Chłopak, któremu rozbita szyba autobusu rozorała głowę i pokaleczyła rękę oraz dziewczyna, która przeleciała przez trzy rzędy siedzeń i ma otwarte złamanie - to koledzy Natalii Ziółkowskiej z Torunia. Oni jednak wracali do domu innym autokarem niż młoda torunianka.
We wtorek przed godz. 10 rano w Serbii rozbił się polski autokar wiozący m.in. nastolatki z obozu w Grecji. Do głębokiego rowu wpadł pojazd, który końcowy przystanek miał mieć we Wrocławiu. Zginął jeden z kierowców, wiele osób zostało rannych. Tylko przypadek sprawił, że nie było w nim Natalii Ziółkowskiej z Torunia.
- Pojechałam pierwszym autokarem, który jechał do Katowic, bo przed powrotem do domu chciałam przenocować u mieszkającej tam koleżanki - opowiada „Nowościom” dziewczyna. - Mama na początku była niechętna, ale potem się zgodziła. Nie chciałam jej denerwować, ale już przed wyjazdem z Grecji miałam złe przeczucia. Sprawdziły się.
Natalia jest wstrząśnięta tym, co spotkało jej kolegów z bliźniaczego autokaru. Wciąż zachodzi w głowę, jak to się mogło stać. Na tę chwilę wiadomo, że serbska policja zatrzymała kierowcę polskiego autobusu. Trzy osoby nadal pozostają w szpitalu.
Dwa sprawne autokary, w każdym z nich po trzech kierowców, którzy przed długą drogą do kraju wypoczywali przez kilka godzin. Jak to się stało, że pierwszy z nich bezpiecznie dojechał do celu, a drugi się rozbił? Może pękła opona, a może zawiódł człowiek?
Natalia Ziółkowska, nastolatka z Torunia bardzo cieszyła się na wakacje w Grecji. Na młodzieżowym obozie, na zalanych słońcem plażach spędziła 10 dni. Zdążyła się zaprzyjaźnić z innymi uczestnikami wyjazdu. Wielu z nich zostało ciężko poturbowanych w ostatni wtorek, w czasie powrotu do kraju. Wypadek zdarzył się w Serbii przed godz. 10 rano.
- Pierwsze komentarze były takie, że kierowca musiał zasnąć za kierownicą. Potem mówiono o jakiś ostrych przedmiotach na drodze i o wyprzedzaniu ciężarówki. My jechaliśmy tą samą trasą pół godziny wcześniej i nic na drodze nie leżało - opowiada Natalia Ziółkowska.
Zadziałał instynkt?
Autokar, który wpadł do rowu i przewrócił się na bok, miał numer 18. To właśnie nim młoda torunianka - poprzez Wrocław - miała wracać do domu. Wpadła jednak na pomysł, że pojedzie bliźniaczym autobusem z numerem 8, który jechał do Katowic, gdzie ma znajomych. Mama dziewczyny, na początku niechętna pomysłowi, w końcu się zgodziła. To sprawiło, że Natalia nie znalazła się w „osiemnastce”.
- Ta droga to koszmar. Do Grecji jechaliśmy w sumie 29 godzin. Ciężko to wytrzymać - opowiada Natalia. - Przed drogą powrotną miałam wiele obaw, jakieś złe przeczucia. Może bałam się długiej podróży, a może odezwał się jakiś instynkt?
Torunianka opowiada, że w poniedziałek, w dniu wyjazdu z Grecji uczestników obozu wykwaterowano już około godz. 10. Około 15 do ośrodka przyjechały dwa autokary z Polski. Kierowcy mieli czas na odpoczynek i posiłek, bo autobusy w stronę kraju wystartowały dopiero po godz. 19.
Nie wyobrażam sobie, bym mogła jeszcze kiedykolwiek wybrać się w tak daleką podróż autokarem. Myślę, że długo będę się tego bała
Podróż przebiegała bez żadnych zakłóceń, o godz. 22 wyłączono puszczany dla rozrywki film i rozpoczęła się cisza nocna.
