Najtajniejsza broń STASI: seks i agentki
W ramach „Operacji Romeo” , którą agenci enerdowskiej Stasi prowadzili w latach 1960-1990 za Łabą, skupiano się głównie na sekretarkach, które najpierw rozkochiwano, by potem z ich pomocą zdobywać największe tajemnice.
Na hasło „Miłość” otwierały się szafy pancerne wielu zachodnioniemieckich instytucji… Temat jest sexy i często wraca w mediach. W końcu marca w niemieckiej telewizji ZDF wyświetlono trzyczęściowy film „Der gleiche Himmel” („To samo niebo”), który przypominał działania enerdowskiego wywiadu nastawione na pozyskiwanie informatorek wśród kobiet zatrudnionych w aparacie państwowym, biznesie i mediach zachodniej części Niemiec. Agenci NRD odnieśli na tym polu znaczące sukcesy, niszcząc przy tym życie swoich informatorek i kochanek. Po upadku NRD żaden z nich nie został za to skazany.
Fragment filmu. Trzy rzędy prostych, pojedynczych biurek po pięć w szeregu, na każdym z nich w idealnym porządku ułożone kartki do notatek po prawej stronie i jedna na środku, po lewej stronie oficerska czapka. Przy biurkach siedzą młodzi mężczyźni w mundurach, na ścianie tablica z wymalowaną kredą postacią nagiej kobiety, obok też kredą naszkicowane płaty mózgu. Z portretu przygląda się zebranym szef MfS Erich Mielke.
Wykładowca, oficer stojący przed sztywno wyprężonymi na krzesłach słuchaczami, mówi: „Jak nawiązać pierwszy kontakt? Powiedzmy, że jesteśmy w lokalu i widzimy kobietę. Co robimy?”. Zgłasza się jeden ze słuchaczy i odpowiada: „Trzeba nawiązać kontakt wzrokowy”. - „Właśnie” - potwierdza wykładowca - „dłuższy kontakt wzrokowy wywołuje w kobietach głębokie podniecenie seksualne. Tu otwiera się furtka, przez którą trzeba wejść.” Wykładowca precyzuje dalej, że ważniejsze w kontakcie wzrokowym jest lewe oko, ponieważ łączy się ono bezpośrednio z prawą połową mózgu, a w tym u kobiet rządzą emocje i brak logiki, więc te emocje trzeba wywoływać i wykorzystywać.
Znajdujemy się w tajnym Obiekcie S należącym do Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej (MfS) w okolicy Belzig w Brandenburgii. Dookoła pola żyta, las i łąka, a wśród nich teren otoczony płotem, brama ze szlabanem i wartownią, niskie baraki z desek i domy z kamienia. Całość robi wrażenie spartańskie i przypomina koszary. Obiekt ma uchodzić za miejsce ćwiczeń „Towarzystwa Sportu i Techniki”, ale jest szkołą wywiadu zagranicznego NRD. To tu szkoli się enerdowskich szpiegów, którzy właśnie uczestniczą w wykładzie dla specjalnej grupy agentów przygotowywanych do „Operacji Romeo”. Słuchacze kursu wkrótce wyruszą na Zachód, a ich zadaniem będzie uwodzenie kobiet, przez które mają dotrzeć do tajnych informacji. Są szkoleni na profesjonalnych kochanków i mają się pieprzyć ku chwale NRD oraz zwycięstwa marksizmu-leninizmu…
Najlepsze Julie to sekretarki
Marianne Quoirin, autorka książki „Agentinnen aus Liebe” („Agentki z miłości”), zakłada, że w latach 1960-1990 w RFN działało 80 agentów „Operacji Romeo” - zwanych dla uproszczenia Romeami - których ofiarami było około 40 kobiet. Ofiary zostawały później zdrajczyniami. Z danych wywiadu w Bawarii wynika, że takich kobiet było 58. Szefostwo wydziału wywiadu zagranicznego w enerdowskim MfS, czyli Hauptverwaltung Aufklärung (HV A), doszło już w latach 50. do wniosku, że najlepszymi Juliami dla Romeów są sekretarki. One zawsze wiedzą dużo i zostają na stanowisku nawet wtedy, gdy ich szefowie się zmieniają. Najbardziej interesujące były te zatrudnione w Urzędzie Kanclerskim, w ministerstwach federalnych, Federalnym Urzędzie Kryminalnym i innych atrakcyjnych dla szpiegów instytucjach. Celem Romeów miały być sekretarki uchodzące za osoby samotne i chwiejne osobowościowo. Trzeba je było najpierw rozkochać w sobie, a następnie zdobywać stopniowo zaufanie - w grę wchodziły nawet obietnice małżeństwa, a także - gdyby trzeba było - całkowicie fikcyjne małżeństwo inscenizowane przez Stasi. Dopiero po tym wstępie dochodziło do werbunku, przy czym niektóre z kobiet do końca sądziły, że współpracują z wywiadem brytyjskim, duńskim dziennikarzem czy przedstawicielem międzynarodowego koncernu. Tak to w praktyce wyglądało i dowodziło, że mądrości Stasi o kobietach nauczane w Belzig mogły być prawdziwe. Sekretarki pracujące niezwykle fachowo przy analizie danych, spisujące raporty i sporządzające skomplikowane notatki i pisma dla wywiadów amerykańskiego, brytyjskiego czy niemieckich służb państwowych łatwo ulegały prymitywnym metodom uwodzenia, o ile te następowały poprzez lewe oko. A po seksie śpiewały jak nakręcone.
