Nie chodzi o umiejętność liczenia, ale o to, kto i po co mydli nam oczy
Politycy starają się działać na emocje przez sondaże, bo wiedzą, że mają one wpływ na wzrost czy osłabienie zaufania wyborców – mówi Paweł Grzelak, matematyk i politolog.
Zacznę od pytania do Pana jako matematyka: czy można było ustalić w miarę precyzyjną liczbę uczestników marszów, które odbyły się ostatnio w Warszawie?
Policja mówi o 45 tys. zgromadzonych na placu Piłsudskiego. Stołeczny ratusz podaje 240 tys. uczestników marszu. Dokładnej liczby podać nie można, choćby dlatego, że trudno policzyć tych, którzy opuścili na chwilę marsz, by np. wstąpić na lody. Podobnych wariacji można podać więcej. Nie znaczy to jednak, że ludzie, którzy mają kwalifikacje do szacowania tłumów, są bezradni. W przypadku sobotnich marszów żadnej ze stron nie zależało na podaniu maksymalnie przybliżonej liczby ich uczestników. Nie chodzi mi tylko o to, co oczywiste, że na arenie politycznej antagonizm jest bardzo głęboki.
A o co?
Gdyby komukolwiek zależało na podaniu w miarę precyzyjnej liczby, musiałby, bo tego wymaga elementarna rzetelność, podać liczbę demonstrantów z dodaniem obu granic.
Czyli?
Podać tzw. widełki, czyli możliwą maksymalną i minimalną liczbę uczestników.
Jak w sondażach partyjnych?
Tak, tylko w sondażach owe widełki zwykle nie przekraczają 2-3 proc. w obie strony. Podajmy przykład: jeśli autorzy badania twierdzą, że mogą się mylić plus/minus o 2 proc., to znaczy, iż partia z wynikiem 10-proc. może liczyć na poparcie od 8 do 12 proc. W przypadku marszów, które odbyły się w Warszawie, widełki musiałyby być sporo większe, powiedzmy 15-, a może nawet 20-procentowe.
Ratusz i policja powinny więc podać liczbę manifestantów i zaraz dodać, że należy uwzględnić widełki?
Tak.KOD i opozycja szykują się do kolejnej manifestacji 4 czerwca. Organizatorzy liczą, że obecnych będzie na niej więcej ludzi niż w ubiegłą sobotę. Jestem pewny, że rozbieżności będą jeszcze większe niż w ubiegłą sobotę. Ani jednej, ani drugiej stronie nie chodzi przecież o przedstawienie możliwie dokładnych danych, a o chwalenie
Politycy nie mogą obejść się bez manipulowania liczbami, danymi?
Polityk, jak każdy człowiek, nie powinien kłamać, manipulować, zwodzić. Ale politycy należą do gatunku homo sapiens.
Słaba znajomość matematyki wśród Polaków, niechęć do policzenia na własny użytek najprostszych operacji ułatwia politykom oszukiwanie nas przy użyciu liczb?
Nie chodzi wyłącznie o umiejętność liczenia, lecz o całościowe wykształcenie. Bez znajomości podstaw matematyki, fizyki, historii, polityki czy biologii, ludzie są narażeni na manipulowanie sobą. Trzeba jednak podkreślić, że również ludzie doskonale wykształceni padają łupem polityków, którym nierzadko bezgranicznie i irracjonalnie ufają. Pamiętajmy, że politycy za nasze pieniądze korzystają z usług znawców od marketingu, psychologów społecznych, którzy podpowiadają im, jak skutecznie, mówiąc wprost, nas okłamywać.
Politycy PiS podkreślają, że za nimi opowiedział się naród. Nie odwołują się przy tym do liczb. Robi to opozycja. Przypomina, że na PiS zagłosowało 5,7 mln osób, czyli 37,6 proc. głosujących i 18,6 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania. Jakie cele przyświecają obu stronom, które w taki sposób manipulują rzeczywistością?
Należy uświadomić sobie podstawowy fakt. Ten, że do wyborów mamy ponad trzy lata. To ważne, bo wpływa na obecną kalkulację ze strony partii. Na tym etapie muszą głównie dbać o zatrzymanie i aktywizowanie swoich twardych wyborców. Wiedzą, że kosztowny jest powrót do dawnego stanu posiadania. Stąd politycy i osoby odpowiedzialne za marketing robią wszystko, by ich nie utracić, a na pozostałych starać się robić mocne wrażenie. Takie mogą uzyskać, przekonując, jak w przypadku PiS, że jest się mocarzem na polskiej scenie politycznej. Opozycja natomiast stara się wywrzeć takie wrażenie, by umniejszało ono siłę PiS.
W jakim stopniu na wyborców oddziałują wyniki sondaży? Czy partie mają rację, chwaląc się wysokimi notowaniami i próbując przemilczeć te słabsze?
Sondaże mają wpływ na ludzi, dlatego stronnictwa tak się zachowują. Komunikat, że prowadzimy w badaniach albo cały czas w nich zyskujemy, skutkuje tym, że formacja mogąca się takimi danymi pochwalić, zyskuje na wiarygodności. Wielu ludzi lubi znajdować się w obozie zwycięzców czy prowadzących.
Politycy starają się wykorzystywać też liczby pokazujące stan gospodarki. Nimi też manipulują. Czy tego rodzaju dane, pokazujące np. poziom PKB, długu publicznego, wydatków na badania, mają istotny wpływ na zachowania wyborcze Polaków?
Na około 80 proc. liczby obrazujące stan gospodarki działają w minimalnym stopniu.
Dlaczego?
Ponieważ niewiele mówią tzw. przeciętnemu wyborcy. Nie ma on kompetencji, by je ocenić, i nie ma w tym nic niezwykłego. W kampanii prezydenckiej Andrzej Duda, a potem w parlamentarnej Beata Szydło w zasadzie nie podawali żadnych liczb, które odnosiłyby się do gospodarki. Jednak to ich przekaz, że Polska jest w ruinie, wyraźnie celniej trafiał do większej liczby wyborców niż litania liczb, które podawali politycy PO i PSL.
PiS i jego rząd chwalą się realizacją programu 500+. Czy te 500+ przekłada się na poparcie, działa na wyobraźnię?
Zadziałało w czasie wyborów, działa nadal, lecz na miejscu PiS nie wierzyłbym w wielką siłę tej pięćsetki. Ludzie nie lubią nosić w sobie poczucia wdzięczności i rzadko kiedy potrafią się odwdzięczyć. Ponadto nie wszyscy, którzy mają dzieci, dostali 500 zł. Według danych GUS, połowa dzieci to jedynacy. To z czasem może budzić zawiść. Zapewne PiS liczy na to, że ci, którzy korzystają z 500+, będą się obawiali, iż nowa władza może im te pieniądze zabrać. Nie ma znaczenia, że opozycja nie odbierze tych pieniędzy, bo nieufność co do jej planów u wielu osób korzystających z 500+ pozostanie.