Naukowcy z UMK mają bazę na Spitzbergenie [zdjęcia]
Poza bazę wychodzą tylko z bronią w ręku i w każdej chwili mogą stanąć oko w oko z niedźwiedziem - tak wygląda codzienność na Spitsbergenie, gdzie przez cztery miesiące w roku nie zachodzi słońce.
Do dziś pamiętam widok małego domku, o którym tyle słyszałem. Pierwsze wyjście na lodowiec. Pierwsze renifery. Pierwsze foki. Pierwsze zachwyty. Wszystko było pierwsze… Kaffiøyra stała się kobietą, w której się zakochałem i do dziś jesteśmy razem - tak wspomina swoją pierwszą wyprawę do Stacji Polarnej UMK na Spitsbergenie, latem 1996 roku, dr Ireneusz Sobota, glacjolog, hydrolog, badacz polarny, pracownik naukowy i kierownik Stacji Polarnej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika na Spitsbergenie.
Naukowiec ma za sobą 28 wypraw. Wśród lodowców spędził prawie 4 lata swojego życia. Mała stacja polarna ukryta wśród ośnieżonych szczytów jest dla niego, jak i wszystkich innych bywalców, po prostu drugim domem.
- To nasz dom daleko od domu. Pozostawiamy swoich najbliższych, a sami się nimi dla siebie stajemy. Nasze codzienne życie, to dyżury, wspólne posiłki i wyjścia w teren. Każdy każdemu pomaga. Nikt nie działa pojedynczo. Staramy się, żeby była domowa atmosfera. Tam zawsze jest ciepło, chyba że zgaśnie w naszym piecu - śmieje się dr Ireneusz Sobota.
Żyją od wyprawy do wyprawy
Właśnie trwają intensywne przygotowania do kolejnej letniej wyprawy, która wyruszy z Polski na początku lipca. Dziewięciu uczestników zajmie się m.in. badaniami hydrologicznymi, meteorologicznymi czy zmianami kriosfery, lodowców i wieloletniej zmarzliny. Przygotowania do wyjazdu rozpoczęły się prawie rok temu, w dniu zakończenia poprzedniej ekspedycji. Grupa osób, która będzie realizować projekty naukowe, musi dokładnie zadbać o sprzęt i ładunek, m.in. o żywność, która wystarczyć ma na całą wyprawę, bo w pobliżu nie ma przecież żadnego sklepu.
Wszystkie bagaże popłyną na miejsce statkiem, który wyruszy z Gdyni. Natomiast naukowcy sposób dotarcia wybierają w zależności od pory roku. Latem lecą samolotem do stolicy Svalbardu Longyearbyen, a stamtąd jachtem lub statkiem do stacji, czasami dołączają także do wiozącego ładunek statku Horyzont II. W czasie wypraw wiosennych ze stolicy archipelagu docierają samolotem do niewielkiej miejscowości Ny-Alesund, a stamtąd mkną na skuterach śnieżnych do stacji. Potem zostanie już „tylko” rozładowanie ładunku na miejscu. Przy stacji nie ma portu, więc wszystko przewożone jest na brzeg pontonami.
- Przy sztormowej pogodzie zdarzało się, że trwało to nawet kilkanaście godzin! W związku z tym, że nie wolno tam używać pojazdów kołowych, do stacji trzeba wszystko przenieść na własnych plecach - mówi dr. Ireneusz Sobota.
Doskonale wiedzą, jak przetrwać
Najważniejszą sprawą, o którą trzeba zadbać na miejscu, jest bezpieczeństwo. Do najbardziej niebezpiecznych sytuacji należą spotkania z niedźwiedziami polarnymi, dlatego uczestnicy wypraw nie chodzą w pojedynkę po krainie, w której - jak mówią - są tylko gośćmi i nigdy nie rozstają się z bronią - nawet podczas prac tuż przy stacji czy wizyty w toalecie!
- To bardzo stresująca sytuacja, kiedy otwiera się okno i staje twarzą w twarz z głową białego misia albo wędrując spotyka się go na swojej drodze - wyjaśnia dr Ireneusz Sobota.
O bezpieczeństwo trzeba zadbać także podczas wypraw terenowych związanych z prowadzonymi badaniami. Pływając łodziami, naukowcy ubierają bardzo drogie specjalistyczne kombinezony, chroniące przed ewentualnym utonięciem i niską temperaturą wody. Na lodowcach nie może zabraknąć specjalistycznego sprzętu asekuracyjnego: raków, czekanów i lin.