Oddziały kochanków Stasi
Elisabeth Pfister, autorka książki „Unternehmen Romeo. Die Liebeskommandos der Stasi” („Przedsięwzięcie Romeo. Oddziały kochanków Stasi”) uważa, że kobiety były pionkami w grze logistyków i psychologów enerdowskiego wywiadu, ale również ofiarami własnej naiwności. Wierzyły ślepo ukochanym w głupoty, które ci im opowiadali, i głuszyły w sobie wątpliwości, żeby nie niszczyć swego szczęścia, żeby uciec od samotności. W zdobyczach Romeów powtarza się wciąż ten sam typ kobiet: samotne, pruderyjne i niezaspokojone seksualnie. To były łatwe łupy dla wytrenowanych uwodzicieli, którzy oprócz zaspokajania potrzeb intymnych mieli w zanadrzu jeszcze broń dodatkową - propozycję udziału w wielkim, globalnym projekcie, czyli zapewnieniu pokoju na świecie. Wszystkie legendy, którymi Romeowie karmili swoje kobiety, kończyły się zawsze w ten sam sposób - jest mi potrzebna twoja pomoc, żeby zapobiec wojnie. Kobiety i pokój - zdaniem Elisabeth Pfister - to idealna mieszanka trafiająca w istotę kobiecości. Żadna kobieta nie potrafi tu powiedzieć: „Dziękuję, ale beze mnie!”. Prawie wszystkie ofiary kochanków Stasi, z którymi rozmawiała Pfister, były apolityczne i nigdy nie podjęłyby współpracy na rzecz jakiejś politycznej idei, ale ratować pokój na świecie - proszę bardzo. Były naiwne. Wyjątek stanowiła Gabriele Gast, wybitny szpieg w wywiadzie RFN. Ona najpierw współpracowała z miłości, a potem z przekonania.
Perła z Pullach
Niewielkie, liczące niecałe 10 tys. mieszkańców miasteczko Pullach leżące około 10 km na południe od centrum Monachium to siedziba utworzonego w 1956 roku wywiadu RFN Bundesnachrichtendienst. Szef BND rezyduje w Willi Prezydenckiej (Präsidentenvilla), którą w latach 30. ubiegłego wieku wybudował zaufany człowiek Hitlera i przywódca NSDAP Martin Bormann. Cały teren zajmowany przez wywiad to dawne osiedle Sonnenwinkel stworzone dla ważnych członków NSDAP i ich rodzin. Tu także znajdowała się jedna z szesnastu głównych kwater Adolfa Hitlera. Dziś teren nosi kryptonim Camp Nikolaus i został nazwany tak na pamiątkę dnia wprowadzenia się poprzednika BND, Organizacji Gehlena - 6 grudnia 1947 roku.
