Napadł na prezydenta? Grozi mu 5 lat [zdjęcia, wideo]
Wczoraj Remigiusz Dominiak stanął przed toruńskim sądem. Odpowiada za usiłowanie napaści na Bronisława Komorowskiego podczas wiecu wyborczego.
- Nie przyznaję się do zarzucanych mi przez prokuraturę czynów. Chciałem tylko przekazać prezydentowi koszulkę z napisem „stop aborcji” i ulotkę oraz zapytać, jak odnosi się do widoku płodu po aborcji i co będzie czynił dla ochrony życia poczętego - tłumaczył wczoraj w sądzie Remigiusz Dominiak.
Dominiak ma 35 lat i obecnie jest marynarzem. Zrobił też jednak licencjat z wychowania fizycznego i zdobył uprawnienia ochroniarza. Jest przeciwnikiem aborcji i sympatykiem organizacji „PRO - Prawo do życia”.
To właśnie materiały poglądowe tej organizacji usiłował, jak mówi, wręczyć prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu 22 maja ubiegłego roku podczas wiecu wyborczego na Rynku Staromiejskim w Toruniu.
Remigiusz Dominiak podbiegł do Bronisława Komorowskiego zaraz po tym, jak ten wyszedł z limuzyny i szedł dziedzińcem ratusza. Mężczyznę błyskawicznie odciągnęli funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, a następnie obezwładnili policjanci. Prokuratura oskarżyła Dominiaka o to, że „zmierzał bezpośrednio do dokonania czynnej napaści na prezydenta RP Bronisława Komorowskiego poprzez zadanie uderzenia” oraz o naruszenie nietykalności cielesnej policjantów. Za czyny te grozi mu kara od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.
Wczoraj, na pierwszej z rozpraw, sędzia Igor Zgoliński odczytał wcześniej złożone przez oskarżonego wyjaśnienia i poprosił o zrelacjonowanie, co robił tuż przed wiecem.
Jak relacjonował Dominiak, to pan Roland - szef toruńskiej komórki organizacji PRO - poprosił go tuż przed wiecem o wręczenie koszulki i ulotki prezydentowi. - Nie żywię żadnych negatywnych uczuć wobec prezydenta, funkcjonariuszy BOR ani policjantów. Nigdy ich też nie obrażałem słownie - podkreślał wczoraj w sądzie 35-latek.
Wideo: W Toruniu ruszył proces ws. usiłowania napaści na prezydenta B. Komorowskiego
źródło: TVN24/x-news
Tłumaczył, że ulotkę i koszulkę chciał Komorowskiemu podać ponad głowami ochrony. Wybrał bezpieczne miejsce. Stanął przy matce, która przyszła na wiec z niepełnosprawnym dzieckiem i obok policjanta.
Po tym, jak odepchnęli go BOR-owcy, zgubił but. Gdy przejęli go policjanci i wykręcili ręce, szarpał się i prosił o zwrot buta. - Samochód zaparkowałem przy ul. św. Jakuba. Miałem wracać przez pół miasta bez buta? - pytał wczoraj retorycznie oskarżony.
Zaprzeczył też, by uderzył policjanta/policjantów. Jednemu, już w radiowozie, powiedział, że „skoro nie radzi sobie ze stresem, to stanowi zagrożenie dla innych”. Na kolejnych rozprawach przesłuchani będą świadkowie.
Autor: MO