Nie jesteśmy ozdobami – mówi pisarka Aneta Jadowska
Chłopcy mają pod dostatkiem bohaterów literackich, z którymi mogą się utożsamiać, ale co z dziewczynkami? Kanon pełen jest historii kobiet ukaranych za to, że pragnęły w życiu czegoś więcej – mówi Aneta Jadowska.
Z Anetą Jadowską, pisarką z Torunia, rozmawia Lena Szuster
Usłyszałaś kiedyś, że piszesz „literaturę kobiecą”?
Chyba każda autorka słyszy coś takiego, nawet noblistka. Lata temu, jeszcze na studiach polonistycznych, jeden z moich profesorów powiedział, że nie będzie czytał Olgi Tokarczuk – bo to proza menstruacyjna, rozhisteryzowana, emocjonalna, pozbawiona sensu. Podobnych zarzutów nie stawia się mężczyznom. Tak jakby ich doświadczenia albo sposoby postrzegania świata były uniwersalnie ludzkie. Bardziej wartościowe.
A przecież każdy autor, bez względu na płeć, porusza właściwie te same tematy.
Z klasyki warto wymienić na przykład powieści Czesława Miłosza i Tadeusza Konwickiego, w których ważną rolę odgrywa motyw pierwszej miłości, dojrzewania, poznawania własnego ciała. Bardziej współcześnie i popkulturowo – bohaterowie kryminałów Henninga Mankella czy Jo Nesbø nieustannie wikłają się w różnego rodzaju romantyczne relacje. To jest normalne, akceptowalne. Wystarczy jednak choćby sugestia związku w książce napisanej przez kobietę, by od razu przypiąć jej łatkę romansu. Autorkom stawia się dużo wyższe wymagania.
Pewnie dlatego kobiety nie raz i nie dwa publikowały pod męskimi pseudonimami.
Szlak przetarła George Sand, później pojawiła się George Eliot, a na poletku fantastycznym Andre Norton i oczywiście J. K. Rowling. Można by tak wymieniać dalej. Dla wielu pisarek pseudonim był jedyną szansą na publikację – bo żaden mężczyzna, żaden chłopiec dobrowolnie nie sięgnie po coś, co wyszło spod pióra kobiety! Niemądre? Przestarzałe? Zamknięte podejście? Jasne. Jest przecież wielu wspaniałych, mądrych facetów, którzy wspierają kobiety i chcą poznać ich sposób patrzenia na świat. Niektórych wydawców to jednak nie przekonuje. Przypomnijmy, że pierwszy tom Harry’ego Pottera ukazał się w 1997 roku, czyli całkiem niedawno.
Wciąż walczymy z tymi samymi stereotypami i wciąż zdarzają się ludzie, których dziwi, że mężczyzna jest w stanie napisać dobry romans, a kobieta – wszystkie inne gatunki.
Może to dlatego, że na liście lektur mamy więcej autorów niż autorek...
To się zmienia, choć według mnie nie tak szybko, jak powinno (śmiech). Marzę, żeby każdy czytelnik, bez względu na płeć, kolor skóry czy orientację seksualną, czuł się w literaturze reprezentowany, odnalazł swój głos, swoją narrację, swoje historie. Potrzebujemy różnorodności. Z tym nadal jest problem. Wprawdzie chłopcy mają pod dostatkiem bohaterów, z którymi mogą się utożsamiać, ale co z dziewczynkami? Kanon pełen jest historii kobiet ukaranych za to, że pragnęły w życiu czegoś więcej. Weźmy na przykład Anię z Zielonego Wzgórza – planowała pisarską karierę, zdobyła wyższe wykształcenie, ale ostatecznie musiała zrezygnować z ambicji literackich. Nie chcę, żeby moje siostrzenice rezygnowały z czegokolwiek. Są bystre, odważne, ciekawe świata. Zasługują na wszystko, co najlepsze. W tym – na silne bohaterki literackie, które pokażą im, że kobieta nie jest nagrodą, trofeum czy salonową ozdobą.
