Nadeszła wiosna, a z nią ryzyko zarażenia boreliozą
Nadeszła wiosna, więc będziemy więcej przebywać na łonie przyrody. Ale każda rzecz ma także swoje złe strony. Kontakt z naturą odpręża duchowo i poprawia zdrowie (dotlenienie, krążenie, trochę ruchu po godzinach spędzonych za biurkiem), ale naraża także na pewne zagrożenia. Jednym z nich jest borelioza.
Boreliozą można się zarazić, gdy z roślin na nasze ciało dostaną się kleszcze. Te pajęczaki mogą mieć w swoim przewodzie pokarmowym krętki (bakterie) wywołujące chorobę. W momencie wkłucia się w skórę kleszcza chcącego pożywić się krwią, krętki z jego ślinianek dostają się do organizmu człowieka i mogą wywołać wielonarządowy stan zapalny. Kleszcz nie gryzie, bo nie ma szczęk, ale wbija się w ciało ofiary za pomocą kolczastego lejka nazywanego hypostomem. Oczywiście nie każde wkłucie kleszcza powoduje boreliozę, bo bywają kleszcze, które w swoich organizmach owych bakterii nie mają. Czasami także z czynnikiem zakaźnych poradzi sobie układ odpornościowy człowieka. Ale warto zawsze brać pod uwagę ową gorszą możliwość, że krętki dostaną się do organizmu i zaczną siać w nim spustoszenie.
Dlatego po spacerze na świeżym powietrzu wśród zieleni zawsze warto zdjąć ubranie i obejrzeć uważnie swoje ciało, czy gdzieś nie widać intruza. Zwłaszcza uważnie trzeba obejrzeć dzieci, a także psa (jeśli był z nami na wycieczce) albo kota, który wrócił z wędrówki, gdzie chodził sobie swoimi drogami. Kleszcze są małe (typowo do 1 cm lub mniej), czarne lub szare i raczej mało ruchliwe. Jeśli spostrzeżemy kleszcza, który jeszcze wędruje, należy go schwytać i niezwłocznie zabić. Gorzej, jeśli przyłapiemy kleszcza, który już zdążył się wkłuć w skórę. Wyrwanie go nie jest możliwe, bo hypostom zawiera haczyki i prędzej ur-wiemy głowę kleszcza niż go wyciągniemy. Kleszcza trzeba ukręcić. Nie należy przy tym ściskać za mocno jego odwłoka, bo możemy wycisnąć do wnętrza ciała człowieka zawartość przewodu pokarmowego kleszcza z owymi groźnymi krętkami.
Co dalej?
Jeśli dookoła miejsca, w którym był wkłuty kleszcz, pojawi się czerwona, powiększająca się otoczka, tak zwany rumień wędrujący - to trzeba udać się do lekarza. Boreliozę potrafimy już leczyć antybiotykami, więc trzeba to pilnie zrobić. Bez leczenia pojawią się bardzo przykre objawy choroby: gorączka, osłabienie, bóle stawów (głównie dużych: łokieć, kolano, biodro), zagrożone mogą być serce i mózg.
Boreliozy trzeba się obawiać, ale bez przesady. Jeśli mamy podejrzenia, zwłaszcza gdy pojawi się wspomniany rumień wędrujący, wizyta u lekarza jest konieczna. Jeśli jednak „coś nam dolega”, a nie wiadomo co, to dość ryzykowne jest poddanie się samemu badaniom za pomocą testów biochemicznych. Różne firmy takie badania oferują. Ryzyko polega jednak na tym, że owe testy często dają wyniki fałszywie dodatnie. Z badania wynika, że we krwi mamy antygen zwalczający krętki, więc biochemik powie: jest borelioza. Tymczasem te antygeny mogą wynikać na przykład z faktu, że kiedyś, w przeszłości, nasz organizm zetknął się krętkami, ale je zwalczył i już umie to robić. Wdrożenie w tej sytuacji twardej antybiotykoterapii tylko nam zaszkodzi.
Wokół boreliozy narosło sporo nieporozumień. Niektóre publikacje nazwały boreliozę „malarią północy”, bo przenoszenie czynnika zakaźnego odbywa się w obydwu przypadkach z chorego osobnika na osobę zdrową za pośrednictwem pasożyta żywiącego się krwią ofiary (w przypadku malarii jest to komar).
Jest jednak zasadnicza różnica. Z powodu malarii co roku umiera na świecie ponad pół miliona osób, podczas gdy od połowy lat 70. XX wieku odnotowano zaledwie osiem przypadków boreliozy, które zakończyły się śmiercią człowieka. Nie dajmy się więc zwariować!