Za 40 dni wschowianie zadecydują, czy chcą odwołania pani burmistrz i radnych. O referendum i o tym co po nim, opowiada jego inicjator, Tomasz Stasiak.
Widziałem, że na Facebooku trwa już wielkie odliczanie do referendum...
Staram się, tak nawet dla swojego przypomnienia.
I tak aż do zera?
Tak, ale w międzyczasie będą też pojawiały się nowe artykuły i banery. Ale by referendum udało się tak, jak to planujemy, nie możemy w jednej chwili wystrzelać się ze wszystkich dział. Powoli, pod górkę będziemy to ciągnąć. A nasze działania będą maksymalne widoczne dla społeczeństwa w ostatnim tygodniu przed referendum.
Kampania na ulicach Wschowy już ruszyła?
Te banery, które wcześniej się pojawiały, wieszałem jeszcze w ramach inicjatywy, bo tak musiało być. Dopiero teraz pojawią się nowe z hasłem „referendum”. Zgodnie z prawem nie można było mówić, że mamy referendum, skoro nie mamy decyzji komisarza. Ale udało nam się wszystko zrobić w taki sposób, że komisarz nie miał się do czego przyczepić.
A słyszał pan o tym błędzie z datą referendum?(Komisarz wyznaczył złą datę z powodu wyjątkowo szybkiej publikacji jego postanowienia w wojewódzkim dzienniku urzędowym. Ostatecznie terminu nie zmieniono - przyp. red.)
Tak, tak! Być może wyznaczenie daty na 19 czerwca byłoby lepszym rozwiązaniem, ale uważamy, że 26 czerwca też nie jest złym dniem. Wiadomo, że wszyscy nagle nie wyjeżdżają, jak tylko zaczną się wakacje.
O to też chciałem zapytać. Czy początek wakacji nie odbije się na frekwencji?
Chyba się tak jeszcze nie zdarzyło, że kończąc rok szkolny 24 czerwca od razu cała Wschowa wyjeżdża na wakacje.
Zakładając, że dojdzie do odwołania, jak widzi pan dalszą przyszłość Wschowy? Czytałem opinie mówiące o tym, że żadna z gminnych frakcji nie jest w stanie samodzielnie rządzić gminą.
Dlatego będzie pewnie potrzeba postawienia na kogoś nowego.
Zupełnie nowego? Kogoś, kogo jeszcze nie było?
Tak, zupełnie nowego.
Ma pan konkretne nazwisko na myśli?
Mam. Ale nie chcemy spalić tej osoby na dzień dobry. Bo trzeba mieć tego świadomość, że podanie jakiegokolwiek nazwiska czy ugrupowania spowoduje to, że rządzący wypuszczą wszystkie swoje charty, żeby gryzły po kostkach. Nawet jakby nie było się do czego przyczepić, to rzucenie błotem o szybę zawsze zostawia ślad.
Pana deklaracja, że nie będzie pan startował w ewentualnych wyborach jest oczywiście nadal aktualna?
Tak. Tak właśnie postanowiłem i tego słowa dotrzymam.
A co jeśli się nie uda i po referendum nic się nie zmieni?
To i tak będzie dla mnie duży sukces wschowian, że odważyli się głośno powiedzieć, o tym, że nie zgadzają się z rządami tej władzy. To już nawet nie żółta, ale czerwona kartka. I niech się władza zastanowi, że nie należy ludzi oszukiwać. Najważniejsze jest to, by władza zaczęła szanować swoich obywateli, bo to oni ich wybrali. I to oni są dla obywateli, a nie odwrotnie.
Ratusz ciągle powtarza, że cała ta inicjatywa to gra polityczna.
Ja wiem... Ale jak zbieraliśmy podpisy, to słyszałem „e, nie zbiorą”. Jak już zebraliśmy, to słyszę „e, referendum się nie uda”. Mam tego świadomość. A osoby zarządzające miastem nie mają pojęcia o samorządzie. No, może poza wiceburmistrzem, bo już wcześniej był w urzędzie. Ale rządzenie z drugiego fotela zawsze źle wpływa na działalność samorządu. Mamy więc we Wschowie taką małą Warszawę... Buta i pewność siebie rządzących zawsze odbija się czkawką. A ja mogę codziennie rano spojrzeć sobie w twarz w lustrze.
Dziękuję za rozmowę.