Silne bohaterki – czyli jakie?
Przede wszystkim wielowymiarowe, różnorodne, takie, które czasem błądzą lub czegoś nie wiedzą, ale mimo to się nie poddają. W tym tkwi prawdziwa siła. Nierzadko jednak rozumie się ją wyłącznie jako fizyczną krzepę. Spotkałam się z takim myśleniem w kontekście dwóch moich bohaterek – Dory Wilk i Nikity. Obie potrafią skopać tyłki złym ludziom, to fakt, ale nigdy nie powiedziałabym, że właśnie dlatego są naprawdę silne. Dora jest empatyczna, nieustępliwa, zawsze dba o innych, ma bardzo rozwinięty instynkt obronny. Nikita z kolei świadomie odrzuca traumatyczną przeszłość i uczy się budować relacje.
Siły nie sposób też odmówić twoim Garstkom. Może i są mikrej postury, ale to nie przeszkadza im stawać w obronie słabszych. Na przykład z gaśnicą w dłoniach.
Garstki to mój sposób na zmierzenie się z tematem przemocy domowej. Nie zgadzam się, żeby to było tabu, tajemnica, wina ofiary. Wstydzić powinien się oprawca. Tymczasem wciąż słyszymy, jak odpowiedzialnością za gwałt obarcza się kobietę, bo „sama tego chciała”, „ubrała się wyzywająco”, „na pewno zasłużyła”, „czemu nie odeszła od brutalnego męża?”. Odpowiem: nie odeszła, ponieważ nie mogła, nie miała dokąd. Przemoc zaczyna się od systematycznego odcinania rodziny i przyjaciół, kontrolowania finansów, obniżania poczucia własnej wartości, zastraszania. Na koniec ofiara zostaje całkiem sama – i doskonale o tym wie. Co gorsze, nawet jeżeli odważy się powiedzieć o swojej sytuacji znajomym albo zgłosić się na policję, nie ma gwarancji, że zostanie potraktowana serio!
Zapewne w imię starej, dobrej zasady, że co się dzieje za zamkniętymi drzwiami...
To niestety prawda. Nie lubimy wtrącać się w życie innych, ale jeżeli widzimy coś niepokojącego, powinniśmy reagować. Pamiętajmy, że przemoc domowa to nie zawsze podejrzane dzielnice, bieda i alkoholizm, ale też pozornie szczęśliwe, porządne, majętne rodziny. Bita i gwałcona może być żona nauczyciela, prawnika, lekarza albo posła. Nasza sąsiadka. Przyjaciółka. Siostra. Nie odwracajmy się od żadnej z nich. Czasem naprawdę wystarczy wyciągnąć dłoń, zauważyć problem, żeby zrobić wielką różnicę. Zmienić czyjeś życie na lepsze.
Tak jak Garstki, które organizują pomoc dla ofiar przemocy domowej.
Wiem, że to trochę sytuacja idealna – Garstki tworzą Przystań, miejsce, w którym ofiary przemocy domowej mogą się schronić, uwierzyć w siebie, zacząć leczyć ciało i umysł, uzyskać pomoc prawną oraz medyczną. W Polsce takiego systemowego wsparcia dla ofiar po prostu nie ma. Jest za to przyzwolenie na zło. Walczę z tym tak, jak potrafię – pisząc książki, snując opowieści, rozmawiając z czytelnikami. Często po spotkaniach autorskich podchodzą do mnie kobiety, które doświadczyły przemocy domowej. Do dziś pamiętam, jak jedna z nich przyznała, że dopiero czytając czwarty tom przygód Dory, zobaczyła swoją sytuację oczami córki. Ta zmiana perspektywy dała jej siłę i motywację, żeby wyrwać się z toksycznej relacji, zawalczyć o siebie i dzieci.
