Nadchodzi czas golfa
Na polu golfowym Kalinowe Pola koło Świebodzina rozegrano turniej . Wystartował mistrz olimpijski w rzucie młotem Szymon Ziółkowski.
- Skąd zainteresowanie golfem?
- Przygodę rozpocząłem trochę przypadkowo w 2001 roku, kiedy z moim kolegą z podstawówki siedzieliśmy u mnie w domu i zastanawialiśmy się, jaki sport moglibyśmy uprawiać razem, żeby się integrować.
- Padło wiele propozycji?
- Doszliśmy do wniosku, że tenis jest bez sensu; że nie będziemy męczyć się na korcie, a tym bardziej po dwu stronach siatki. Odpadały także konie, bo nie wyobrażałem sobie miny konia, który widzi mnie, jak na niego wsiadam. I tak, nieśmiało kolega rzucił: A może w golfa? Uznałem to za dobry pomysł. Akurat otwierano pole golfowe pod Poznaniem, a ja się właśnie wybierałem do Australii na zawody. Pomyślałem, że kupię tam kije - są tanie i w dużym wyborze, bo w Polsce ten sport był jeszcze bardzo niszowy i drogi.
- Nie stracił pan zapału?
- Kupiłem w Australii dwa komplety kijów, a stamtąd poleciałem prosto do Japonii, tak że zwiedziły ze mną pół świata. Przywiozłem je do Polski i tak zaczęliśmy bawić się w golfa.
- Pierwsze treningi napawały optymizmem, a redaktor Andrzej Person ocenił nawet, że ma duże szanse poprawić rekord świata w konkursach longest drive...
- Okazało się, że zawodnicy, którzy uprawiają rzut młotem, są dobrzy w golfie, szczególnie właśnie w najdalszym uderzeniu piłeczki, bo cała mechanika ruchu jest bardzo zbliżona. My też się kręcimy, poruszamy się, może pod trochę innymi kątami, ale w podobnych płaszczyznach. Mój kolega z RPA, młociarz, uderzał - kiedyś sam widziałem - piłkę na odległość ponad 400 metrów! To jeszcze nadal jest dla mnie totalna magia, ale troszkę zacząłem się w to bawić.
- Golf jest dobrą alternatywą dla sportu, który pan uprawia?
- Można się bardzo dobrze wyciszyć. Kiedy w domu wszyscy nas denerwują, można przyjść i się wyżyć na piłeczce golfowej. I sprawia to dużą przyjemność!
- Natura, spokój i można trochę pobyć z samym sobą..
- Tak. Golf uczy też koncentracji. Wydaje się nam, jak go oglądamy w telewizji, że jest to banalnie proste. Co za problem uderzyć kijem w piłeczkę? Ale kiedy stanie się przed wyzwaniem, to rzeczywiście zaczyna robić się problem.
- Wydaje się być bardzo fajną zabawą, bardzo integracyjną...
- Jest sportem uprawianym na całym świecie przez masę ludzi. Wielokrotnie, jak byłem w Japonii, widziałem pola golfowe zbudowane w centrach miast, otoczone wielką siatką i praktycznie zajęte przez cały dzień i noc. Japończycy kochają i masowo go uprawiają.
Dla biznesmenów, dla ludzi wielkich pieniędzy, jest to normalny sposób odreagowania. Jest on niezbędny do prowadzenia interesów. Spotykają się na polu golfowym ze swoim klientem czy partnerem biznesowym, żeby w spokoju porozmawiać; żeby mieć trochę czasu tylko dla siebie; żeby nie być w otoczeniu biurowym, które jest trochę przytłaczające. Tak więc jest dużo więcej plusów, niż minusów. Trzeba jeszcze powiedzieć, że przejście 18 dołków, to tylko teoretycznie siedem tysięcy metrów, bo w linii prostej, a realnie trzeba przejść dwa razy tyle, więc mamy 15 km spaceru. To dla nas samych jest bardzo dobre!
- Zaangażował się pan w wielką politykę. Jak pogodzić te dwa żywioły?
- Ten sezon miał być, tak czy siak, moim ostatnim. W tym roku kończę w czterdzieści lat, to jak na zawodnika wyczynowego już sporo. Zacząłem mając niespełna lat 13, to już 28 lat! Łączenie sportu z posłowaniem jest bardzo skomplikowane. Czasu jest bardzo mało. Sądzę, że mój start w szóstych igrzyskach olimpijskich będzie niemożliwy. Życie postawiło przede mną nowe wyzwania.
- Żona Marta i córka Maja są także ambitnymi golfistkami?
- Przyjechały ze mną na Kalinowe Pola, by zaprezentować swoje umiejętności. Starają się towarzyszyć mi, wszędzie jeździmy razem. Mamy jeszcze dwóch innych członków rodziny, czyli dwa koty, które również zawsze z nami jeżdżą, ale nie dzisiaj. Gdyby kotka Halinka zobaczyła tyle wolnej przestrzeni, to byśmy przez najbliższe trzy tygodnie jej nie dogonili, a może by z jakimś dzikiem z lasu przyszła? Mniej obawiałbym się w tym względzie o kota Lordusia.
- Zatem ze sportem pan nie zrywa?
- Nie da się zerwać. Jeśli już weszło się do tej rzeki, to się z nią cały czas płynie. Nie zrywa się tym bardziej, że sport dał mi w życiu bardzo dużo. Uważam, że jestem sportowi też coś winien. Zarażanie pasją sportową dzieciaków jest powinnością, która musi nam towarzyszyć, bo sport jest jednym z tych pozytywów, których nam najbardziej brakuje w sytuacji, gdy co dzień jesteśmy bombardowani złymi, negatywnymi wiadomościami.
- Zajmijmy się pozytywami. Niedługo igrzyska olimpijskie...
- Polska reprezentacja przywiezie całą masę medali i mam nadzieję, że będzie to najlepszy wynik od wielu lat. Wszyscy będziemy szczęśliwi i wreszcie zaczniemy oklaskiwać naszych mistrzów sportowych, a nie zwycięzców różnych reality show, którzy są bardziej popularni. Na to, by osiągnąć wielki sukces w sporcie, trzeba poświęcić wiele lat pracy, wiele wyrzeczeń i - niejednokrotnie - swoją rodzinę. Oby tych pozytywów było więcej!
Rozmawiał Wiesław Zdanowicz