Góra Chełmska była dawniej siedliskiem zbójów i zwykłych rzezimieszków
W dawnych czasach Góra Chełmska była idealnym miejscem na wszelką działalność zbójecką. Ze swymi pociętymi, głębokimi wąwozami aż prosiła się o to, aby właśnie tutaj ukryć się i czekać na przejeżdżających, bogatych kupców. A tych nie brakowało, bo właśnie tędy biegł ważny, hanzeatycki szlak handlowy w stronę Gdańska.
Najgroźniej było pomiędzy Koszalinem, a Sianowem
Apogeum zbójeckich wyczynów przypada na przełom XVI i XV wieku. W sprawozdaniu Marcina Zeilera z XVII wieku czytamy, że najniebezpieczniejszy dla podróżnych był odcinek między Koszalinem, a Sianowem (dziś tędy biegnie ulica Słupska). W owym czasie do napadów dochodziło tu co chwilę, a ofiary nierzadko oprócz towarów traciły też życie. Jednak wszystko ma swój kres. W 1427 roku władze Koszalina i innych, zainteresowanych bezpieczeństwem w tym regionie miast powiedziały „dość”. Koszalin, Kołobrzeg, Sławno, Darłowo i Słupsk zawiązały sojusz, który miał przeciwdziałać zbójeckiemu procederowi. Zaczęło się polowanie na bandytów, na Górę Chełmską ruszała jedna wyprawa karna, za drugą. Los tych rozbójników, którzy zostali schwytani, nie był do pozazdroszczenia: byli oddawani katu, a ten kończył z nimi za pomocą szubienicy, co nierzadko poprzedzał serią wymyślnych tortur.
Porządek zrobili mieszczanie
Ostateczny kres działalności rabusiów w tamtym czasie położyła największa wyprawa zbrojna zorganizowana przez koszalińskich mieszczan. Podczas tej akcji zniszczono siedzibę zbójecką na Górze Chełmskiej i odzyskano dużą liczbę zrabowanych przedmiotów. Wtedy też narodziła się legenda, według której, mosiężny róg, za pośrednictwem, którego zbójcy zwoływali się na łupieżcze napady, służył później straży pożarnej w Koszalinie. A gdzie mogła być ta siedziba rozbójników? Nie jest to sprawa ostatecznie wyjaśniona, ale pewne wskazówki daje Johann Dawid Wendland w swojej kronice. Otóż pisze on, że: „Tak zwane gniazdo zbójców, które jak mi przekazano, na ostatniej górze w kierunku Sianowa zwanej „Bahlenberg” znajdować się miało. Wszędzie tutaj zbójcy i mordercy ukrywać się mieli, którzy od podróżujących albo tak zwanej daniny zbójeckiej żądali albo też i życie odebrać mogli”.
Ślady napadów w dawnych dokumentach
To jednak nie był koniec bandyckich napadów na szlakach wiodących przez Górę Chełmską. Choć nigdy nie osiągnęły one takiej skali, jak w średniowieczu, to jednak w dokumentach z późniejszych czasów, które znajdują się dziś w koszalińskim Archiwum Państwowym, pojawiają się ślady działalności bandytów w tym właśnie miejscu. Między innymi wśród dziewiętnastowiecznych akt miasta Koszalina jest wykaz szeregu napadów rabunkowych na podróżujących drogą przez Górę Chełmską z lat 1825-1843. Zachowała się też z tego czasu ciekawa korespondencja pomiędzy koszalińskimi władzami, a władzami Sianowa. Przedstawiciele sianowskiego magistratu w 1825 roku zwrócili się z prośbą o informacje o napadach na Górze Chełmskiej od strony znajdującej się w administracji Koszalina. W odpowiedzi Koszalin poinformował o napadzie na pewnego czeladnika i przesłał protokół z jego przesłuchania (patrz ramka).
Z biegiem czasu na szlakach przez Górę Chełmską było coraz spokojniej. Ale zła sława zbójników z Góry Chełmskiej przetrwała do dziś.
Napad na czeladnika
Oto oryginalny zapis z protokołu przesłuchania czeladnika z Koszalina (26 stycznia 1825 r.), który został napadnięty na Górze Chełmskiej
„Joann Gottfiried Siebert, 20-letni czeladnik, ,urodzony w Królewcu, od roku zatrudniony u mistrza Hoffenthaela. 10 stycznia 1825 roku wyruszył w trasę z wyrobami szklarskimi na plecach, celem ich sprzedaży w okolicznych wsiach. Najpierw udał się do Szczelina, a potem do Kościernicy, Sieciemina, Kleszczy. 16 stycznia wracał do Koszalina. Około godziny 14.30, znajdując się w połowie drogi pomiędzy Sianowem, a Koszalinem, na wysokości drogi do Gorzebądzia, natknął się na dwóch mężczyzn idących w stronę Koszalina. Ci zaczepili go, a jeden z nich - mniejszy - zażądał ognia do fajki. Drugi z nich, większy, zaszedł czeladnika od tyłu. Ten trzęsącymi się rękoma sięgnął do torby po ogień, gdy dało się słyszeć nadjeżdżający powóz poczty z Darłowa. Na ten dźwięk obaj mężczyźni uciekali do lasu. Najbardziej podejrzanymi w sprawie byli 30-40 letni bracia Schwabe z Sianowa. Po tym zdarzeniu obaj byli poszukiwani przez policję”.