nie mają co zacierać rąk.