Najgorętszy sport, choć zimowy. Skoczkomaniacy, rusza sezon!
Przed nami kolejny sezon sportów zimowych. Wyjątkowy, bo jego głównym akordem będą w lutym igrzyska olimpijskie w Pekinie. Nasi kibice szczególnie liczą na skoczków narciarskich, którzy od wielu lat co roku dostarczają nam niesamowitych wrażeń i radości z sukcesów. Pierwsze można będzie fetować już w najbliższy weekend - w sobotę i niedzielę w rosyjskim Niżnym Tagile odbędą się pierwsze konkursy nowego cyklu Pucharu Świata.
Odkąd ponad 20 lat temu „Małyszomania” tchnęła w polskie skoki narciarskie nowe życie, doczekaliśmy się wielu sukcesów. Te najważniejsze to oczywiście medale olimpijskie. Od 2002 roku (Salt Lake City) co cztery lata liczymy się w walce o najważniejsze trofea. Wtedy medal zdobył Adam Małysz, nie udało mu się powtórzyć sukcesu w 2006 roku w Turynie, ale wrócił na podium w Vancouver (2010). Po nim pałeczkę przejął Kamil Stoch. Z Soczi (2014) przyjechał z dwoma złotymi medalami, a w 2018 roku, z Pjongczangu - z indywidualnym złotem i brązem zdobytym z kolegami w drużynie.
Presja medalu
Nic więc dziwnego, że teraz słowo „medal” też jest (i będzie) w kontekście skoków w Pekinie 2022 odmieniane przez wiele przypadków. Czekają nas tam dwa konkursy indywidualne i jeden drużynowy.
- Można to teraz określać jako „szansa medalowa” - zaznacza Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, a przed laty jako trener współtwórca sukcesów Małysza. - Decyduje o tym poziom sportowy, zweryfikowany w poprzednim sezonie zimowym i potem w letnim. Uważam, że start w obu olimpijskich konkursach indywidualnych i drużynowym możemy określać - wyraźnie mówię - jako szansę medalową. Trzeba pamiętać, że kiedyś w podobnych sytuacjach zdarzały się nam miejsca czwarte, piąte. W oczach opinii publicznej to już nie jest sukces, jest nim tylko medal. A gwarancji, że uda się go zdobyć, przecież nie ma żadnych.
Kibice jednak od dawna wieszają medale na szyjach naszych zawodników jeszcze przed konkursami. To ich prawo, a sportowcy nauczyli się już żyć w takim świecie.
- To jest niefajne. Wiadomo, że jak się tę banieczkę nakręca, to może być rozczarowanie. Ja jestem zawsze troszkę hamulcowym takiego pompowania. Powtarzam, że najpierw trzeba czegoś dokonać, żeby o tym mówić - podkreśla Małysz, obecnie dyrektor sportowy PZN, współpracujący ze sztabem szkoleniowym kadry skoczków.
Presja? Zawodnicy nie dopuszczają do siebie takich myśli... - Te sukcesy, które odnosiłem, to pozytyw, coś, co mogę wykorzystać. Pokazują, że to, co robię, działa, że jestem w stanie walczyć o czołowe lokaty. To w żadnym wypadku nie powoduje u mnie dodatkowej presji, tylko upewnia mnie w przekonaniu, że jak zrobię swoje, to mogę z danych zawodów wyjechać z uśmiechem na ustach i medalem na szyi. I tyle. Z presją to nie ma nic wspólnego - zaznacza Dawid Kubacki, jeden z... głównych kandydatów do olimpijskiego podium.
Najważniejsze: dobry skok
Nie tylko on nim jest. Najwięcej radości w ostatniej dekadzie dostarczał nam na skoczni Kamil Stoch. Od wielu lat co roku ma na koncie sukcesy, w tym cztery medale olimpijskie (aż trzy złote). Niezależnie od wyniku w Pekinie, Stoch i tak będzie najlepszym polskim skoczkiem w historii (dla jasności - najważniejszym określa się Małysza). Choć od zawodnika tej klasy, jeśli tylko jest w pełni sił (w lecie miał problemy z kostką), oczekuje się - a kibice wymagają - dalekich skoków i medali. A patrząc na metrykę, kto wie, czy nie będzie to jego ostatnia szansa na takie trofeum. Podczas zawodów będzie miał prawie 35 lat... Zresztą po „30” są także Piotr Żyła i Kubacki.
Na pytanie, czy do Pekinu „jedzie po medal”, Stoch stanowczo odpowiedział: - Nie. Jeżeli pojadę na igrzyska, to po to, by oddawać jak najlepsze skoki. Skupić się na zrobieniu tego, co do mnie należy, wykonać jak najlepiej swoją pracę - mówi i zaznacza, że ta zima nie będzie aż tak szczególna w jego karierze, jak mogłoby się wydawać. - Dla mnie każda kolejna zima jest najważniejsza. Nie chcę się skupiać tylko na jednym konkretnym okresie, bo można się czasami zawieść. Lepiej skoncentrować się na tym - i to będę robił - by osiągnąć jak najwyższy poziom w jak najszybszym czasie, a później utrzymywać go, jak najdłużej się da - mówił.
