Nie jestem dziewczyną na golfa. Piłka to jest to! Nic nie dostarcza takich emocji [rozmowa]
Jest, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne, wielką fanką futbolu. Kibicuje biało-czerwonej reprezentacji i klubom, w których grał (Borussia Dortmund) i gra (Fiorentina) Jakub Błaszczykowski. Odwiedza polskie stadiony, jeździ za swoimi ulubionymi zespołami po Europie. Małgorzata Domagalik opowiada o swojej wielkiej pasji.
Brakuje pani emocji?
Od rana do wieczora! Wczoraj zamykałam kolejny numer magazynu. Śpieszyłam się do domu, Borussia Dortmund grała z Tottenhamem. A że kilka tygodni wcześniej byłam we Florencji na meczu Fiorentiny z „Kogutami”, to chciałam sprawdzić, jak wypadnie porównanie „Violi” z Dortmundem. Około 25 minuty przekonałam się jednak, że będzie to mecz do jednej bramki (Borussia wygrała 3:0 - przyp. T.M) i spotkanie przestało mnie interesować. Ale piłkarskie emocje są dla mnie jedyne w swoim rodzaju.
Czyżby interesowanie się futbolem było trendy?
Nigdy mnie nie interesowało, czy coś jest trendy czy passe. Mnie piłka nożna „kręci”. Wykupiłam wszystkie możliwe kanały, pokazujące mecze czołowych lig europejskich. Całe swoje życie towarzyskie, weekendowe podporządkowuję meczom, które mnie relaksują. Dla mnie supermecz, to event. Co nie przeszkadza mi za chwilę pójść do teatru Warlikowskiego na „Francuzów”.
Skąd to nietypowe, jak na kobietę hobby?
Od zawsze! Od kiedy, jako 11-letnie niepokorne dziecko, czekałam na skomplikowany zabieg nogi i miałam zakaz wychodzenia z domu. A poszłam z chłopakami i wykonałam absolutnie beznadziejnie rzut karny. Skończyło się złamaniem szyjki udowej. To zdarza się u dzieci w tym wieku raz na pół miliona. Poczułam się tym samym wybrana. Być może stąd to uczucie.
Wychowywała się pani wśród chłopców?
(śmiech) Chłopcy się wychowywali wokół mnie. Zawsze byłam takim liderem, ale jak byłam mała, to bardzo często słyszałam: chłopczyku, jak masz na imię? Jestem z inteligenckiego domu, gdzie się piłkę oglądało i nigdy nie było w nim podejścia do futbolu, jako tandetnej rozrywki. I za to też „szanowałam” swoich rodziców. Pamiętam fantastyczne mecze Górnika z AS Romą czy Manchesterem City. Uwielbiałam Huberta Kostkę i Włodka Lubańskiego.
Żyłam w świecie, w którym piłka nożna była wyznacznikiem męskiego hartu ducha.
A zna pani przepisy gry?
Podobno znam, ale nie chcę wszystkich znać. Podchodzę do gry bardzo intuicyjnie. Siedząc na trybunach wśród piłkarzy, którzy z różnych powodów nie grają, zdarza mi się rzucić, co dany zawodnik powinien teraz zrobić na boisku. Wywołuję wówczas u tych profesjonalistów prawdziwe zdumienie.
Co w piłce cieszy?
Przekonuję się na każdym kroku, że to szalenie inteligentna gra.
Oskar Wilde uśmiałby się po pachy. Dla niego futbol to gra barbarzyńców!
Ale Wilde miał też... dwie twarze Greya. Może tak mówił z powodu jakichś kompleksów. A poza tym był dobry w czymś innym. Mariusz Walter, też wielki fan futbolu, powiedział kiedyś bardzo piękne zdanie: „Piłka na najwyższym poziomie jest jak dramat Szekspira!” Tam się wszystko może wydarzyć. Uwielbiam taki punkt widzenia.
