Trudno w to uwierzyć, ale dokładnie za dwa tygodnie minie rok od pojawienia się w Polsce koronawirusa. Przeorał on nas na poziomie finansowym i emocjonalnym, straciliśmy poczucie bezpieczeństwa i uzmysłowiliśmy sobie, że nie jesteśmy kowalami swego losu.
Jeszcze gorzej zniosły to nasze dzieci. Wyobraźmy sobie bowiem, że to my mamy dziś 16 lub 18 lat, przechodzimy przyspieszony kurs dojrzewania, chcemy po raz pierwszy się zakochać, realizować swe pasje, spotykać się z rówieśnikami, odwiedzać modne kawiarnie. Wszystko to dzisiejszej młodzieży zostało odebrane.
Emocje związane z chodzeniem do szkoły zastąpione zostały przez komputerowy ekran, na którym uczniowie niechętnie nawet włączają kamery, żeby nie było widać pidżamy. Silniejsze bicie serca zostało zamrożone, pozostał tylko ersatz w postaci wzruszeń na Netfliksie. Nie ma jak poznać swej pierwszej miłości, nie ma nawet jak spojrzeć w twarz interesującej nas osobie, bo ta ukryta jest pod maską.
Dorośli jakoś pandemię znoszą, bo wiele już przeżyli i koronawirus jest zaledwie cząstką ich życia. Jednak dla młodzieży czas pandemii to kawał ich dotychczasowego losu, być może najbardziej znaczący i dramatyczny. I nikt dziś nie wie, jakie dalekosiężne skutki może przynieść. Kiedy więc gorszymy się na dzieci chodzące przez pół dnia „w gaciach”, na robienie przez dziewczynki pełnego makijażu („przecież nigdzie i tak nie wyjdziesz”), na objawy znudzenia i irytacji („o co ci chodzi? w naszych czasach był stan wojenny, a dziadek urodził się podczas wojny”) - pomyślmy sobie, jak sami byśmy się miotali, gdyby to nas w wieku kilkunastu lat zamknięto w złotej klatce. Tfu, aż mnie ciarki przeszły na tę wizję.