Nie leczmy ludzi ze względu na wiek [ROZMOWA]
Z doktorem nauk medycznych Januszem Siedleckim, ordynatorem I Oddziału Chorób Wewnętrznych Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach rozmawiamy o przyszłości interny i zadaniach, jakie przed nią stoją.
Luiza Buras-Sokół: - Choroby wewnętrzne to pojęcie niezwykle szerokie. Czym interna w istocie się zajmuje?
Doktor nauk medycznych Janusz Siedlecki: - Ta specjalizacja zajmuje się zintegrowanym leczeniem chorób wewnętrznych różnych narządów. Obejmuje diagnostykę tych stanów, które nie są jednoznacznie określone i skierowane do leczenia specjalistycznego oraz leczeniem współistniejących chorób.
Czy nie jest trochę tak, że na internistów zrzucana jest odpowiedzialność za przypadki trudne do diagnozy, nie do końca rozpoznane? Interna staje się więc pojemnym "workiem".
Wiele chorób wymaga uzupełnienia diagnostyki w warunkach szpitalnych. Czy oddziały internistyczne są "workiem"? Siłą rzeczy tak, skoro trafiają tu ludzie z różnymi objawami, a u końca diagnostyki pojawiają się różne choroby, czasem spoza kręgu zainteresowania chorób wewnętrznych.
Ale "workiem" bardzo potrzebnym. Choć młodzi lekarze tę specjalizację wybierają chyba coraz rzadziej.
To piętno działań niemedycznych, które zmieniły sposób funkcjonowania chorób wewnętrznych. Była to kiedyś specjalizacja wymagana do robienia specjalizacji wąskich. Od kilku lat obowiązuje nowy sposób kształcenia. Specjalizację szczegółową można uzyskać przyswajając jedynie trzyletni moduł z chorób wewnętrznych, który nie kończy się żadnym egzaminem, nie daje żadnych uprawnień. W moim odczuciu, jako wojewódzkiego konsultanta do spraw chorób wewnętrznych, jest to rozwiązanie bezsensowne. Oczywiście potrzebni są specjaliści bardzo wąskich dyscyplin. Pytanie tylko: na jakim etapie i do czego?
Czy grozi nam zatem likwidacja oddziałów chorób wewnętrznych?
Z jednej strony istnieje naturalna presja pacjenta, który dąży do tego, by być leczonym w ośrodkach specjalistycznych. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że można to rozwiązać technicznie i na bazie ponad 20 oddziałów internistycznych w województwie świętokrzyskim utworzyć pełnoprofilowe wąskospecjalistyczne oddziały.
Problemem są choroby współtowarzyszące. Jak wybrać jeden oddział specjalistyczny, gdzie powinien leżeć tak schorowany pacjent?
Można spróbować sobie wyobrazić dwunastu specjalistów stojących nad łóżkiem chorego (uśmiech). Nie widzę tu złotego środka.
Złotym środkiem jest wszechstronnie wykształcony lekarz specjalista chorób wewnętrznych.
Mimo wszystko mocno zauważalna jest tendencja do rozwijania dyscyplin wąskich nie obok, ale kosztem interny. Dodatkowo każdy podmiot prowadzący placówki lecznicze do tej pory mógł dowolnie przekształcać oddziały internistyczne według własnych upodobań. W jednym z miast przekształcano te oddziały najpierw w kardiologiczne, potem w neurologiczne i znów w kardiologiczne, co zależało od tego, jak dane procedury były wyceniane. Tymczasem słowo "wycena" w ogóle nie powinno brać udziału w dyskusji o medycynie. Oddziały wewnętrzne są jednymi z mniej rentownych, gdyż tutaj leczenie chorych jest bardzo trudne do wyceny. Chorzy "jednego zachorowania", które łatwo wycenić, w większości zostali już wyprowadzeni poza szpital.
Czy czeka nas zatem jeszcze bardziej szczegółowy podział dokonujący się także wewnątrz poszczególnych specjalizacji?
