Nauczyciele 2016: Wystraszeni, bezsilni i wkurzeni
Nauczyciele uśmiechają się tylko na zdjęciach. Niepewność, bezsilność, strach i złość - takie emocje towarzyszą belfrom z gimnazjów.
Z tym trzeba się urodzić. Do szkół trafiają pasjonaci. Osoby, które czują, że mają do wykonania misję. Gdybyśmy nie lubili pracować z dziećmi i młodzieżą, nie byłoby nas tutaj - mówią zgodnie nauczyciele. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, spełnili swoje marzenie. Pracują w szkole. W dodatku dzisiaj mają swoje święto. W konfrontacji z rzeczywistością, wszystko to schodzi jednak na dalszy plan. Zostaje strach, rozczarowanie, rozgoryczenie i smutek. Wszystko z powodu jednej decyzji.
Rząd zdecydował, że gimnazja zostaną zlikwidowane, zastąpi je ośmioletnia szkoła podstawowa, czteroletnie liceum i pięcioletnie technikum. Co reforma oznacza dla nauczycieli? Sami tego nie wiedzą i właśnie ta niepewność jest w tym wszystkim najgorsza.
Niepewne jutro
Marek Szczeszak, dyrektor Gimnazjum nr 63 w Poznaniu, z oświatą jest związany 35 lat. Pamięta ośmioletnią szkołę podstawową, a potem moment tworzenia gimnazjów. Jak mówi, nie sądził, że kiedyś ktoś postanowi wrócić do tego, co było. I choć szkoła na Sołaczu czasem była zmuszona walczyć o swoje istnienie, nigdy nie stanęła w obliczu takiego zagrożenia jak dzisiaj.
- Zawsze walczyliśmy o ucznia. Jesteśmy małym samodzielnym gimnazjum, które leży w takim, a nie innym rejonie. Raz było lepiej, raz gorzej. Dotąd mieliśmy jednak jakiś wpływ na to, czy przyjdą do nas uczniowie. W tej chwili nie ma już o co walczyć, bo to, czy szkoła będzie istnieć czy nie, nie zależy od nas - mówi Marek Szczeszak. Jak zauważa, jego gimnazjum ma niewielkie szanse na przetrwanie.
- W naszym rejonie nie ma tylu dzieci, by tworzyć kolejną szkołę podstawową. Przekształcenie w szkołę branżową też nie wchodzi w grę. Nasz budynek jest stary. Żeby go dostosować, trzeba włożyć dużo pieniędzy. Potrzebne jest też wyposażenie, coś, co młodzież przyciągnie. Sytuacja jest krytyczna - dodaje.
Jak mówi dyrektor, nie martwi się o siebie. Powoli zbliża się już do wieku emerytalnego. Żal mu jednak nauczycieli. Część z nich nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, co ich czeka, niektórzy w to nie wierzą. Pozostali żyją w lęku.
W momencie, gdy pani minister ogłosiła, co zamierza zrobić, powiedziałem moim nauczycielom, że jeżeli ktoś znajdzie nową pracę, nie będę się gniewał. To są młodzi ludzie, powinni się jakoś zabezpieczyć. Jeśli chcą zostać w zawodzie, muszą poszukać sobie nowej pracy, sama do nich nie przyjdzie - tłumaczy Marek Szczeszak.
Jak przyznaje, obawiał się, że część ludzi odejdzie już w tym roku.
- Ostatecznie były to tylko dwie osoby, ale im dłużej to będzie trwało, tym trudniej będzie zatrzymać pracownika - zauważa dyrektor Gimnazjum nr 63.
- Chciałbym dla swoich nauczycieli spokoju. Dziś młode osoby nie mają żadnej stabilizacji. Przychodzą do pracy na zastępstwo - na rok i odchodzą. Jak zlikwiduje się gimnazja, pracy będzie jeszcze mniej. Ministerstwo używa innych słów. Wciąż podkreśla, że szkoły nie zostaną zlikwidowane, lecz wygaszone, ale to przecież to samo. Czy jak zgasi się świeczkę, to ona nadal się pali? Nie.
W zapewniania, że nikt nie straci pracy w wyniku reformy nie wierzą też nauczyciele i pracownicy szkół. - Nie wierzymy w to, że ktoś zrobi „czary mary” i znajdzie się dla wszystkich praca. Wystarczy zrobić rachunek. Matematyka mówi co innego - zauważa Marzena Jania-Kowalska, pedagog szkolny w Gimnazjum nr 63. Sama przeżyła już likwidację szkoły, w której wcześniej pracowała. Wie, co się z tym wiąże.