W lecie 1968 roku Gabriele Gast - wówczas doktorantka przygotowująca dysertację „Polityczna rola kobiety w NRD” - przyjechała do wschodniej części Niemiec w poszukiwaniu materiałów do pracy. W czasie pobytu w NRD poznała niejakiego Karla-Heinza Schneidera, przystojnego blondyna, z zawodu mechanika samochodowego. Schneider nauczony był nie tylko naprawiania trabantów i wartburgów, ale też „dawania kobiecie poczucia, że jest uznawana za równoprawnego partnera, szanowana i kochana” - dokładnie tak, jak tego uczono w Belzig. Bowiem blondyn z męską, kwadratową szczęką był agentem Stasi. Szybko omotał wyemancypowaną intelektualistkę z Zachodu, członkinię CDU i aktywistkę koła studentów chrześcijańskich demokratów, która była świeżo po przejściach z młodzieńczą miłością, wieloletnim narzeczonym. Gast stanęła przed wyborem - założenie rodziny czy doktorat - i wybrała to drugie. Karliczek, jak pieszczotliwie nazwała Karla-Heinza Schneidera, też postawił ją wkrótce przed wyborem - ujawnił się jako agent Stasi. Najpierw jednak Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego zadbało o szczęście kochanków. Urządzano dla nich romantyczne kolacje w przytulnych hotelikach, przyjęcia i popijawy w gronie nowych znajomych (wszyscy byli pracownikami MfS) oraz głębokie dyskusje o polityce. Po chwili zastanowienia, czy pożegnać Karlicka na zawsze, czy też trochę powspółpracować, Gast znów wybrała to drugie rozwiązanie. Przybrała pseudonim Gisela, ale w gronie Stasi szybko dostała nowe miano: Perła z Pullach.
W końcówce NRD, pod koniec lat 90. ub. wieku, u sąsiada na zachodzie działało 3 tys. enerdowskich szpiegów
Przez 21 lat kobieta dostarczała informacje o wielkim znaczeniu. W 1973 roku dostała pracę w BND, w wydziale sowieckim. Doszła tam do stopnia Regierungsdirektorin będący odpowiednikiem podpułkownika. Dzięki niej szef enerdowskiego wywiadu Markus Wolf czytał sobie w swoim gabinecie w Berlinie-Lichtenbergu to, co lądowało na biurku kanclerza RFN Helmutha Kohla jako ściśle tajne. Z czasem stała się Gisela żarliwą komunistką, potajemnie gościła w domu Markusa Wolfa, który gotował dla niej rosyjskie pierogi, a nawet w 1986 roku wstąpiła do SED, partii rządzącej w NRD.
Została zdradzona we wrześniu 1990 roku przez pułkownika Stasi, który wydał ją za sporą sumkę. Po 15 miesiącach sąd w Bawarii skazał ją za szpiegostwo na sześć lat i dziewięć miesięcy więzienia. Odsiedziała trzy i pół roku. W 1999 roku wydała książkę zatytułowaną „Kundschafterin des Friedens” („Posłanka pokoju” - tak Markus Wolf nazywał swoje agentki), w której drobiazgowo rozlicza się z działalnością agentów Romeo i ich mocodawców, demaskując wyrachowanie i bezwzględność rzekomych ukochanych i przyjaciół. Nie oszczędzała Romeo Karliczka. Dopiero z dokumentów procesowych dowiedziała się, że przez 20 lat obchodziła jego urodziny pod fikcyjną datą, a zaręczyny z nim były farsą. Nigdy też nie przysłał jej nawet widokówki ani życzeń na święta. „To nic niezwykłego takie zachowanie mężczyzn - unikanie osobistej odpowiedzialności” - pisała. Wiadomo, chłopy to dranie.
W pogardliwym też tonie opisuje pracę, styl panujący w męskim stadzie, jakim był wywiad zachodnioniemiecki, który dla niej niewiele różnił się od tego ze Wschodu. Zachód zaprzeczał zawsze, że też stosował agentów Romeo, ale przynajmniej w jednym przypadku prawda wyszła na jaw. W połowie lat 50. Elli Barczatis, sekretarka premiera NRD Otto Grotewohla, przekazywała tajne dokumenty kochankowi Karlowi Laurenzowi, który był agentem Organizacji Gehlena. Oboje wpadli i zostali straceni.
Gabriele Gast nie potępiła swojej zdrady. Pisze, że jej działalność mogła może podlegać karze, ale że nie była kryminalna. Komunistką pozostała do dziś.
3000 szpiegów
Pod koniec istnienia NRD, czyli pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, w Republice Federalnej działało około 3000 enerdowskich szpiegów. Nie ma dokładnych danych, gdyż wskutek porozumienia przy niemieckim okrągłym stole w trakcie rewolucyjnych zmian lat 1989-1990 wywiad, Hauptverwaltung A (HV A), dokonał samorozwiązania, a większość dokumentów zniszczono. Dla HV A pracowała mniej więcej połowa z tych trzech tysięcy - reszta dla innych wydziałów MfS. Tak wielka liczba współpracowników obcego wywiadu może być tłumaczona częściowo tym, że dla niektórych z nich NRD nie była całkiem obcym państwem, działała też legenda o lepszej części Niemiec - pierwszym antyfaszystowskim państwie niemieckim, jakim się mieniła NRD. To była nośna ściema po doświadczeniach hitleryzmu, którego dziedzictwem obarczano Republikę Federalną. Szpiedzy działali w polityce, wojsku, wywiadzie, nauce, kościołach, fundacjach, związkach studenckich, komisji do spraw badania kosmosu oraz Niemieckim Forum Atomowym - wszędzie, gdzie to było korzystne dla wywiadu bloku wschodniego.