Innym razem, po premierze pierwszych Garstek, spotkałam się z seniorkami z klubu czytelniczego w pewnej małej miejscowości. Były bardzo szczęśliwe, że w powieści kluczową rolę odgrywa starsza pani, zaradna seniorka, podobna do nich, ponieważ takich bohaterek w prozie i filmie jest mało.
Zupełnie jakby kobiety miały datę ważności i po trzydziestce, maksymalnie czterdziestce, do niczego już się nie nadawały. Co najwyżej do trzecioplanowej roli babci.
Dodały też, że choć są przyjaciółkami od dawna, nigdy wcześniej nie rozmawiały o tym, co dzieje się w ich domach. To był sekret, tajemnica, wstyd. Dopiero po lekturze Garstek, pod pretekstem analizowania fabuły, zaczęły się otwierać. Porządkować różne sprawy. Rozliczać się z przeszłością.
To na pewno wymagało wielkiej odwagi. W Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni do mówienia o przemocy głośno, na forum publicznym. Chyba trochę brakuje nam do tego języka. Bo jak przyznać, że jest się ofiarą? Jakich słów użyć?
Poruszyłaś ciekawy temat. Czy o poważnych sprawach wypada mówić inaczej niż szeptem, grobowym głosem, z pełną pompą? Według mnie – jak najbardziej. Lżejsza forma nie osłabia problemu, ale ułatwia konwersację na jego temat. Czasem pozwala zakraść się do czytelnika, zaskoczyć go, oswoić z trudnym tematem, nauczyć o nim rozmawiać. I to też jest cenne. Dlatego seria o Garstkach to nie tylko przemoc domowa, ale i dużo humoru, dobrej zabawy, rodzinnego ciepła, wreszcie – kobiecej solidarności.
A jeżeli już o kobiecej solidarności mowa… Należysz do Hardej Hordy, czyli grupy trzynastu fantastycznych pisarek. Jak zaczęła się wasza współpraca?
Od pogaduszek na Facebooku (śmiech). Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, najpierw na naszych tablicach, a później już w prywatnych wiadomościach. Motywowałyśmy się, wspierałyśmy, ale też dzieliłyśmy konkretną wiedzą, doświadczeniami z rynku: uważaj na tego wydawcę, bo jest nieuczciwy, przyjrzyj się zapisom w umowie, zasługujesz na wyższą stawkę. Tego typu rzeczy. W końcu postanowiłyśmy coś razem napisać. Tak powstała antologia opowiadań, w której zmierzyłyśmy się z ważnym dla nas tematem przekraczania granic. Co ciekawe, nad publikacją pracowały właściwie same kobiety: dwanaście pisarek, cztery ilustratorki, graficzka, redaktorka, korektorka, tylko składaniem zajmował się mężczyzna, ale obiecał, że specjalnie dla nas czasem ubierze spódniczkę, albo choć kilt. Celowo właśnie tak dobrałyśmy skład zespołu wydawniczego: chciałyśmy pokazać, że kobiety – wbrew stereotypowym opiniom – potrafią współpracować, tworzyć rzeczy niezwykłe, po prostu dobrze, rzetelnie wykonywać swoją robotę. Udało się. Teraz pracujemy nad kolejną antologią – z baśniowym motywem przewodnim.
Jak Harda Horda została przyjęta w środowisku? Entuzjastycznie? Czy raczej sceptycznie?
Oczywiście pojawiło się trochę niezadowolonych osób, wieszczących, że za chwilę zaczniemy palić mężczyzn na stosach (śmiech). Zarzucano nam na przykład mizoandryzm, co wydaje mi się strasznie zabawne, bo przecież w historii literatury znajdziemy wiele wyłącznie męskich klubów, których nikt jakoś z automatu nie posądza o mizoginię czy nienawiść do kobiet. Jednak poza tymi przypadkami Hardą Hordę przyjęto bardzo ciepło. Praktycznie codziennie dostajemy wiadomości zarówno od czytelników obojga płci, którzy dzielą się wrażeniami z lektury, jak i od koleżanek po piórze. To naprawdę niesamowite uczucie – usłyszeć, że dzięki nam poczuły się zainspirowane, uwierzyły w siebie, znalazły siły do działania. Czego chcieć więcej?