Jest w pani wówczas więcej mężczyzny czy kobiety?
Zawsze miałam swoje typy urodowe. Gdy byłam nastolatką, to nie mogłam oderwać oczu od włoskiego gracza Giancarlo Antognoniego; był przepięknym facetem, a jak grał w piłkę...
Kibicowanie klubowi i reprezentacji Polski jest dla pani równie ważne?
W kraju nie kibicuję żadnemu klubowi. Emocjonalnie „sprzyjam” Borussii, teraz Fiorentinie, bo grał lub gra tam Kuba Błaszczykowski. O drużynie z Dortmundu w tym czasie bardzo dużo się już dowiedziałam. Zostałam dopuszczona do miejsc, gdzie nie dane było być polskim dziennikarzom. Pewnie mnie z tego powodu tak nienawidzą. Trudno... Zaproszono mnie do gabinetu Juergena Kloppa, dokąd nie ma wstępu absolutnie nikt postronny i spędziłam z nim na rozmowie dwie godziny, kiedy Klopp najbardziej ulubionym dziennikarzom poświęcał góra 20 minut. Rozmawiałam z kilkoma zawodnikami, m.in. Hummelsem czy Khelem. Mieszkałam, wreszcie w czasie Ligi Mistrzów 2014, jako jedyny dziennikarz, z ekipą Borussii w hotelu przed historycznym meczem z Realem. Miałam dobry „start”, dlatego nadal z tym klubem sympatyzuję. Znam Łukasza Piszczka, Roberta Lewandowskiego. Dziś brakuje mi bardzo w drużynie Dortmundu Kuby Błaszczykowskiego, ale mam nadzieję, że wróci z wypożyczenia do Florencji.
Kibice w Dortmundzie długo nie mogli wybaczyć władzom klubu, że go wypożyczyły?
Nie dziwię się. Trzeba było widzieć, jak fani Borussii go traktują. Jest mega lubiany i szanowany. Tych 80 tysięcy kibiców wykrzykuje różne nazwiska. Kiedy pada: „Błaszczykowski” - jest nieprawdopodobna wrzawa. I to są właśnie te emocje, których nigdzie się nie doświadczy. Ta jedyna swego rodzaju wspólnota.
Na stadionie ma pani poczucie wspólnoty z kibicami?
Oczywiście! Bywam na meczach Legii, wśród najzagorzalszych sympatyków i nic złego się nie wydarzyło. A pieśń klubowa: „Sen o Warszawie” powaliła mnie, brzmi fantastycznie. Na Stadionie Narodowym podobnie. Uprawiam taką swoją dziennikarską indokrynację. Kiedy teraz byłam na meczu Fiorentiny z Interem, to przekonałam się, jak inna jest włoska publiczność. Mówiłam jednak do nich: Grande Kuba, Grande Kuba. Integracja musi być...
Jestem z inteligenckiego domu, gdzie się piłkę oglądało i nie było w nim podejścia do futbolu, jako tandetnej rozrywki.
Dlaczego właśnie Błaszczykowski stał się pani literackim bohaterem?
Przypadek i nie, chociaż oboje z Kubą nie wierzymy w przypadki. Przed turniejem Euro w Polsce i Ukrainie mój niemiecki mąż oglądając mecz bundesligi , powiedział: „Ten nasz Błaszczykowski”. Zainteresowałam się tym. Wstyd się dziś przyznać, lecz wówczas nie znałam naszego dortmundzkiego trio: Błaszczykowski - Lewandowski - Piszczek. Nie koncentrowałam się na nim. Postanowiłam w cyklu „Mistrz i Małgorzta” w PANI zaprosić go do rozmowy. Uznałam, że może zainteresować moich czytelników. Jednak do końca nie znałam jego życiowych perypetii.
Wiedziała pani już wtedy, że Kuba ma skomplikowaną osobowość? Jest mrukiem, z dziennikarzami rozmawia niechętnie, wręcz przed nimi ucieka...