Żyjemy w świecie, który zmusza nas do rozdrabniania. Dokonuje się wielki postęp i by ogarnąć pewne dyscypliny, musimy zająć się kwestiami bardzo wąskimi i szczegółowymi. Tak musi chyba być. Pamiętam słowa pewnego profesora, który zaczynając wykład na temat medycyny molekularnej powiedział, że są dwie drogi: można wiedzieć wszystko o niczym albo nie wiedzieć niczego o wszystkim. Przykładem mogą być ludzie w podeszłym wieku, którzy przecież pojawili się nie dziś. Wcześniej próbą rozwiązaniem opieki nad nimi było tworzenie Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych czy Domów Opieki Społecznej, gdzie chciano umieszczać tych ludzi, czemu zawsze się sprzeciwiałem, uważając, że nie jest to dział medycyny. Ci ludzie mają rodziny, dzieci. Jakie przemiany społeczne spowodowały, że dzieci nie są w stanie lub nie chcą się zająć swoimi rodzicami? Ale to nie jest problem medyczny. Dziś panaceum na wszystko ma być geriatria. Tymczasem kategoryzowanie ludzi i leczenie ich ze względu na wiek nie ma racji bytu. Czy po 70. roku życia będziemy musieli chodzić do gerontokardiologa, gerontonefrologa, gerontodiabetologa?
Będzie aż tak?
Nie wiem. Ale skoro idziemy w tym kierunku, to te wąskie specjalizacje muszą na takie przemiany odpowiedzieć dodatkiem "geronto". Geriatria jest z pewnością pasjonującą specjalizacją. Sama próba poznawania procesu starzenia, zatrzymania go, to na pewno rzeczy ważne. Jednak wydzielenie tej dziedziny jest, moim zdaniem, pomysłem złym. Lepszym byłoby dostrzeżenie tych ludzi i ich potrzeb w oddziałach wewnętrznych niż likwidacja oddziałów wewnętrznych i przybicie tabliczki: oddział geriatryczny. Geriatria nie rozwiąże rodzinom niemożności sprawowania opieki nad seniorami. Nie spowoduje, że człowiek mający duży stopień niesprawności, po wyjściu z oddziału zapisze się na kurs tańca.
Póki co jednak oddziały wewnętrzne istnieją, są potrzebne. Jakie choroby najczęściej są w nich diagnozowane? Kto jest ich pacjentem?
Rozkład częstości zachorowań jest podobny, jak w całej populacji. Na pierwszym miejscu są choroby układu krążenia, w przypadku których naszą domeną jest mniej diagnostyka, a bardziej leczenie. Jeśli wszystko kończy się pomyślnie, pacjenci wracają pod opiekę swoich lekarzy rejonowych albo wychodzą ze wskazaniem do konsultacji okresowych u specjalistów. Druga grupa chorób, niestety narastająca, to choroby nowotworowe. W naszym oddziale nie ma przyjęć planowych. Trafiają do nas osoby, którym coś się stało, teraz na przykład z powodu upałów.
Może warto wystosować ostrzeżenie, jak powinniśmy się zachowywać w czasie bardzo wysokich temperatur.
Oceńmy swoje możliwości, czy jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować w takich warunkach. Jeśli nie, unikajmy wyjść na zewnątrz. Apel do młodszych, by uważali, zwłaszcza nad wodą, i nie chłodzili się zimnym piwem, bo to po pierwsze - szok dla organizmu, po drugie - powoduje brak krytycyzmu i jest częstą przyczyną utonięć. Długa ekspozycja na słońce może skutkować szokiem termicznym. Mechanizm termoregulacji organizmu nie jest w stanie nadążyć, rośnie nam temperatura, a powyżej pewnej wartości nasze białka zaczynają się ścinać, pewne szlaki enzymatyczne przestają funkcjonować, co może doprowadzić do śmierci. Tak wygląda śmierć dzieci pozostawionych w zamkniętych autach, o czym czasem słyszymy.