- Łączność ze światem zewnętrznym mamy jedynie poprzez telefon satelitarny. Zawsze mamy ze sobą także urządzenia ratunkowe typu radioboja - przyciśniecie jednego przycisku teoretycznie wzywa służby ratunkowe - wyjaśnia dr Sobota.
Czas naukowcom wypełniają przede wszystkim wyprawy w teren w celu prowadzenia badań, których wyniki niezbędne są do pracy naukowej. Wolny czas jest wtedy, gdy pogoda nie pozwala na wyprawę. Zazwyczaj mieszkańcy stacji wykonują wtedy prace gospodarcze i drobne remonty przy stacji, o którą polarnicy dbają jak o własny dom. Długie wieczory podczas dni polarnych upływają im też na pierwszych analizach z pomiarów w terenie i rozmowach z towarzyszami. Niektórzy czytają książki, czasem oglądają filmy na komputerze. Relaksują się także w saunie, by chwilę później wskoczyć do lodowatego jeziora.
Chrzest - wyzwanie dla śmiałków
Nie brakuje także czasu na dobrą zabawę, gdy ktoś przekroczy próg Stacji Polarnej UMK po raz pierwszy w życiu. Taki śmiałek musi przejść pełen wyzwań chrzest polarny.
Jak przystało na otoczenie, wyzwania dostosowane są do panujących tam warunków klimatycznych: sprawdzenie umiejętności strzeleckich, które niezbędne są w przypadku bliskiego spotkania z białym niedźwiedziem. Oczywiście podczas chrztu celność sprawdzana jest przy użyciu tarczy. Trzeba zaliczyć także bieg do morza po boję ze swoim imieniem. Aby zadanie nie było zbyt łatwe, zawodnikowi do nogi przywiązuje się inną boję na krótkim sznurku. Kolejnym wyzwaniem są kanapki z glonami morskimi i innymi „pysznościami” zdobytymi w okolicy.
Ale to jeszcze nie wszystko... odporność na zimno testowana jest przez wykonanie odcisku gołych pośladków w śniegu! Nie lada wyzwaniem może okazać się także całowanie foki w tylną część ciała!
Mały domek na krańcu świata
Stacja Polarna Uniwersytetu Mikołaja Kopernika to najdalej na północ wysunięta polska jednostka badawcza. Usytuowana jest w północnej części nadmorskiej równiny Kaffiøyra (Równina Kawowa), na północno-zachodnim Spitsbergenie. Ze stacji do najbliższego skupiska ludzi w linii prostej jest ok. 50 km, a od Morza Arktycznego dzieli ją zaledwie 150 metrów. Naukowcy przyjeżdżają tam zazwyczaj dwa razy w roku. Czasami, aby dostać się do wnętrza budynku, muszą najpierw odrzucić górę śniegu, który zasypał wejście. Zdarza się też, że rankiem wyjść ze stacji można tylko przez okno, bo pod drzwiami leży sterta świeżego białego puchu.
Stacja nosi nazwę „Hahut”. - Tak nazywaliśmy w domu moją córkę Julię, kiedy była jeszcze bardzo mała - opowiada dr Sobota.- Nazwa przyjęła się bardzo szybko wśród bywalców i gości stacji.
Stacja Polarna UMK na Spitsbergenie w liczbach:
- 50 km – taka odległość (w linii prostej) dzieli Stację Polarną UMK na Spitsbergenie od najbliższego skupiska ludzi
- 150 m – taka odległość dzieli Stachę Polarną UMK na Spitsbergenie od Morza Arktycznego
- 300 – ponad 300 osób uczestniczyło łącznie w wyprawach. Byli to głównie naukowcy oraz alpiniści, speleolodzy i płetwonurkowie
- 10-15 osób - może przyjąć jednorazowo Stacja Polarna UMK po rozbudowie
- 32 m² – taką powierzchnię ma nowa część Stacji na parterze
- 24 m² - taką powierzchnię ma nowa część Stacji na piętrze.
- około 100 m² – wynosi łączna powierzchnia wszystkich pomieszczeń
- 3-4 miesiące w roku działa stacja
- 25 ton – tyle materiałów potrzebnych do rozbudowy stacji przywieziono na Spitsbergen w 2007 roku