Widocznie znam innego Kubę i inną stronę jego osobowości. Może to jest czas odpowiedzieć sobie także dlaczego ja, Małgorzata Domagalik dziennikarka niesportowa ruszyłam temat, którego nikt z was, dziennikarzy sportowych nie podjął.
To dlaczego się pani odważyła?
Bo, mówiąc za nieżyjącym już Andrzejem Żuławskim: „Nic w życiu się nie liczy poza wolnością i prawdą”. Dla mnie sens tego zawodu polega na podejmowaniu wyzwań. w imię wolności i prawdy. Bez względu na to, jaka ona jest i czy nam się podoba czy nie.
Duża była między panią a Kubą nieufność?
Był w tej rozmowie normalny, w odpowiedziach może nieco powściągliwy. Nie patrzyłam, czy jest mrukiem, czy nie. Nie miało to dla mnie znaczenia. Dostrzegłam, że to fajny gość.
Pojawiło się w waszej rozmowie pytanie przełomowe o ojca, który z zimną krwią zamordował jego mamę?
Mogłam się spodziewać zadając jedno z pytań dotyczących jego taty, że odpowie mi: Wie pani co, to ja dziękuję. Co to panią obchodzi. Do widzenia! Ale wiedziałam, że jako dziennikarz nie mogę go nie zadać. Kuba się zawahał, lecz odpowiedział. On mówił, ja słuchałam. Widać, że miał w tym momencie potrzebę mówienia, a ja - jego wysłuchania.
W książce nie rozstrzyga pani, czy Kuba przebaczył ojcu, który też już nie żyje.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Kuba bardzo kochał swojego ojca, a ojciec bardzo kochał Kubę. I dlatego ten dramat jest tym trudniejszy do przerobienia. A czy zdążył przebaczyć? Nie potrafię nawet teraz odpowiedzieć. Wiem za to na pewno, że dla Kuby zdanie ojca się liczyło, że był kochanym synem swego ojca. Ale stało się, to co stało.
Żył z traumą. Balastem.
Balast wciąż jest. To chyba zrozumiałe.
Czy jednak ciężaru tej niewyobrażalnej tragedii z dzieciństwa decyzją o książce nie zrzucił?
Nie wiem, ale powiedział mi, że drugi raz tej książki nie przeczyta. Przy okazji, to nie ja wyszłam z propozycją książki. Ona wyszła od Jurka Brzęczka, wujka Kuby.
Może wuj spodziewał się, że dla Kuby opowieść o trudnym dzieciństwie i dojrzewaniu okaże się wyzwoleniem?
Być może. Nie było między nami roz- mowy o tym. Bo tego nie da się zadekretować. Tak, jak nie da się zadekretować przyjaźni, tego że się komuś ufa. Było wiadomo tylko, że zadam każde, nawet najbardziej niewygodne i drażliwe pytanie, które przyjdzie mi do głowy, bo po prostu będzie uczciwe. Stało się tak, że cała rodzina Kuby dała mi certyfikat na prawdę dziennikarską i na mnie jako człowieka, ponieważ przyszłam z kompletnie innego środowiska, przed którym Kuba się zamyka, unika go. I jestem im za to bardzo wdzięczna.
A trudne relacje Błaszczykowskiego z Lewandowskim. Pani nie odpowiada w książce, co je wywołało?
Przeciwnie, Kuba wspomina o tym. Mówi o rozżaleniu. Przecież rekomendował Roberta do Borussii, po transferze wspierał, o czym zresztą wspomina Juergen Klopp. Potem każdy poszedł swoją drogą. To są ich prywatne decyzje i nie doszukiwałabym się w tym sensacji. Cóż, ludzie bywają sobą rozczarowani.
Czy taki gest, kiedy Kuba dogrywa do „Lewego”, ten zdobywa piękną bramkę i podbiega do Kuby celebrując z nim radość, coś może oznaczać?
