Nie ma ucieczki z Jante, jak tylko w inne Jante
Filip Springer wyruszył na północ w poszukiwaniu śladów Jante. Fenomenu ze Skandynawii, który rzuca ciekawe światło na współczesne bolączki.
Ładna kurtka.
W Danii też chwalili. Dziwili się tylko, że kupiłem żółtą, a nie szarą jak wszyscy.
Jak głosi prawo Jante: „Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy od nas”?
W tym przypadku raczej żarty.
A może: „Nie sądź, że jesteś kimś”, albo: „Nie myśl, że jesteś kimś więcej niż my”
Też nie. Ani podczas pobytu w Danii, ani w jakimkolwiek innym momencie życia nikt nie stosował wobec mnie żadnej z zasad prawa Jante. Mógłbym powiedzieć: Nie jestem z Jante.
Co to właściwie znaczy „być z Jante”?
W najbardziej dosłownym rozumieniu: pochodzić z Nykobing Mors, pierwowzoru miasta opisanego w latach 30. przez Aksela Sandemosego w powieści „Uciekinier przecina swój ślad”. Zamieszkująca ją społeczność, składająca się głównie z robotników, miała przestrzegać niepisanego kodeksu, którego zasady tłumiły jakiekolwiek przejawy ambicji i indywidualizmu. W Jante każdy znał swoje miejsce i wiedział, że jego los przesądzony jest już w momencie narodzin: jeśli urodziłeś się jako syn robotnika, też zostaniesz robotnikiem i nie wyobrażaj sobie, że stać cię na coś więcej. Na bardziej ogólnym poziomie, „być z Jante” to po prostu wywodzić się z konserwatywnego, niewielkiego społeczeństwa. A dziś, najczęściej sformułowania „jestem z Jante” używa ten, kto chce odżegnać się od pewnego modelu zachowań, móc powiedzieć: wyrwałem się z Jante, albo dosadniej: pieprzę Jante. Jest nawet taki hashtag na Instagramie „#fuckjante”.
W dalszej części tekstu dowiesz się m.in. co łączy Jante z Dulszczyzną i jakie jest prawdziwe oblicze Skandynawii.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień