Obrona Lwowa w listopadzie 1918 r. to jedna z najpiękniejszych kart w historii Polski, zarazem jeden z najwznioślejszych czynów, na jakie zdobyła się odradzająca się Rzeczpospolita. Postawa bohaterskiej ludności miasta, a zwłaszcza jego młodzieży, pozostaje do dziś wzorem patriotyzmu.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.
Lwów - stolica Galicji - był na początku XX w. miastem zamieszkałym głównie przez Polaków i Żydów. Od 1349 r. związany politycznie z Koroną, a później Rzeczpospolitą Obojga Narodów, również w okresie zaborów tradycyjnie zachował swe wielonarodowe i wielowyznaniowe oblicze, z wyraźną jednak dominantą kultury polskiej. Ale Lwów był także ważny dla Ukraińców. Utworzyli tu szereg narodowych instytucji. Posłowie ukraińscy do Sejmu Krajowego domagali się zmiany ordynacji wyborczej i utworzenia we Lwowie ukraińskiego uniwersytetu, a w dalszej perspektywie wyodrębnienia Galicji Wschodniej jako kraju koronnego. Duchowym orędownikiem ich starań o niezawisłość był metropolita greckokatolicki Andrzej Szeptycki.
Na początku XX w. stało się jasne, że drogi obydwu narodów rozeszły się. Wyrazem narastającego napięcia stało się zamordowanie namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, a następnie tragiczna śmierć ukraińskiego studenta Adama Kocki. W czasie I wojny światowej zarówno Polacy, jak i Ukraińcy utworzyli swe formacje wojskowe, które walczyły u boku państw centralnych przeciwko Rosji.
Upadek mocarstw zaborczych sprawił, że Polacy i Ukraińcy dostrzegli niepowtarzalną szansę wybicia się na niepodległość. Jedni i drudzy widzieli w granicach swego państwa zróżnicowaną Galicję Wschodnią. Zdecydowaną większość ludności stanowili na jej terenie Rusini, ale w szeregu miast tego regionu, a zwłaszcza w stołecznym Lwowie, dominowali Polacy i Żydzi. Sytuacja taka miała już wkrótce doprowadzić do wybuchu wojny.
Nocny zamach
Na razie obie strony próbowały jeszcze dowodzić swych racji środkami politycznymi. 19 października 1918 r. we Lwowie utworzono Ukraińską Radę Narodową, która ogłosiła powstanie państwa ukraińskiego w Galicji Wschodniej. W odpowiedzi Rada Miejska Lwowa przyjęła nazajutrz rezolucję o przyłączeniu miasta do Polski. Ukraińscy radni uznali ją za bezprawną. Do włączenia Lwowa w granice odradzającej się Rzeczypospolitej dążyła również Polska Komisja Likwidacyjna, która 31 października objęła władzę w wyzwolonym Krakowie, a następnie zamierzała uczynić to również w mieście nad Pełtwią. Ukraińcom udało się jednak ubiec Polaków. 31 października ich siły we Lwowie liczyły około 1,5 tys. żołnierzy, co znacznie ułatwiło im realizację celu. Wojskowych z Polskiej Organizacji Wojskowej, Polskiego Korpusu Posiłkowego i Polskich Kadr Wojskowych przebywało tu zaledwie kilkuset.
Większość społeczeństwa polskiego zlekceważyła przeciwnika i to pomimo ostrzeżeń.
Niebezpieczeństwo zbagatelizowały też władze miejskie. Fiaskiem zakończyła się też narada przedstawicieli polskich organizacji wojskowych na kilka godzin przed planowanym przez Ukraińców zamachem. Mimo dramatycznej argumentacji komendanta POW Ludwika de Laveaux, że idzie o polskość Lwowa, nie wyłoniono jednolitego dowództwa ani też nie powzięto akcji uprzedzającej.
W nocy z 31 października na 1 listopada Ukraińcy zajęli większość kluczowych obiektów. Ranek uroczystości Wszystkich Świętych zgotował Polakom przykrą niespodziankę. Z gmachów publicznych zwisały żółto-niebieskie flagi, a ulice patrolowali uzbrojeni żołnierze, którzy nierzadko z użyciem broni rozpędzali gromadzących się przechodniów. Rozplakatowane odezwy głosiły, że na tym terenie ukonstytuowało się państwo ukraińskie.
Polskie reduty
Pierwszy do walki stanął oddział kadrowy skoszarowany w Szkole im. Henryka Sienkiewicza. Przebywało tam 34 obrońców wyposażonych zaledwie w kilka pistoletów i noży skautowskich. Mimo skromnego uzbrojenia wtargnęli do pobliskiego posterunku policji, gdzie udało im się zdobyć 20 karabinów i sporą ilość amunicji. Zachęceni powodzeniem podjęli kolejną wyprawę, tym razem na Dworzec Czerniowiecki, gdzie zdobyli kilka skrzyń z amunicją i granatami ręcznymi. Broń ta przydała się, bo już o godz. 10 przyszło im odpierać atak ukraiński na szkołę. W kolejnym zwycięskim boju opanowali samochód z karabinem maszynowym. Ich dowódca kpt. Zdzisław Tatar Trześniowski już w pierwszym dniu walk uzbroił około stu kilkudziesięciu ludzi i wydatnie rozszerzył kontrolowany przez siebie obszar.
Drugi polski punkt oporu powstał w tzw. drugim Domu Techników. Szczęśliwie w czasie ukraińskiego zamachu odbywał się we Lwowie zjazd polskich akademików. Zakwaterowani tam studenci przejęli uzbrojenie znajdujące się w piwnicach Politechniki Lwowskiej i zajęli remizę tramwajową oraz Szkołę pw. św. Marii Magdaleny, tworząc kolejne polskie placówki. Wieść o tych sukcesach szybko rozeszła się po mieście, budząc nadzieję. Do polskich szeregów już pierwszego dnia walk zaciągnęło się ponad 1000 ochotników, wśród których przeważała młodzież. To ona przynosiła ukrytą broń i podjęła pierwsze udane próby zdobycia jej na nieprzyjacielu.
Mimo że Polacy podejmowali coraz śmielsze próby oporu, sytuacja była nadal bardzo niekorzystna. Ukraińcy kontrolowali większość miasta i oczekiwali na posiłki wojskowe. Kolejne dni nieskoordynowanych walk, w których lokalni dowódcy podejmowali działania na własną rękę, przyniosły jednak znowu sukcesy stronie polskiej. Po brawurowej akcji opanowano Dworzec Główny, gdzie zdobyto aż 12 tys. austriackich manlicherów i około 2 mln sztuk amunicji. Zajęto też kolejne obiekty - Szkołę Kadecką, koszary wuleckie, Górę Stracenia, budynek Dyrekcji Policji, wzgórze św. Jura i rzeźnię miejską. Położenia przeciwnika nie poprawiło nawet przybycie do miasta trzech sotni Legionu Ukraińskich Strzelców Siczowych.
W pierwszym tygodniu walk Polacy odnieśli największe sukcesy. Swe talenty ujawnili liczni zdolni dowódcy. Ściągała do nich chętnie młodzież, a nawet dziatwa, wśród której najmłodszy nie liczył nawet 10 lat. Wkrótce polskie oddziały zaczęły docierać w pobliże centrum miasta. Miasto zostało przedzielone regularną linią frontu.
Polsko-ukraińska wojna
W warunkach zagrożenia Polacy ujawnili też niezwykłe zdolności organizacyjne. Teren walk podzielono na sześć odcinków. Powołano szwadron kawalerii, konny oddział karabinów maszynowych, kompanie sztabową i szturmową oraz szereg służb pomocniczych, skonstruowano samochód pancerny i pociąg pancerny. Działały też żandarmeria polowa, milicja wojskowa, punkty werbunkowe i zaopatrzeniowe oraz służba zdrowia z siecią szpitali i punktów medycznych. Polacy przejęli też lotnisko na Lewandówce.
Wskutek terroru wroga straciło życie około 100 Polaków - żołnierzy i cywili. Na Zamarstynowie i Podzamczu w ciągu kilku dni Ukraińcy zamordowali kilkadziesiąt osób. Ze szczególną zaciekłością tropili polskich legionistów, których często przed śmiercią torturowali.
Zbrodnie te wywołały oburzenie obrońców i doprowadziły do krótkotrwałej eskalacji konfliktu. W odwecie oddział Wilhelma Starcka rozstrzelał grupę ukraińskich żołnierzy wziętych do niewoli. Wojna polsko-ukraińska o Lwów stawała się coraz bardziej brutalna, ale trudno też nie odnotować pewnych oznak rycerskości. Po obu stronach frontu walczyli przecież niejednokrotnie bliscy sąsiedzi i koledzy, uczniowie jednej szkoły, a nawet członkowie spokrewnionych ze sobą rodzin. Padali zabici, wzrastał bilans ofiar i ciężar wzajemnych pretensji, a mimo to w czasie rozejmów wychodzono z okopów, fotografowano się, a nawet biesiadowano. W czasie najbardziej zaciętych zmagań przerywano ogień w celu umożliwienia pracy sanitariuszom, a w szpitalach udzielano pomocy żołnierzom obu walczących stron.