- Nie wiem, jak było w tamtym autokarze, ale nasi kierowcy czuwali. Mieli cicho włączoną muzykę, rozmawiali ze sobą. Przypuszczam, że byli w kontakcie z drugim autobusem - opowiada Natalia. - Około 11 następnego dnia zrobiliśmy przystanek i wtedy dotarła do nas ta tragiczna wiadomość. Wszyscy byli w szoku, bardzo płakali. Nie da się tego opisać.
Młodzi szybko połączyli się z internetem (wyjątkowo w Serbii drogim) szukając informacji o losie swoich kolegów. Wielu z nich nie odbierało komórek, które przepadły podczas wypadku. Zobaczyli zdjęcia rozbitego autokaru, walające się wszędzie bagaże, szkło i krew. Potem dotarła do nich tragiczna informacja, że jeden z kierowców nie żyje.
Pojazd był sprawny
- Media podawały informacje o raczej lekkich obrażeniach. My w końcu skontaktowaliśmy się z kolegą, który miał rozciętą przez szybę głowę i poranioną rękę. Rozmawiałam też z koleżanką, która została przyciśnięta we wraku i skończyła w szpitalu z otwartym złamaniem. To jakiś koszmar - dodaje Natalia.
Przyczyny wypadku polskiego autokaru w Serbii wciąż pozostają niewyjaśnione. Tamtejsza policja zatrzymała jego kierowcę. Badanie na zawartość alkoholu nic nie wykazało. Jego kolega, który stracił życie na serbskiej autostradzie, był długoletnim i doświadczonym współpracownikiem poznańskiego biura podróży Fan Club, które zorganizowało wyjazd do Grecji.
- Przebita została prawa przednia opona pojazdu, następnie przewrócił się on i wypadł z jezdni - tłumaczy Anna Białek, rzeczniczka biura Fan Club. - Na tym odcinku autostrada jest wyboista i wąska. Wszystkie okoliczności pozwalają nam wykluczyć usterkę techniczną czy błąd człowieka. Chwilę po wypadku rozmawialiśmy z kierowcą. Potwierdził on, że wszystko zrobił dobrze. Autokar był sprawdzany przed wyjazdem, a kierowca był wyspany.
Lęk przed autobusem
Natalia Ziółkowska wczoraj wróciła z Katowic do domu w Toruniu. Do autobusu, którym pokonała tę trasę, wsiadała z duszą na ramieniu.
- Nie wyobrażam sobie, bym mogła jeszcze kiedykolwiek wybrać się w tak daleką podróż autokarem. Myślę, że długo będę się tego bała - mówi nam Natalia. - W tym, co mi się przydarzyło , widzę jakiś znak. Przecież gdyby nie przypadek, jechałabym tamtym rozbitym autobusem. Może byłabym jedną z ofiar? Wolę o tym nie myśleć.
Nim Natalia Ziółkowska znów zacznie cieszyć się wakacjami, musi minąć sporo czasu. Nie chce siedzieć w domu, ale dalekich wyjazdów już nie planuje. Jeśli wypoczynek, to tylko w kraju.
Tragedia w Alpach
Do jednego z najbardziej dramatycznych wypadków polskich autokarów doszło 10 lat temu pod Grenoble we Francji. Zginęło wówczas 26 osób, 24 zostały ranne.
Wszystko stało się w niedzielę 22 lipca 2007 roku około godz. 9.30. Autokar wiozący 50 osób (47 pielgrzymów, pilot, 2 kierowców) w czasie powrotu z Sanktuarium Matki Boskiej w La Salette, pokonując stromy odcinek górskiej trasy pomiędzy Grenoble a Gap w południowo-wschodniej Francji, wyjechał z drogi na ostrym zakręcie, po czym runął z mostu w 15-metrową przepaść doliny rzeki Romanche, a następnie stanął w płomieniach.
Wypadek miał miejsce na stromej alpejskiej drodze, zwanej drogą Napoleona, po której przejazd autobusów 8-kilometrowym odcinkiem tej szosy jest dopuszczalny tylko na podstawie specjalnego zezwolenia. Autokar z polskimi pielgrzymami go nie miał. Nie miał też specjalnego systemu hamulcowego, który jest tam wymagany.
Pielgrzymi pochodzili głównie z województwa zachodniopomorskiego. Wśród ofiar były małżeństwa, kierowca autokaru oraz 12-letnia dziewczynka.