Ni ma Lwowa... na autostradzie A4. Jest L'viv
Dlaczego znaki na polskich drogach kierują do L'viva, Vilniusa, Kaunasa czy Prahy? Jak problem nazw zagranicznych miast na tablicach rozwiązały inne państwa?
Ni ma jak Lwów? Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) wprowadza w życie plan, który parafrazując słowa znanej piosenki, można by chyba zatytułować: "Ni ma Lwowa", Skąd ta złośliwość? Ano stąd, że mknąc po Podkarpaciu nowiutkimi odcinkami autostrady A4 w kierunku przejścia granicznego w Korczowej, na drogowskazach i tablicach odległości nazwy "Lwów" nie zobaczymy. Jest za to wyglądający dość obco "L'viv"...
Rozporządzenie Ministra Infrastruktury w sprawie znaków i sygnałów drogowych, na którym opiera się GDDKiA, mówi jasno: nazwy miejscowości leżących poza granicami RP pojawiają się na tablicach drogowych w wersji obowiązującej w kraju, w którym się znajdują. W przypadku państw, w których używane są inne alfabety, obowiązuje transkrypcja łacińska. Z prawnego punktu widzenia wszystko jest więc w porządku: musi być L'viv. Szkoda jednak, że sformułowany w taki sposób przepis nie pozostawia miejsca choćby na małą dozę edukacji historyczno-kulturowej i na jasną informację, iż w niektórych sytuacjach, i Lwów jest tu chyba najlepszym przykładem, mamy wprawdzie do czynienia z miastami leżącymi poza granicami Rzeczypospolitej, ale na pewno nie miastami obcymi. Prostym rozwiązaniem byłby opis w polskiej i ukraińskiej wersji językowej. Gdyby na znakach obok nazwy "L'viv" pojawiał się także "Lwów", syty byłby wilk, cała byłaby owca. Na dzisiaj prawnie nie jest to jednak możliwe. Tak więc zgodnie z obowiązującym obecnie ministerialnym rozporządzeniem, kiedy w północno-wschodniej Polsce powstanie droga ekspresowa S61, na znajdujących się przy niej tablicach nie wypatrzymy ani Kowna, ani Wilna, a jedynie Kaunas i Vilnius.
Varšuva, czyli Warszawa
A jak z tą sprawą poradziły sobie inne państwa Europy Środkowej? W Czechach i na Słowacji obowiązuje "polski model". Oznacza to, że kiedy czeska autostrada D11, która ma połączyć Pragę z Dolnym Śląskiem, dotrze w pobliże polskiej granicy, na ustawionych przy niej znakach zobaczymy zapewne "Wrocław", nie będzie na nich natomiast nazwy "Vratislav".
Inaczej jest na Litwie, gdzie obok określenia obcojęzycznego umieszcza się także (o ile takowa istnieje) tradycyjną nazwę w wersji litewskiej. Jeśli kierowca podróżujący autostradą A1, prowadzącą z Wilna w kierunku bałtyckiego portu Kłajpeda, zapragnie zjechać z tej drogi w kierunku Królewca, musi pamiętać, że na drogowskazach jako pierwsza pojawi się nazwa "Karaliaučius", a "Kaliningrad" dopiero na drugim. Podobnie jest na szosach prowadzących ku granicy z Polską. "Warszawę" oczywiście na znakach zobaczymy, ale przed nią będzie "Varšuva".
Dwie nazwy we wschodnich landach
Węgry i Niemcy to kraje, które podobnie jak Polska, mają swoje ziemie utracone. Kraje, których dawny obszar kulturowy po części sięga daleko poza dzisiejsze granice polityczne. W obu tych państwach przepisy dotyczące opisów na autostradowych tablicach różnią się od polskich.
W Republice Federalnej dopuszcza się dwie opcje: zgodnie z wytycznymi berlińskiego Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Mieszkalnictwa nazwy miejscowości położonych poza granicami RFN, których brzmienie oficjalne zbliżone jest do niemieckiego, powinny pojawiać się w języku kraju, w którym się znajdują. To dlatego w zachodniej części Niemiec, przy drogach prowadzących do francuskiej Alzacji, nie zobaczymy "Straßburga", a jedynie "Strasbourg".