Dodaje, że po drodze do Pekinu jest jeszcze wiele innych celów do zrealizowania, ale... - Staram się cierpliwie i z dużym dystansem do tego podchodzić, ale serce rwie się do walki i wszystko we mnie krzyczy, żeby jeszcze więcej zrobić, bo zawsze czegoś brakuje. Żeby skoki były zdecydowanie lepsze. To będzie długi sezon, obfity w super imprezy, niesamowite wydarzenia, z tym największym świętem dla sportowców, czyli igrzyskami. Potrzebuję mieć w sobie dużo spokoju, wytrwałości, cierpliwości w tym, co chcę osiągnąć - mówił Stoch. - Oczywiście, że są na to sposoby. Nie zawsze zdrowy rozsądek idzie z wolą walki i sercem, które rwie się do tego, by robić wszystko, aby było jak najlepiej.
Olimpijska gorączka nie udziela się jeszcze także Kubackiemu. - My pracujemy do sezonu jako do całości. Moim zdaniem nie da się przygotować tylko i wyłącznie do jednej imprezy, trzeba do wszystkich. Tylko startując na wysokim poziomie przez cały czas, można myśleć o tym, by później osiągać dobre wyniki podczas igrzysk - mówi.
Dodaje: - Na każdy konkurs trzeba się w pełni przygotować, dać z siebie sto procent - i tyle. Ja nie rozgraniczam, że to są takie zawody, a to takie. Idąc na górę na skocznię, myśli się o tym, co trzeba zrobić w trakcie skoku, by był daleki i ładny, by tu, na dole powodował uśmiech na ustach. Tylko to może nam otworzyć drzwi do tych czołowych lokat.
Olimpijski ból głowy
Ta pokora i dystans nie biorą się z niczego. Zanim przyjdzie czas walki o olimpijskie medale, trzeba potwierdzić, że na miejsce w pięcioosobowej kadrze na igrzyska się zasługuje. Choć brzmi to jak herezja, nawet liderzy naszej kadry: Żyła, Stoch i Kubacki muszą się przygotować na walkę. Bo nie można wykluczyć, że inni akurat na luty przyszykują świetną formę. Najłatwiej będzie przekonać trenera Michala Doleżala dobrymi wynikami w tych najważniejszych zawodach, czyli Pucharze Świata. Z tym, że do tego cyklu konkurencja też jest ogromna.
- Myślę, że ta trójka - Dawid, Kamil, Piotrek - to już coś pewnego (na Puchar Świata - przyp.). To już tej klasy zawodnicy, że nawet gdyby coś na treningach nie szło, to są w stanie zmobilizować się, że będą walczyć o punkty i jak najwyższe miejsca. Kto jako czwarty do zespołu? Na dzień dzisiejszy nie byłbym w stanie powiedzieć, myślę, że trener też nie. Po prostu musi być dobry - mówił Małysz po niedawnych letnich mistrzostwach Polski w Zakopanem.
Przebłyski wysokiej formy mieli Andrzej Stękała (poprzedniej zimy był na podium PŚ), Klemens Murańka czy Jakub Wolny (ostatnio wygrał zawody Letniej Grand Prix w Wiśle). A to dopiero początek listy chcących zaliczyć olimpijski start, w kadrze są przecież jeszcze drużynowi medaliści z Pjongczangu - Maciej Kot i Stefan Hula. Może też „odpalić” ktoś inny.
- Oczywiście są marzenia, żeby wystąpić na igrzyskach. Po to trenujemy ciężko, żeby w każdych zawodach startować. Igrzyska są w tym sezonie najważniejszym celem, jest szansa tam się pokazać - mówi Klemens Murańka, przed laty określany „złotym dzieckiem” polskich skoków, który przypomniał się w poprzednim sezonie, gdy w Pucharze Świata pobijał rekordy skoczni, ale brakowało równej formy na dłużej. - Trzeba to wszystko ustabilizować, by skoki były „z automatu”, powtarzalne.
Chłopaków stać na wiele
W skokach ta „stabilizacja”, czyli wspomniane wcześniej „dwa dobre skoki” w jednym konkursie, to właśnie klucz do sukcesu. W tej dyscyplinie z nieba do piekła - i chyba rzadziej odwrotnie - bardzo łatwo trafić. Przypomnijmy: po pierwszej serii konkursu olimpijskiego na normalnej skoczni w Pjongczangu (2018) liderem był Hula, który indywidualnie takich sukcesów nigdy nie miał. W drugiej spadł na 5. miejsce i życiowa szansa przepadła (z Korei Płd. wrócił z brązowym medalem w drużynie). W przeciwnym kierunku na mistrzostwach świata 2019 powędrował Kubacki, który z 27. miejsca awansował na 1., zdobywając w Austrii złoto (pomogła pogarszająca się pogoda, z którą rywale sobie nie poradzili), a po tym jego kariera się rozkręciła.
Taka sinusoida to - można powiedzieć - chleb powszedni skoczków. Najtrudniejsze to wszystko zgrać w odpowiednim momencie, lepiej niż uczynią to rywale. Indywidualnymi mistrzami świata byli Stoch, Kubacki, a w tym roku do prestiżowego grona dołączył Piotr Żyła, w wieku... 34 lat. Mało kto na niego stawiał.
- Skoki są bardzo specyficznym sportem - zaznacza Małysz. - Czasem nawet jak skaczesz dobrze, przychodzą zawody, to nagle cię „nie ma”. A bywa też na odwrót - na treningach nie idzie tak dobrze, a podczas konkursu zawodnik potrafi tak dobrze się zmobilizować. Nadzieję zawsze mamy, fajnie, że chłopaki są na takim poziomie, bo to daje też motywację trenerom - to, co wykonali latem, przynosi efekty. Spokojnie trzeba wejść na śnieg. Później czekać na rezultaty, by były sukcesy. Chciałoby się, by sezon olimpijski był na takim poziomie, abyśmy walczyli o medale. A wiemy doskonale, że chłopaków na to stać.