Spektakularnym sukcesem Markusa Wolfa i jego służby było umieszczenie szpiega w bezpośrednim otoczeniu kanclerza RFN Willy’ego Brandta. Günter Guillaume przyjechał do RFN w 1956 roku, podając się za uciekiniera ze wschodniej części Niemiec. Jego celem było usadowienie się w strukturach partii SPD. Robił to skutecznie i w 1970 roku został pracownikiem Urzędu Kanclerskiego, a dwa lata później osobistym referentem kanclerza Brandta odpowiedzialnym za sprawy partyjne. W tej funkcji przygotowywał spotkania partyjne kanclerza, który był także przewodniczącym socjaldemokratów, oraz prowadził jego korespondencję. Należał do ścisłego grona najbliższych współpracowników kanclerza i był jednym z nielicznych, którzy towarzyszyli Brandtowi nawet w czasie urlopu. 24 kwietnia 1974 roku został zdemaskowany. Wiedziano o nim wcześniej, ale został aresztowany wraz z żoną w najbardziej odpowiednim dla śledztwa momencie. W namierzeniu szpiega pomógł odszyfrowany telegram sprzed 17 lat, który w zestawieniu z nowymi danymi jednoznacznie zdradził Guillaume’a. Kanclerz Brandt wziął za tę aferę polityczną odpowiedzialność i ustąpił z urzędu. A dwa lata wcześniej Stasi przekupiło jednego z posłów, żeby głosował w Bundestagu przeciwko wotum nieufności wobec Brandta. Udało się, wotum odrzucono.
Kobiety wierniejsze są
Tylko jedna ofiara agentów operacji Romeo zdradziła swoich mocodawców i przeszła na drugą stronę, choć… nie do końca. „Z Herbertem miałam swój pierwszy orgazm” - wyznała „Bildowi” Gerda Osterriede. Herbert Schröter był doświadczonym Romeem. Uwiódł 20-letnią Gerdę w Paryżu, gdzie oboje pobierali nauki języka francuskiego. Ona, by może zrobić karierę w dyplomacji, on - z polecenia Stasi, żeby nawiązywać znajomości w przydatnym środowisku. Był od Gerdy znacznie starszy i znakomicie przygotowany do swojej gry. Rzucił kiedyś mimochodem, że był więźniem obozu koncentracyjnego, i czekał, aż w młodej dziewczynie zwycięży ciekawość. Zwyciężyła, a potem szybko poszli do łóżka, gdzie nastąpiło to, o czym po latach opowiedziała gazecie. Potem wzmocnił fascynację swoją osobą, kiedy dał się nakryć ze słuchawkami na uszach i podczas notowania jakichś cyfr. Powiedział, że pracuje w wywiadzie NRD i walczy… o pokój na świecie. Też zadziałało i Gerda zdecydowała się pomagać w szlachetnej sprawie. Przyjęła pseudonim Rita.
Dostała pracę w MSZ w Bonn, a Herbert co jakiś czas otrzymywał od niej pakiet tajnych depesz. Pobrali się w 1968 roku, ale kiedy ministerstwo wysłało Gerdę do Warszawy, Stasi nie pozwoliło Herbertowi z nią jechać. Wpadła, bo zaczęła romansować z pewnym sympatycznym dziennikarzem i wyjawiła, że pracuje dla NRD, a kochanek był agentem BND. Gerda poszła na współpracę z zachodnioniemieckim wywiadem, ale przedtem z poczty w Warszawie zadzwoniła do Herberta w RFN, który zrozumiał, że musi uciekać. Udało mu się - jak zresztą wszystkim agentom Romeo, którzy po zjednoczeniu Niemiec nie ponieśli odpowiedzialności za szpiegostwo.
Niemieckie sądy dość łagodnie traktowały zdrajczynie uwiedzione przez Romeów. Jednak dla wielu z nich związek z agentem oznaczał zrujnowane życie. Jedna z sekretarek, porzucona przez Romea, popełniła samobójstwo. Jak szekspirowska Julia.