Wyłącznie profesjonalizm. Wyrażają, że na boisku jest wzajemny szacunek dla swoich umiejętności. Robert jest wybitnym piłkarzem, a Kuba równie znakomitym. O Kubie napisałam książkę, o Robercie nie.
A napisałaby pani o Lewandowskim?
Nie.
Stało się tak, że cała rodzina Kuby dała mi certyfikat na prawdę dziennikarską i na mnie, jako człowieka.
To komu chciałaby pani poświęcić książkę?
Ibrahimovicowi. Mam też swego idola sprzed lat - Guenhera Netzera, bo jest do dzisiaj autorytetem w światowym futbolu. Benzema... Takie dziwne tropy, ale musi być charakter, musi być osobowość. W Polsce takim jest Kuba. O, przepraszam zapomniałam o Cantonie; słucha Mozarta, maluje obrazy. Cantona, gdy wszyscy raczą się szampanem - pije piwo. Przychodzi na konferencję prasową, to mówi do dziennikarzy tylko tyle: „Sardynka do morza popłynie, a wieloryby umierają samotnie na plaży”. To jest człowiek. Na moją wyobraźnię kibica działał też Boniek. Miał charakter, był niepokorny krnąbrny. Był z niego prawdziwy fajter.
Szukam zawsze w swoich „bohaterach” czegoś innego, bo człowiek nie jest jednowymiarowy, tak jak nie jest jednowymiarowa piłka.
A to co dzieje się wokół piłki, panią pociąga?
Wiele o tym czytam, ale mnie to nie „bierze”. Jedyne czego zazdroszczę piłkarzom, to adrenaliny. Tego czegoś, kiedy drużyna schodzi z boiska, wie że rozegrała fantastyczny mecz. To są te emocje. A co się w życiu liczy...? Emocje!
Piłkarze wchodzą w buty celebrytów?
Czy Kuba wchodził w buty celebrytów?
Nie.
To ma pan odpowiedź. Proszę sobie wyobrazić, że siedzimy z Kubą w najlepszej w Dortmundzie restauracji. Niemcy zachowują się perfekt. Nikt go nie zaczepia, nie wymusza autografu. Oni są po prostu zachwyceni, że on z nimi siedzi w tej samej „knajpie”. Kuba często mówi: Ale zauważyłaś, on podszedł do mnie jak do człowieka. Nie celebryty. Dlatego napisałam z tym piłkarzem książkę (śmiech).
Piłkarze lubią jednak być „królami życia”...
Kto uważa, że jest królem życia, jest dla mnie „niemądry”. A tacy są poza kręgiem moich zainteresowań.
Ale wspomniany Ibrahimović wydaje się być klasycznym przykładem króla życia!
Widziałam o nim rewelacyjny dokument niemieckiej telewizji, pokazujący skąd on przyszedł. Był imigrantem. Jego ciało pokryte jest prawie w całości tatuażami; na torsie nakleił sylwetki bezdomnych dzieci. A jego stosunek do matki, której chce wszystko wynagrodzić i opiekuje się nią na maxa. Jest supergościem.
Wybiera się pani na Euro do Francji?
Nie; wybieram się za to przed telewizor. Całe wakacje są podporządkowane finałom. W tym roku godziny meczów będą dogodne, wszystko można oglądać, zapisywać i typować. Mam swoich faworytów. Emocje też.
Serio?
Nie jestem dziewczyną na grę w golfa. Piłka , to jest to! W niej mieści się wszystko: walka, determinacja, ambicja, inteligencja, charakter, błyskotliwość, poczucie humoru. To są te cechy, które lubię u mężczyzn.
Jakiego zwycięzcę podpowiada intuicja?
W tym roku wygra Francja i wcale nie z powodu, że będzie gospodarzem. Nie chciałabym, żeby wygrali Niemcy, bo to już staje się nudne. Słyszałam od polskich fachowców, że faworytami są Belgowie.
Autor: Tomasz Malinowski