Inaczej jest we wschodnich landach, a to dlatego, że nazwy słowiańskie różnią się czasem znacznie od niemieckich. Na tablicach w graniczącej z Polską Saksonii i Brandenburgii generalnie umieszczona jest więc najpierw nazwa w wersji niemieckiej, a za nią w nawiasie lub oddzielona ukośnikiem obowiązująca nazwa polska, na przykład "Breslau (Wrocław)", albo "Stettin (Szczecin)". Tak samo jest na pograniczu z Czechami, gdzie "Prahę" i "Plzeň" zobaczymy dopiero za oznaczeniem "Prag" i "Pilsen".
Węgrzy są konsekwentni
Bardzo konsekwentni w kwestii pisowni nazw miejscowych są Węgrzy: tam na pierwszym miejscu zawsze znajduje się nazwa węgierska, nazwa obcojęzyczna na drugim. Dlaczego tak jest? Są zapewne co najmniej dwa powody.
Węgry mają nie tylko swoje utracone ziemie wschodnie, lecz także północne, południowe i zachodnie. Po I wojnie światowej Madziarom ubyło dwie trzecie terytorium. Za nową granicą znalazł się szereg ważnych węgierskich miast oraz tereny po części od stuleci zamieszkałe w zwarty sposób przez Węgrów. Choć od tego czasu minęło już prawie 100 lat, pamięć o poszatkowaniu kraju wciąż pozostaje żywa.
Drugi powód jest natury językowej. Tradycyjne nazwy węgierskie często diametralnie różnią się od nazw w wariancie rumuńskim, słowackim czy serbskim, czyli w językach państw, w granicach których leżą dziś dawne ziemie węgierskie. Model praktykowany w kraju Madziarów - choć z wielu względów uzasadniony - może budzić lekką konsternację u zagranicznych turystów, podróżujących po tamtejszych autostradach. Na przykład kierowca z Górnego Śląska jadący z Budapesztu w stronę domu, na drogowskazach zobaczy niewiele mówiące nazwy "Bécs" i "Pozsony". Na szczęście na tej samej tablicy znajdzie też rozwiązanie zagadki. A brzmi ono... "Wien" i "Bratislava". Na podobnej zasadzie na autostradach i drogach krajowych nad Dunajem i Balatonem oznaczone są także dawne węgierskie miasta leżące dziś w Rumunii, Serbii, na Słowacji czy na Ukrainie.
Z Ukrainy do... Zheshova
W ostatnim z tych krajów, gdzie jak wiadomo pisze się cyrylicą, na drogach o znaczeniu międzynarodowym nazwy miejscowości pojawiają się w alfabecie ukraińskim oraz w transkrypcji łacińskiej, de facto angielskiej. I na tym można by zakończyć część dotyczącą Ukrainy, gdyby nie fakt, że anglocentryczna nadgorliwość prowadzi tam czasem do tworzenia językowych potworków. Kilka lat temu przy drodze M10, wiodącej do przejścia granicznego z Polską w Krakowcu, pojawiły się mianowicie znaki informujące, iż ta prowadzi w kierunku miasta, które w transkrypcji łacińskiej opisane zostało jako Zheshuv... Na ten widok niejednemu rzeszowianinowi włos zapewne zjeżył się na głowie!
Autostradowe informacje mają oczywiście przede wszystkim być czytelne. Lecz jak wszystko, co znajduje się w przestrzeni publicznej, mogą one także spełniać rolę edukacyjną. Akurat Lwów, miasto bez którego trudno sobie wyobrazić polskiej historii, sztuki i literatury, zasługuje na to, by na podkarpackiej A4 pojawiać się także w polskiej wersji językowej. Informacja, że L'viv ma również swoją polską nazwę (a co za tym idzie -historię), przydałaby się też bardzo cudzoziemcom podróżującym przez Polskę na Ukrainę. A to dlatego, że od swoich ukraińskich przewodników raczej nie dowiedzą się o tym, jakie znaczenie miasto to miało dla Polski, i jakie znaczenie Polska miała dla Lwowa. Ba, po doświadczeniach z oficjalnym portalem Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012 można nawet podejrzewać, że być może w ogóle nie dowiedzą się, że kiedykolwiek było ono częścią Rzeczypospolitej...