Nauczyciel jak biały Murzyn, a końca śledztwa nie widać
Skargi trafiały już nawet do ministra Zbigniewa Ziobry. I nic to nie dało. Od ponad dwóch lat ciągnie się śledztwo w sprawie potencjalnych nieprawidłowości w Zespole Szkół Samorządowych w Augustowie. Chodzi m.in. o fałszowanie dokumentacji i naruszenie praw pracowniczych.
Odnosimy wrażenie, że to wszystko przeciągane jest celowo - mówią pracownicy szkoły, którzy zastrzegają nazwiska do wiadomości redakcji. - Augustów to małe miasto, niemal wszyscy się znają. Pewnie lepiej byłoby, aby takie śledztwa prowadziły organy ścigania z innych miejscowości. Może one przez dwa lata dałyby radę ustalić, czy doszło do przestępstwa, czy też nie.
Prokuratura zapewnia jednak, że robi wszystko, co może, a śledztwo tak długo trwa, bo trzeba czekać na opinie biegłych.
Bali się zwolnień
Afera wybuchła w 2015 r. Jedna z nauczycielek przyznała, że przez trzy lata prowadziła lekcje za wicedyrektorkę szkoły, choć w tym czasie powinna robić zupełnie coś innego. W dodatku, fałszowana miała być dokumentacja. Pieniądze za lekcje trafiały rzecz jasna do kieszeni wicedyrektorki, a nie nauczycielki. Kiedy dowiedział się o tym Wojciech Walulik, nowy burmistrz Augustowa, natychmiast złożył doniesienie do prokuratury. - W tym przypadku mogło dojść do złamania prawa - mówił nam w 2015 r.
Wicedyrektorka była jednocześnie nauczycielką w klasach I-III. Ale do prowadzenia tam zajęć, jak twierdzili pracownicy szkoły, nie paliła się. Miała wyznaczać za siebie nauczycielkę ze świetlicy. W związku z tym w świetlicy nie było komu opiekować się dziećmi. Za wicedyrektorkę miały też pracować inne nauczycielki. Choćby podczas zajęć dodatkowych.
Na odwagę zdobyli się dopiero wtedy, gdy zmieniły się władze miasta, którym szkoły podlegają. Zaczęli też opowiadać o dyskryminowaniu niektórych pracowników, o pozbawianiu ich bez żadnego powodu dodatków funkcyjnych czy radykalnym zmniejszaniu dodatków motywacyjnych. Pojawiły się też oskarżenia o mobbing.
Augustowska prokuratura wszczęła śledztwo.
W szkole są dwa obozy
Po tym, jak afera wybuchła, wicedyrektorka szkoły poszła na wielomiesięczne zwolnienie lekarskie. Z kolei nowe władze miasta zmieniły dyrektora placówki. Ale sprawy z nieodległej przeszłości nie zostały rozliczone. Szybko okazało się np., że żadnego postępowania nie prowadzi komisja dyscyplinarna dla nauczycieli, działająca przy wojewodzie, choć swoje procedury wszczyna czasami ze znacznie bardziej błahych powodów. Dlaczego nie wszczęła w tym przypadku? Nikt jej o zdarzeniu nie powiadomił.
Nauczycieli niepokoiło też tempo prokuratorsko-policyjnego śledztwa. Okazało się np., że po kilku miesiącach wielu ważnych świadków wciąż nie zostało przesłuchanych. Potem postępowanie zawieszono prawie na pół roku. Tyle na sporządzenie opinii potrzebował bowiem jeden z biegłych.
Tymczasem była wicedyrektorka wróciła po zwolnieniu lekarskim do pracy. Już jako zwykła nauczycielka została zatrudniona w świetlicy. W majestacie prawa pozostaje osobą niekaraną, więc nowa dyrekcja ZSS nie miała żadnego pola manewru.