Może dzięki wam wydawcy będą chętniej publikować książki pisane przez kobiety?
Byłoby wspaniale! Widzisz, na początku kariery mój ówczesny wydawca zapowiedział, że nie mam co liczyć na promocję, bo jestem kobietą. A kobiety, jak wiadomo, gorzej się sprzedają, mają okropny zwyczaj zachodzenia w ciąże, porzucają pisanie dla dzieci, a jeszcze, nie daj Boże, robią kariery – i dalej w tym samym tonie.
Nastawiano mnie przeciwko innym autorkom, mówiąc: „to przez nią zarabiasz mniej”, „to jej wina”, „na rynku jest miejsce tylko dla jednej z was”, „musisz z nią walczyć”. Nieprawda – pomyślałam wtedy. Nie musimy ze sobą walczyć. Możemy porozmawiać, zaprzyjaźnić się, razem znaleźć jakieś rozwiązanie. I tak właśnie zrobiłyśmy. Okazało się, że razem jesteśmy silniejsze. Dzisiaj każda z nas ma lepszego wydawcę – i przyjaciółki, na które może liczyć. Warto więc było trochę się pomęczyć.
Piszecie różne gatunki – powieści obyczajowe, kryminały, książki dla dzieci, fantastykę. W której konwencji czujesz się najlepiej?
Uwielbiam obyczajowo-kryminalny klimat Garstek, bardzo cieszy mnie kreowanie historii dla najmłodszych, ale chyba najbardziej cenię fantastykę – jest twórcza i otwarta, daje wiele możliwości, a przy tym stawia wiele wyzwań. Nie ma w niej miejsca na schematyczność, przewidywalne rozwiązania czy utarte ścieżki. Fantastyka zmusza do szukania innych dróg, filtrowania świata, oglądania go przez różne soczewki. Pozwala spojrzeć na zupełnie zwykłe rzeczy w sposób niezwykły.
Na przykład zmienia nasz codzienny, zwykły Toruń w magiczny Thorn. W twoich powieściach miasta ożywają, mają swoje odrębne charaktery, stają się pełnoprawnymi bohaterami.
Trochę też determinują historię, kształtują bohaterów. Garstki nigdy nie powstałyby, gdyby nie moja wizyta w Ustce – wystarczył jeden dzień, krówki w kawiarni, spacer brzegiem morza, żebym zakochała się po uszy i przy okazji wymyśliła całą fabułę. Nikita potrzebowała Warszawy – jej ogromu i anonimowości. A Dora – magicznego Torunia, w którym warstwy historii nakładają się jedna na drugą, przeszłość zostawia ślady, gruby osad kurzu, nie tylko na murach i kamieniczkach starego miasta, ale też w ludziach. Dla mnie to miasto idealne, nie za duże i nie za małe, dziwacznie przedzielone rzeką, pełne tajemnic. Czasem strasznie mnie wkurza, ale mimo to nie mam ochoty z niego wyjeżdżać. Z moim zawodem mogłabym mieszkać wszędzie – wciąż jednak wybieram Toruń. Chyba jesteśmy na siebie skazani. Mi z tym dobrze, chociaż nie wiem, jak on to znosi (śmiech).
Aneta Jadowska
Pisarka z Torunia, filolożka, wielbicielka pomysłów niepraktycznych i niełatwych, czym uzasadnia doktorat z literatury i wiele innych ślepych uliczek w swojej biografii. Członkini Hardej Hordy. Pracoholiczka. Wydała m.in. serię o Dorze Wilk, trylogię Nikity, kilka zbiorów opowiadań i serię obyczajowo-kryminalną o Garstach z Ustki.