Lwowscy Żydzi utworzyli milicję, która miała strzec porządku w zamieszkanych przez nich dzielnicach. Mimo zadeklarowanej neutralności wyłapywała ona ochotników i podejmowała walkę z polskimi oddziałami. Nie tłumaczy to późniejszego pogromu, ale bezspornie wrogie działania tej formacji ukształtowały opinię o czynnym zaangażowaniu się Żydów po stronie przeciwnika.
W drugim tygodniu walk obie strony przeprowadzały akcje zaczepne, chcąc przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Klęską Polaków zakończyła się próba zdobycia gmachu Sejmu Krajowego. Jednak do 17 listopada utrzymali oni swój stan posiadania, udało im się też opanować Pocztę Główną i seminarium ruskie.
Odsiecz
Obie strony zdawały sobie coraz bardziej sprawę, że bez pomocy z zewnątrz zwycięstwo nie będzie możliwe. Organizowano ją w Warszawie i Krakowie. Już 9 listopada spod Wawelu wyruszyła 600-osobowa odsiecz pod dowództwem mjr. Juliana Stachiewicza, która dozbrajana po drodze, dotarła do Przemyśla, z którego po walce usunęła Ukraińców.
Tu przygotowaniem akcji zajął się z rozkazu Józefa Piłsudskiego gen. Bolesław Roja. Od Lwowa dzieliło polskich żołnierzy już tylko niecałe 80 km.
Ukraińcy nie wykorzystali atutu, jakim była możliwość przerwania linii kolejowej i notorycznego atakowania przeciwnika. Oddziałom odsieczy liczącym ponad 1350 osób, dowodzonym przez ppłk. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego i uformowanym w sześć pociągów transportowych, udało się po ponad 30 godzinach dotrzeć do Lwowa, co wywołało entuzjazm jego wyczerpanych obrońców i ludności cywilnej. Opracowano plan, który zakładał pozorowanie uderzenia w centrum, oskrzydlenie przeciwnika z północy i południa tak, aby uniemożliwić mu wycofanie się z miasta. 21 listopada o godz. 6 Polacy przystąpili do decydującego ataku.
Realizacja planu szybko natrafiła na przeszkody. Sukces odniosło jednak skrzydło południowe, które po bardzo forsownym marszu znalazło się na Cmentarzu Łyczakowskim i rozpoczęło ostrzeliwanie koszar św. Piotra. Części polskich oddziałów udało się dotrzeć jeszcze dalej, aż na górny Łyczaków, co odcinało Ukraińcom główną drogę odwrotu na wschód. Wraz z nastaniem zmroku walki ustały.
Dowództwo ukraińskie zarządziło natychmiastową nocną ewakuację sił ze Lwowa. Polacy zbyt późno zorientowali się, że przeciwnik opuszcza miasto, ale i tak w czasie pościgu udało się im wziąć do niewoli wielu jeńców. W ręce obrońców wpadły też pozostawione przez Ukraińców duże zapasy broni, amunicji i żywności. Rankiem 22 listopada Lwów był wolny - na jego ratuszu zawisła znów polska flaga.
O polskim zwycięstwie zdecydowało kilka czynników. Były nimi w pierwszej kolejności patriotyzm, odwaga i determinacja obrońców, jak i ludności cywilnej, ich przywiązanie do rodzinnego miasta i znajomość jego topografii, a także zdolności mobilizacyjne i organizacyjne strony polskiej.
Nie bez znaczenia okazały się błędy popełnione przez przeciwnika - za największy należy uznać oddanie w ręce Polaków Dworca Głównego. Poza dzielnymi i odważnymi Ukraińskimi Strzelcami Siczowymi pozostali żołnierze ukraińscy na ogół nie byli przekonani do słuszności celu, o który przyszło im walczyć. Lepsze morale prezentowali ukraińscy cywilni mieszkańcy Lwowa - ale stanowili oni zaledwie kilkanaście procent jego populacji.
Niezwykle trafnie przyczyny ukraińskiej przegranej określił współczesny wybitny poeta ukraiński Jurij Andruchowycz: „W ulicznych walkach 1918 r. we Lwowie Polacy wygrali z Ukraińcami przede wszystkim dlatego, że było to ich miasto - i to nie w jakimś abstrakcyjno-historycznym wymiarze, ale właśnie wymiarze konkretnym, osobistym - to były ich bramy, podwórza, zaułki, to oni znali je na pamięć, choćby dlatego, że właśnie tam umawiali się na randki ze swoimi pannami. Ukraińcy w znakomitej większości pochodzili ze wsi i słabo orientowali się w obcych sobie warunkach. Wspierała ich jedynie nieco przebrzmiała idea książęcej świetności naszego Lwowa”.