Nasze kochane dranie [kanapa polityczna]
Prof. Roman Bäcker i Adam Willma dyskutują o aktualnej sytuacji w kraju i na świecie.
- Do tej pory straszyliśmy państwa w tym miejscu wojną, ale już nie będziemy.
- Bo nie ma już groźby wybuchu wojny. Ta wojna trwa. To jest realny konflikt zbrojny, w który zaangażowało się już kilkadziesiąt państw i zapewne w niedługim czasie kilkadziesiąt innych do tej walki dołączy. Wojna w dzisiejszych czasach nie zaczyna się w chwili gdy minister spraw zagranicznych wzywa ambasadora wrogiego państwa i wręcza mu ultimatum z 48-godzinnym terminem. Wojna zaczyna się w sposób niezauważalny i przybiera różne formy. Toczy się w dużej mierze w cieniu, poza kamerami.
- Co jest wojną, a co nią nie jest?
- Dobre pytanie. Najwyższy czas stworzyć nową definicję wojny, która potrafiłaby objąć to zjawisko. Chodzi o wszelkiego rodzaju działania, powodujące w efekcie rozpad istniejącego świata. Dziś widać wyraźnie, że te wydarzenia symbolicznie rozpoczęły się w lutym 2014 roku,
- Ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Ujawnione przez Wikileaks dokumenty potwierdzają, że scenariusz wydarzeń w Syrii był rozpisany ponad 10 lat temu.
- Przewidywano, że uda się wyłonić nowych władców w sposób mniej lub bardziej demokratyczny. Oczywiście władców przewidywalnych, których da się kontrolować i z którymi da się skutecznie robić interesy. Ten scenariusz nie wypalił. Do władzy doszli populiści, a społeczeństwa Libii i Iraku nadal czekają na mannę z nieba, zachowując bierność. Wyjątkiem jest Tunezja, w której władzę przejęły zjednoczone ekipy silnych i zdecydowanych polityków.
- Prawa człowieka całkowicie wyszły dziś z mody.
- Sytuacja jest schizofreniczna. W kwestii praw człowieka najważniejsze jest to, kto je łamie. Od tego zależy czy udajemy, że tego nie widzimy, czy wyślemy samoloty w obronie demokracji. Taka zasada panuje zarówno w czasie pokoju, choć jest wówczas skuteczniej ukrywana, a szczególnie jest ważna w czasie wojny, kiedy politycy nawet nie udają. To ułuda, że demokratyczne państwa marzą o zaprowadzenie demokracji w całym świecie. O przeznaczeniu na „walkę o demokrację” miliardów dolarów i tysięcy żołnierzy decyduje nie tylko to, że niedemokratyczne państwo zagraża światowemu porządkowi, ale również bilans interesów. Im bardziej niekorzystny dla nas, tym postanowienie o wsparciu demokracji silniejsze. Kuba, która balansowała na krawędzi totalitaryzmu, przez pół wieku nie została wsparta siłami międzynarodowej wspólnoty demokratycznej, choć leży przecież u brzegów Florydy. Za epicentrum zła uznano Koreę Północną, ale tam nikt wojsk nie wyśle, bo nie ma po co. Do Iraku zaś, gdzie panował reżim o wiele łagodniejszy, wysłano wojska. Tam jest ropa. Arabia Saudyjska z kolei nie ma nic wspólnego z demokracją czy choćby elementarną tolerancją religijną, ale „ci dranie są nasi”.
- Do ciekawego wyłomu doszło przed tygodniem. Okazało się, że Aleksander Łukaszenka nie jest aż tak strasznym satrapą, jak go malowaliśmy. I pomyśleć, że przed dekadą pouczaliśmy Chiny w sprawie praw człowieka.
- I to jest nowy, wart uwagi pomysł na wyrwanie Białorusi z rosyjskiej strefy wpływów. Trzeba tylko zapomnieć, że Łukaszenka nie jest demokratą.
- W skali wszystkich okropieństw, które dzieją się na świecie, Łukaszenka to poczciwy wujcio.
- Łukaszenka rzeczywiście nie musi szczególnie mocno uciskać opozycji, bo ta jest tradycyjnie podzielona i uzależniona nie tylko od grantów z wolnego świata. W sytuacji, gdy Barack Obama próbuje klepać po plecach Raula Castro, pomysł na odnowienie relacji z Białorusią wydaje się całkiem niezły. Byłoby fatalnie, gdybyśmy znaleźli się poza grupą państw, która będzie miała wpływ na los Białorusi. Zwłaszcza w obecnej sytuacji na świecie.
- W jaki sposób zatrzymać tę spiralę wojny?
- Obawiam się, że straciliśmy nad tą spiralą kontrolę. Świat zachodni walczy z ISIS. Ten z kolei walczy nie tylko z Zachodem, ale i - jeszcze zacieklej - z innymi nurtami islamu. Prawosławna Rosja walczy z prawosławną Ukrainą, no i z Zachodem.
Po stronie ISIS walczy duża część Afryki, co sprawia, że prędzej czy później w konflikt zaangażują się Chiny, które zainwestowały w Afryce zbyt wiele. Drugie pokolenie imigrantów arabskich walczy o swoją tożsamość. A w tle odbywa się bodaj najważniejsza rozgrywka w tej wojnie - pomiędzy amerykańskim i azjatyckim systemem finansowym. W tej wojnie wygra ten, kto uzyska wpływ na kształtowanie kursów walut, a więc losy świata. Jeśli oczywiście w tym czasie nie wysadzimy w powietrze naszej pięknej planety.