- Nie jestem nauczycielem na początku drogi życiowej, ale do jej końca też sporo mi jeszcze brakuje. Od wielu lat jestem związana z gimnazjum. Cały mój rozwój zawodowy - szkolenia, studia miały służyć temu, bym była najlepszym pedagogiem dla tej grupy wiekowej. Oczywiście będę się starała wpasować w nową rzeczywistość, znaleźć swoje miejsce. Mam jednak poczucie, że wszystko muszę zaczynać od nowa, znów coś komuś udowadniać. Do tego dochodzi zniechęcenie tym, co dzieje się w polskiej oświacie.
- Nie wiemy, co dalej. Każdy z nas ma kredyty i bardzo mało czasu na znalezienie na siebie nowego pomysłu. Już wcześniej ukończyłam studia z przyrody z myślą, że będę pracować w szkole podstawowej. Wydałam na nie 4 tys. zł. Teraz okazuje się, że takiego przedmiotu nie będzie. Zastąpią go biologia, chemia, geografia, fizyka - mówi Romana Grys-Matecka, nauczycielka geografii i opiekunka szkolnego wolontariatu w Gimnazjum nr 63.
Nauczyciele nie wiedzą też, jak będzie wyglądać nowa podstawa programowa. - Jak będzie działać szkoła podstawowa, ile godzin każdego przedmiotu będzie realizowane? Tego nie wiadomo. W takiej sytuacji trudno nie obawiać się o swoje bezpieczeństwo - stwierdza Beata Konstańczak, nauczycielka biologii i chemii w Gimnazjum nr 56 w Poznaniu, która z oświatą jest związana od ponad 30 lat. Razem z nią w tej szkole jest zatrudnionych 40 nauczycieli i 20 pracowników administracji.
- Pracuję z tym gronem dziewięć lat. To wystarczająco długo, by dobrze poznać ludzi. Zawsze starałem się pomagać moim pracownikom, jak tylko mogłem. Teraz nie jestem w stanie nic zrobić - mówi z żalem Sławomir Eliks, dyrektor gimnazjum na poznańskim Grunwaldzie. - Jest mi przykro, że moi nauczyciele zamiast pracować z przyjemnością, uczą z obawą. Nie wiedzą, co spotka ich za rok, czy będą mieli pracę. Czy znajdą ją pracownicy administracji i obsługi, o których w ogóle się nie mówi.
Jak podkreśla dyrektor, sam jest nauczycielem i zastanawia się, co będzie dalej. - W takim wieku trudno mi będzie zmienić pracę czy branżę. Zawsze marzyłem o tym, by uczyć. I to się spełniło. Do 27 czerwca byłem szczęśliwy, bańka jednak pękła. Teraz żyję w niepewności, lęku, stresie. Nie mogę powiedzieć, że to wpływa na jakość mojej pracy - ale na samopoczucie na pewno - tłumaczy dyrektor z Poznania. Jak jednak zaznacza, mimo to że przyszłość jest niepewna, szkoła pracuje normalnie.
- Rozwijamy się, działamy na różnych szczeblach. Ale gdzieś z tyłu głowy, jest obawa o przyszłość - mówi Sławomir Eliks.
Nie zapracowaliśmy sobie na to
Utrata pracy i niepewność to jedno. Nauczycieli gimnazjów niepokoi też to, co władza zamierza zrobić z polską oświatą. Ich zdaniem, szybkość zmian nie przyniesie niczego dobrego. W tak krótkim czasie nie da się przygotować dobrych podstaw programowych do wszystkich przedmiotów. Mają też żal do rządzących, że nikt z nimi nie rozmawia.
- Towarzyszy nam bezsilność. Mówimy, że nie zgadzamy się na zmiany. Próbowaliśmy protestować, brać udział w różnego rodzaju akcjach, lecz odbijamy się od ściany. Wszystko próbuje się sprowadzić do spraw socjalnych, zarobków, ale w tym momencie nie o to chodzi - tłumaczy Marzena Jania-Kowalska. Jak zauważa, gimnazja przez kilkanaście lat odrobiły zadanie domowe. To nieprawda, że uczy się tam trudna młodzież. A jeśli ktoś ma problemy, nauczyciel gimnazjum wie, jak im zaradzić.
- Latami pracowaliśmy nad tym, by dotrzeć do młodzieży, nauczyć się z nimi rozmawiać. Nie wiem, czy nauczyciele szkół podstawowych są na to przygotowani. Same nakazy i zakazy w tym wieku niczego nie zdziałają. Teraz to wszystko chce się zaprzepaścić - żali się Beata Walińska, nauczycielka matematyki i fizyki w Gimnazjum nr 56. - Reforma to nie jest makijaż, który jak nie wyjdzie, można zmyć. Nie da się cofnąć zła, które wyrządzi się dzieciom.
- Jest nam przykro, gdy słyszymy, co mówi się o gimnazjach. Docierają do nas stwierdzenia: sami sobie zapracowaliście na to, że was nie będzie. Nie bardzo rozumiem na jakiej podstawie się tak twierdzi? - mówi rozgoryczony Sławomir Eliks.