Ciekawe nam czasy nastały. Ludzie, którym nie podoba się powszechne używanie słów „je...ać” i „wyp...lać” zyskali opinię dziadersów, którzy nic nie rozumieją z buntu młodzieży.
Otóż, zanim zostanę zjedzony żywcem i zwyzywany od debili, śpieszę donieść, że z młodzieżą mam bardzo dobry kontakt, zdarza mi się również kląć siarczyście, a zarazem nie jest mi po drodze z PiS.
Jarosława Kaczyńskiego uważam zarówno za marnego taktyka, a tym bardziej stratega, zaś jego sukces tłumaczę świetnym rozeznaniem sytuacji w 2015 r. i zwykłym przekupstwem elektoratu cztery lata później.
Żywię też przekonanie, że jego zamek z piasku runie jeszcze bardziej spektakularnie, zmieciony falą młodego przypływu, niż rozpadł się pałac Platformy Obywatelskiej, która rzekomo - wedle Donalda Tuska - „nie miała z kim przegrać”. Zaś pomysł Kaczyńskiego, by udobruchać swych zwolenników, rozeźlonych „piątką dla zwierząt”, za pomocą rozwalenia kruchego kompromisu aborcyjnego, tłumaczę jego kompletnym niezrozumieniem współczesnej Polski.
Wróćmy jednak do meritum. Oglądam kolejne występy „nieomylnej” pani Marty Lempart, uważającej się już chyba za liderkę wszystkich polskich kobiet, i ciężko mi jej słuchać.
Naprawdę uważacie państwo, że przekleństwa, które uzasadnione były jako potężny krzyk po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, powinny na stałe zagościć w naszym języku? Znacie jakikolwiek kraj, gdzie ludzie w debacie publicznej, na przykład podczas występów w telewizji mówili sobie „spier..., głupoty gadasz” i w odpowiedzi słyszeli: „pier... się, sam jesteś debilem”? A w Polsce idziemy w tę właśnie stronę. Spójrzcie na FB, co już się tam dzieje. OK, no to spadam.