Nasza mała siekierezadka to zupełnie co innego
Wystarczy wziąć do ręki jakąkolwiek gazetę lub włączyć telewizor, by zobaczyć, że obowiązująca od początku roku nowelizacja ustawy o ochronie przyrody, tzw. lex Szyszko, sieje w Polsce spustoszenie. Lament miłośników drzew rozlewa się jak Rzeczpospolita długa i szeroka. „Rzeź drzew, hekatomba, siekierezada, krajobraz, jak po najeździe Hunów” - takie tytuły i dramatyczne określenia biją po oczach i huczą z głośników.
Po cichu jednak wielu moich znajomych snuje opowieści o tym, jak to wczoraj, w weekend czy kilka dni temu pozbyli się jakichś uciążliwych świerków ze swojego ogródka, pomagali sąsiadowi ciachnąć kilka modrzewi na jego posesji lub uwolnili od starej lipy i paru akacji babci domek mały.
W zbiorowym głośnym lamencie podzwania więc cichutko jakaś dziwna nuta, chyba nawet fałsz jakiś. Bo jakże to? Siekierezada i rzeź ogólnie rzecz biorąc są potworne i oburzające, ale nasza mała siekierezadka czy jakaś prywatna hekatombka to działanie racjonalne i usprawiedliwione?
Ze strachem pomyślałem nawet, że może to tylko ja mam znajomych szczególnie zakłamanych, którzy Panu Bogu palą świeczkę, a diabłu ogarek. Nieswojo mi trochę było, bo jak to się mówi - pokaż mi swoich znajomych, a powiem ci kim jesteś... Jeśli jednak pod ciosami bezlitosnych toporów padły ostatnio w różnych zakątkach Polski dziesiątki, a może setki tysięcy drzew, to znaczy, że właścicieli działek, na których wyrąbane drzewa rosły, są całe tłumy. Kamień spadł mi z serca, bo to przecież też są czyiś znajomi, więc moi wcale nie są gorsi niż inni.
Sądzę nawet, że „lex Szyszko”, złe prawo, które nasz dobry jaśnie pan już zmienić obiecał, cieszy się w narodzie cichym lub niemym, lecz dużym uznaniem. Teraz, gdy już zostało powiedziane, że to kiks legislacyjny, sprawa jest przesądzona - będzie zmienione i nikt nie odważy się wystąpić w jego obronie.
I bardzo dobrze, ale pamiętajmy, że choć od 1 marca przepis o ochronie ptaków uratuje trochę drzew, rąbanie wcale się nie skończyło. Myślę nawet, że w pewnym sensie jeszcze się nie zaczęło.
Ostatnia siekierezada dotyczyła bowiem tylko posesji prywatnych. Zarządcy innych terenów - miast, gmin - w tej rzezi drzew nie uczestniczyli. Jak zwykle rozkładali tylko bezradnie ręce, mówiąc, że nic nie mogą zrobić.
A mogą, a nawet powinni - choćby administratorzy dróg, przy których duże drzewa są śmiertelnym zagrożeniem. Najlepszym przykładem jest lipa w Oświęcimiu, o którą uderzyła limuzyna pani premier. Tego drzewa nie powinno tam być - tak samo jak tysięcy innych rosnących o krok od jezdni w całym kraju. I wcale nie chodzi o to, żeby kawalkady dostojników mogły jeszcze swobodniej rozbijać się po Polsce.