- Atmosfera jest bardzo niezdrowa - opowiadają nauczyciele. - Pracujemy z panią, która przez lata nas gnębiła. W dodatku, ma ona w szkole swoje koleżanki, więc stworzyły się jakby dwa obozy. Z tamtej strony nie widać choćby minimalnej skruchy. Czasami czujemy się tak, jakbyśmy to my były winne.
Jedna z nauczycielek, zaniepokojona tym, co się dzieje, napisała list do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
- Proszę o pomoc w szybszym wyjaśnieniu zaistniałego problemu - apelowała.
Stwierdziła też, że po dłuższym zwolnieniu lekarskim niedługo wraca do pracy w ZSS. I boi się reakcji otoczenia.
Ministerstwo, a ściślej Prokuratura Krajowa przesłała pismo do Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. Ta zaś - do Augustowa. I tak krąg się zamknął.
Prowadząca śledztwo prokurator Aneta Piskorska mówi, że w tej sprawie niczego przyspieszyć po prostu się nie da. Tyle czasu czeka się bowiem na opinie biegłych. Powołano zresztą kolejnego i postępowanie trzeba było zawiesić po raz kolejny. Ten stan trwa do chwili obecnej.
- Biegły sporządził wprawdzie opinię, ale po zapoznaniu się z nią doszliśmy do wniosku, że niektóre szczegółowe kwestie wymagają uzupełnienia - dodaje prokurator Piskorska. - Zadaliśmy więc dodatkowe pytania i teraz czekamy na odpowiedź. Mam nadzieję, że otrzymamy ją jak najszybciej.
Wtedy śledczy raz jeszcze pochylą się nad całym materiałem dowodowym i podejmą decyzję, co dalej z tym postępowaniem będzie się działo. Na obecnym etapie niczego rozstrzygać nie można. Możliwe jest więc zarówno umorzenie postępowania, jak i przedstawienie zarzutów. Prokuratura zapewnia, że do przedawnienia sprawy zostało jeszcze dużo czasu. Takiej groźby więc nie ma.
Czuje się skrzywdzona
Była wicedyrektorka szkoły do szczegółów trwającego postępowania odnosić się nie chce. - Wyrządzono mi naprawdę wielką krzywdę - mówi jedynie. - Poważnie się rozchorowałam i do dzisiaj nie doszłam do pełni zdrowia.
Choć prokuratura żadnych zarzutów jej nie przedstawiła, po powrocie ze zwolnienia lekarskiego została w szkole, jak uważa, źle potraktowana. Nie dostała bowiem całego etatu.
- A od września ma go dla mnie w ogóle zabraknąć, będę więc zwolniona - dodaje.
Dariusz Szkiłądź, kierownik wydziału edukacji augustowskiego urzędu miejskiego, wolałby, aby prokuratorskie śledztwo szybko się zakończyło.
- Tego typu stan zawieszenia nikomu nie służy, ani pracownikom, ani szkole - mówi. - Tym bardziej, że poruszamy się w delikatniej oświatowej materii.
Szkiłądź też kiedyś pracował w ZSS. Przez wiele lat nawet tą placówką kierował. Potem był szeregowym nauczycielem.
- Oj, wiele niedobrego w tej szkole się działo - kwituje rządy swojego następcy, za którego kadencji wybuchła afera z wicedyrektorką.
Jedni zarabiali, inni - nie
O tym, co działo się kilka lat temu w augustowskim ZSS pisaliśmy na naszych łamach regularnie. Np. o faworyzującym tylko niektórych nauczycieli podziale godzin - wybrani mogli całkiem nieźle zarabiać, reszta - nie. Albo o zatrudnieniu syna wicedyrektora do opieki nad boiskiem, którym nie zawsze się opiekował, ale pieniądze brał. Była też publikacja o zastępcy dyrektora, który ma tyle godzin nadliczbowych, że na sprawowanie powierzonych obowiązków nie starcza mu czasu. A pieniądze otrzymuje i za jedno, i za drugie.
Prokuratura prowadzi jeszcze jedno śledztwo - dotyczące tego, jak szkoła zagospodarowała prowizję od firmy ubezpieczeniowej.